24 grudnia 2008

...rodzinnych świąt...

Od lat ten sam obrazek. Te same czynności, te same potrawy, smaki, zapachy, ta sama krzątanina kuchenno-porządkowa. Ubieranie choinki, zawiązywanie cukierków, pakowanie prezentów, dekoracja pierników lukrem i polewą czekoladową, bieganie z odkurzaczem. Siekanie bakalii do maku i sera, ubijanie pian, przekładanie ciast, krojenie warzyw na sałatkę... 
Obraz malowany barwami, zapachami, słowami, dźwiękami, gestami, czynnościami. Błogosławioną powtarzalnością.Wiem, że kiedyś będzie mi brakowało tego ciepła. Że to kiedyś bezpowrotnie odejdzie. I doceniam każdą banalną czynność, każdą ulotną nutę, jaka składa się na tę niesamowitą, ciepłą harmonię.

Życzę Wam, drodzy Czytelnicy, radosnych Świąt wśród tych, których najbardziej kochacie. Zatrzymajcie się wśród tych chwil. Zapamiętajcie je i zachowajcie w sercach. Chrońcie te wspomnienia. Doceniajcie Wasze szczęście.

15 grudnia 2008

ot tak - bo dawno mnie tu nie było

Tegoroczna zima na razie łagodna. I dobrze. Niech tak będzie jak najdłużej. Bez opadów, odwilży i mrozów. Przygnębiają mnie jedynie szarość i mrok: późnym rankiem, wczesnym popołudniem. Ważne, by dni poukładać czas, w miarę aktywnie wypełnić godziny. "Zawalić się" wszystkim, wziąć na siebie wiele obowiązków, aby nie było czasu  dla demonów:  stagnacji, senności, smutku, beznadziei. Nie ustawać w porządkowaniu przestrzeni, w uporczywym odkładaniu każdej rzeczy na swoje miejsce. To, co otacza człowieka, pomaga mu utrzymać pionową postawę, nie pozwala na wewnętrzne rozchwianie. Bo każda rzecz ma swoją przestrzeń, którą wypełnia z dokładnością do centymetra.
(Tak, ten typ tak ma... Podobno takie typy mają słabą psychikę...
)

Ostatni tydzień w ZSME. Szkoda. Polubiłam to miejsce i ludzi, z którymi pracowałam. Fajnie być panią bibliotekarką. Zajęcie zupełnie bezstresowe jak na branżę edukacyjną. No - chyba że idzie się na zastępstwo do klasy zawodowej. Wtedy wszystkie ideały pryskają. Jednak patrząc na wszystkie moje lekcje - choć nieliczne i niektóre bez jakiegokolwiek planu działania - dowiedziałam się o sobie nowych rzeczy. Wciąż popełniam stare błędy metodyczne. Rozmawiam sama ze sobą - wiem jednak skąd to się bierze: chciałabym "moim" uczniom powiedzieć dużo więcej, niż pozwalają mi na to tzw. cele operacyjne. I tak mi się wymykają wątki, dygresje, konteksty... i ciągną się w bardzo różne strony. Wciąż zadaję uczniom za dużo pytań, zbyt wiele od nich wymagam.
Mimo błędów i porażek utwierdzam się w chęci bycia nauczycielem. A studia filozoficzne - choć podyplomowe, bardzo skrótowe - wiele mi dają, otwierają nowe ścieżki. Szkoda, że nie mam czasu nimi wędrować tak wnikliwie, jak na studiach dziennych. Mam nadzieję, że przez święta trochę nadrobię zaległości... Tak. To będą iście filozoficzne święta...

16 listopada 2008

stuk-puk :)

Jak niewiele wystarczy, żeby się pozbierać i na powrót posklejać...:) Jakiś drobiazg mały, odwiedziny kilku sklepów,  nowe kolczyki, lakier do paznokci, dobra książka...:)
Tak, mam paznokcie <-- może to dla niektórych dziwnie brzmiąca wypowiedź, ale dla mnie to niepojęty fakt, nieoczywistość, absolutne novum... Ech, Oleńko... ^_^``


14 listopada 2008

stuk, stuk, stuk...

Wystarczy małe pęknięcie, żeby rozsypać się na kawałki. Jakiś drobiazg, sprzeczka, coś nie po myśli, zaspanie,ucieczka autobusu, brak parasola...

6 listopada 2008

Gdy zabraknie sił...

Prawda, zgubiłam się. Dałam za wygraną. Przestałam walczyć, próbować i wierzyć: w siebie i swoje możliwości, piękne sentencje, przykłady, zasady... TU wszystko jest inne, niż TAM - przez pięć lat studiów. Tutaj - wszystko dalekie, trudniejsze, mniej dostępne. Pewnych rzeczy i miejsc nie ma wcale. Przez cztery miesiące nie było też pracy, którą pragnęłabym podjąć. Nie mogłam też podjąć nawet tych, których nie chciałam. Czytając ogłoszenia od tutejszych pracodawców: ich charakter, wysokość zarobków, czas pracy i jej rodzaj - czułam się urażona, poniżona, niepotrzebna. Wcale nie dlatego, że mam o sobie jakieś wysokie mniemanie. Wręcz przeciwnie - mnie właśnie zabrakło ostatnio wiary w siebie. Ale te ogłoszenia, oferujące ludziom wyzysk, zarobki, z których ledwo zapracowałabym na bilet do miasta, czasem godziny, w których nie miałabym już czym wrócić z owego miasta - załamały mnie. No i wszędzie chcą studentów albo osoby z wykształceniem średnim - byle ich tylko wykorzystać, byle zapłacić mniej, przecież jakaś przemądrzała pani magister mogłaby być wymagająca... Przyjeżdżając tutaj, miałam nadzieję. Trzymałam się jej, jak mogłam. Wierzyłam w siebie, a fakt, że skończyłam uniwersytet, upewniał mnie w tym, że moje szanse na znalezienie pracy są spore - w każdym razie większe, niż ludzi, którzy kończyli inne uczelnie, powstające w co drugim mieście jak grzyby po deszczu. Nie chcę generalizować i mówić, że te uczelnie są jakieś gorsze, bo wiele zależy od ludzi, ich zdolności i chęci, a ja też mam swoje braki w mojej wielkiej edukacji na zacnym Wydziale Polonistyki UJ. Po prostu myślałam, że dyrektorom szkół zależy na takich rzeczach.Jednak po wizytach w trzydziestu szkołach usłyszałam jedno i to samo - nie ma pracy, nie ma etatów, mamy komplet, nikt nie wybiera się na emeryturę...  Kurczyłam się, malałam, znikałam. Moje marzenia, plany, zamiary, dobre chęci opadały ze mnie jak liście z wrześniowym wiatrem. W końcu przestałam odczuwać, chcieć, pragnąć, poznawać, rozmawiać, cieszyć się, żyć... Straciłam motywację do czegokolwiek, życie zmieniło się w egzystowanie, straciło swoją celowość. Te ostatnie doświadczenia pozwoliły mi zaznać beznadziejności i zapewne były potrzebne, by lepiej poznać siebie. Nie były jednak wartościowe tak, jak płacz, po którym przychodzi ulga, ukojenie, jak niesłusznie wylane łzy, po których przychodzi coś w rodzaju oczyszczenia. Był to czas niszczący, wyjaławiający moją duszę, znieczulający na te wszystkie małe radości, które potrafiły mnie wzruszać i cieszyć. Sprowadziły mnie na ziemię i pokazały oblicze rzeczywistości. Oswoiły z szarością życia. Uodporniły - troszeczkę.
Ostatnio wreszcie wracam do siebie. Pomagają mi w tym studia, najbliższe osoby, Marek, który jest niesamowicie cierpliwym i wyrozumiałym człowiekiem. Ta notka też mi pomogła. Wypisałam to, niech sobie tu pozostanie. 


2 listopada 2008

wierszem

Requiem dla żyjących

Radość minionej chwili zmienia się 
szybko w czarny kaptur z otworami 
na oczy, usta, język i żal. Żale. 
Żyjący wciąż zajęci są
żegnaniem odchodzących dni, 
które przypominają naświetlony, 
lecz nigdy nie wywołany film. 
Żyjący żyją tak lekkomyślnie, tak niedbale, 
że umarli nie posiadają się ze zdumienia. 
Śmieją się smutno i wykrzykują, ach, dzieci, 
i my byliśmy tacy sami. Tacy sami. 
Kwitły akacje. 
Słowiki gwizdały w gałęziach, nad nami.

[*A. Zagajewski*]

30 października 2008

aktualności, różności, chaotyczności...

nie, nie skasuję. Marek mnie prosi i nie pozwala, a mnie samej też zrobiło się trochę szkoda. Kawałek żywota mojego ot tak skasować... Te bzdurki, fifolozofowania, patetyczności, zatrzymywanie wspominków... Niekiedy sobie tak siadam i klikam, i przypominam - miejsca, osoby, barwy, pogody, nastroje, uczucia... Pozostaje tylko pożałować, że osoby, które odwiedzały moją stronę - już o niej zapomnieli. Szkoda. Przecież czasem to jedyny taki kontakt i sposób na to, by dowiedzieć się, co u mnie słychać... W końcu zapomną i o mnie. Już zapomnieli... Choć to pewnie moja wina - zaczęłam nudzić moich drogich czytelników i znajomych. Rzeczywiście - w ostatnim czasie pewne rzeczy mnie przerosły, bardzo. A zrozumienie i obecność innych - zawiodły. 
Październik przyniósł jednak zmiany, choć nie takie, na jakie liczyłam. Pani polonistka, którą miałam zastępować, przylazła jednak do pracy - wprost od chirurga, przyleciała i będzie prrrracować!! W każdym razie czułam się bardzo zatrudniona - przez dwa dni. Nauczyciele to dziwna grupa zawodowa. Walczą o te swoje emerytury, ale nigdy na nie nie odchodzą. To po co tyle krzyku?
...
Znowu studiuję. Choć studia podyplomowe nie mobilizują mnie tak mocno, jeszcze właściwie nie czuję, że studiuję. Miałam zaledwie dwa zjazdy, a już zdążyłam opuścić wykładzik - czego się nie robi dla... zakupów^^. A że mam gigantyczne okienka, to jest czas także na włóczęgi po Krakowie, księgarnie, sklepy i najważniejsze - znajomych. Ale to i tak smutna perspektywa - że trzeba zaraz wracać, biec na busa i martwić się, czy zdążę na kolejny - w Suchej. Na szczęście mój mąż jest tak kochany, że jak trzeba, to mnie odbiera z wymarłego po 17:00 godzinie miasteczka. A czasem nawet wozi do samego Krakowa i w czasie okienka zabiera na zakupy ^_^.
W wielkim i chaotycznym skrócie to wszystko... Musiałam się wypisać. Dziękuję Wszystkim, którzy jeszcze tu zaglądają i czytają moje posty.

27 października 2008

...

zastanawiam się nad skasowaniem... pisanie w próżnię przestaje mnie bawić.

10 października 2008

nicniedzianiesię...

Tylko dwa pragnienia: rankiem mieć po co się budzić, wieczorem zasypiać szybko. Wieczorem nie zostawać sam na sam z myślami, rankiem nie uciekać przed sobą w długi sen.

moja tegoroczna jesień - szara, przyćmiewająca wszelkie powody do szczęścia.


4 października 2008

"zdmuchnęła mnie ta jesień całkiem..."

Ten październik ma przynieść daleko idące zmiany w moim życiu. Może wydostanę się w końcu z tego głębokiego letargu, który przybył z tegoroczną jesienią, jaka mnie tutaj zastała. W każdym razie pojawiła się mała nadzieja.
((PS: Polecam - Marcin Styczeń "24 gramy" - coś jak Radek z ostatniej płyty - lekkie i głębokie zarazem +  śliczny duet z Violą Brzezińską, nastraja pozytywnie, skłania do przemyśleń; z książek - W. Kuczok "Opowieści przebrane" - jeśli to początkowe opowiadania autora, to tym bardziej sięgnę po późniejsze książki.))

15 września 2008

"nic może zdarzyć się zawsze"...

Są takie dni, kiedy znikam. Przestaję być. Przyklejona do monitora komputera przeglądam jedne i te same strony, na których nic się nie zmienia. Odwiedzam skrzynki pocztowe bez spodziewanych wiadomości, blogi bez nowych notek, martwe wątki na forach. Słucham jednej i tej samej muzyki, czytam od miesiąca wciąż tę samą książkę, robię te same rzeczy, nie czekam na zaskakujące wiadomości, godzę się z monotonią, bezruchem, beznadziejnością. Dziś, wczoraj, jutro, wczoraj, dziś, jutro, pojutrze. Nic się nie zmieni. Czasem jakiś wyjazd, spotkanie, rozmowa, po której zostaje tęsknota, niedosyt i świadomość, że takich spotkań będzie coraz mniej. I że mało kto potrafi to zrozumieć. Skończyły mi się marzenia, skończyło mi się coś.... czego nie umiem określić. Uciekam i rezygnuję. Bo tutejszości nie da się przezwyciężyć... Choć skądinąd jest piękna.
Przybył chłód. Upijam się gorącą herbatą. Czekam na jesień. Słoneczną, suchą, barwną.

7 września 2008

aktualności, takie tam... ;)

W tym roku wrzesień zaczął się upalnie. Mam nadzieje, że cała jesień będzie piękna i ciepła. Dziś pierwszy odpust na Jasnej Górce:) Mam piernikowe serduszko od M.:* ^_^... Tłumy ludzi dziś tu zjechały...
Czas upływa. Na poszukiwaniu pracy, studiów, na codziennych zajęciach, pracy, rozrywkach, przemierzaniu Krakowa i Żywca. Studia już wybrałam. Pracy wciąż poszukuję. Wytrwale, oj, oj... Póki co nie narzekam - mam dach nad głową, z głodu nie umieram, za czynsz płacić nie muszę, na bruk nie wylecę:P.
Ostatnio w Żywcu odwiedziłam K. w jej saloniku, gdzie trudni się pięknem paznokci. Wstyd mi się zrobiło z powodu moich, których wciąż nie mogę przestać jeść!! W ogóle nie umiem dbać o paznokcie. A teraz mam motywację - że w końcu je zapuszczę i kiedyś wybiorę się do K., żeby mi je ładnie wystylizowała:)). A co!!:)
Spotkanie klasowe - się odbyło. I byłam, na chwilkę, bo w piątek M. wrócił z Białorusi i chcieliśmy spędzić razem jego urodzinowy wieczorek:) Ale byłam, zobaczyłam, posiedziałam... Czy pogadałam? Nie wiem, rozmowy było w tym  mało - w moim rozumieniu rozmowy. Gdy tyle ludzi się zejdzie i jeszcze bab, to nie ma za bardzo jak rozmawiać - każdy każdego zagłusza, nie można wygadać się do końca. Więc takie skrawki rozmowy: zdania przerwane wpół, niedokończone wątki, niewypowiedzenie ogólne, jednym słowem - niedosyt. I nie wiem, czy jest sens starać się o sytość.

3 września 2008

szarość [zainspirowane notką A. N.]

Wiem, co masz na myśli, A. Chyba rozumiem, być może... - sama wiesz, że zrozumienie drugiego człowieka to najtrudniejsza sprawa świata.
Życie jednak jest szare (tak, banałek, że hej) i ludzie też szarzeją. Nie dziwię się im, bo sama ostatnio poszarzałam z tego wszystkiego. Wtedy zaczęłam powoli rozumieć (być może) szarość i jej bohaterów. Zawsze uważałam się za kogoś wyjątkowego i innego od innych pod tym względem właśnie. Pomijając wyjątkowość każdego istnienia i każdej osobowości, niewiadomą mieszaninę cech, talentów, podobieństw i różnic - ja widziałam zazwyczaj kolorową siebie na szarym tle. Może w pewnych środowiskach i miejscach nadal tak jest/ nadal tak uważam, choć najczęściej to reakcja obronna i ucieczka w swoje widzimisię.
Jestem teraz gdzieś pośrodku. Niech tak zostanie. Obym całkiem nie poszarzała. Nie zrozum  mnie źle - jestem szczęśliwym, kochanym, spełnionym ludziem w samym sercu szarego świata.  Ostatnio przekonałam się po prostu, że w życiu są takie sytuacje, którym nie możesz stawić czoła, które odzierają Cię z Twoich barw, zdepczą kolorowe ideały. Że nie ma innej rady - bo żyjemy tu, teraz, w takich i takich systemach polityczno-ekonomiczno-gospodarczych, wedle takich i takich praw, wśród takich i takich trudności, pośród takich i takich ludzi.
Stawienie czoła tym najbardziej szarym codziennym trudom jest czymś... niezwykle barwnym i zasługuje na uznanie.
Chroń mnie, Mój Tęczowy Świecie, przed szarością codzienności. I nie pozwól mi zginąć w Tobie. 

28 sierpnia 2008

zbyt rozbudowana dygresja, co świadczy o mojej tęsknocie za... I o mojej klasie i o mnie w niej.

Skoszony trawniczek, zielony, gładki dywanik:) I racuchy napełniające dom zapachem jabłek i cynamonu, pychotki:) I spokojnie upływający czas i tęsknotki za M., oczekiwania na telefony, wiadomości. I rozmyślania o tym, co było i o tym, co nas czeka, lub co chcielibyśmy, żeby nas czekało, bo ileż na tym świecie zależy od nas... Coraz niższe słońce, coraz więcej kładący się cień. Chłodniejsze noce. Utknęłam na Esther Chwina. Po prostu nie mam czasu (choć tak się nie powinno mówić, bo to czas ma nas! (- Tomasz Jastrun)).
W piątek spotkanie klasowe. Iść, nie iść? Chciałabym. Bardzo. I, gdy wszystko mi się ułoży, pójdę. Choć miałam też pewne obawy, bo przecież... Co? Gdybyście wiedzieli:)) Najbardziej się boję, że doznam zawodu. Bo zawsze tworzę sobie pewne wyobrażenie takich spotkań - z ludźmi, których przecież znałam. Bo takie spotkania są dla mnie niezwykle ważne i wiele od wymagam od tych ludzi - bardzo mi na nich zależy. 

Boże, jak ja nie mogłam się pogodzić z tym, że skończyłam LO. Beczałam po kątach. Wówczas nie wiedziałam jeszcze, jaka frajda mnie czeka na studiach i jakich ludzi tam poznam. Jakie znajomości będzie dane mi zawrzeć, jak odmienię się ja, w jakich rzeczach wezmę udział, co wygram, osiągnę, zbuduję i przetrwam. Że będzie dane mi poznać Hankę, Gośkę, Renatę, Lidkę, Grzesia, Janki, Dominikę, Zbyszka Z. (xD) i całą resztę bratnich, pokrewnych dusz (jakich nie jestem w stanie wymienić), z którymi nie będę zawierać żadnych głupich, wielkich przyjaźni, tylko najpiękniejsze i najzwyklejsze Znajomości... Że będę miała tylu wrogów!!:) Że będę grać koncerty, prowadzić scholę i zakocham się w jednym akustyku:)) I robić kawę Pani Basi K. i Krysi D., i skakać na rockotekach w Rotundzie z Anią:) Śpiewać z Hanką na Błoniach, włóczyć się po pubach z Gośką, wracać z Renatą o 4:00 nad ranem z Rutyny:). Że obronię pracę z językoznawstwa w tej samej sali, w której na pierwszym roku miałam egzamin komisyjny z gramatyki opisowej...:)) Ach... kto by nie chciał wracać do tego wszystkiego. 

Nie wiedziałam... A teraz to wiem. I dlatego boję się tego spotkania. Bo wtedy jeszcze tego nie wiedziałam. I byłam innym człowiekiem. A teraz boję się spotkać - z sobą z wtedy. Tego raczej nikt nie zrozumie...

25 sierpnia 2008

Smutki, smęty, sentymenty...

Ech... zacząć wszystko od nowa. Nowy początek, nowy start, nowy bieg. Coś innego, nowe wyzwanie. Czasem tek by się chciało. Wlecze się to wszystko, tak się wlecze, że mam wrażenie, że tkwię w jakimś martwym punkcie. A to niemożliwe. Nasze ułudy, nasze iluzje. Bo każdy przecież początek to tylko ciąg dalszy, a księga zdarzeń zawsze otwarta w połowie...
Wszystko wraca. Tylko na moment odwróci się człowiek, spojrzy w inną stronę, zamieszka w innym mieście. I znów powroty. I wspomnienia. I niewiadoma. I nawet jakiś strach albo choć cień strachu. Płoszy twoje słowa, nie pozwala wypowiedzieć siebie. Tego, o co walczyłeś i co osiągnąłeś.
Smutki, smęty, sentymenty. Co ja bym dała, żeby pogadać z kimś o tych smutkach i tęsknotach... M. wyjechał służbowo na kilka dni. Tak mi dziś źle samej ze sobą i resztą świata...

19 sierpnia 2008

fragmenty

..."Taka wierność, czy też tylko możliwość wierności, niezależnie od wszystkiego zapewnia nie tylko poczucie bezpieczeństwa, określa także miejsce w nie przeczuwanej przestrzeni twojego widnokręgu, tym samym stając się znakiem twojego przeznaczenia. I nie ważne, czy jest to jedynie złudzenie. W końcu wszystkie uczucia i wszystkie myśli prowadzą jedynie do złudzeń."

~~

"Widać zrozumienie jest trudniejsze od cierpienia. Kto wie, może to najwyższy stan cierpienia."

~~

"Chyba nigdy dotkliwiej nie odczułem, jakim brzemieniem mogą być te słowa, których tak pełno się w sobie nosi. Nagle pierzchają przed tobą, wymawiają ci posłuszeństwo, zostawiając cię jedynie z tym twoim lękiem, z twoim drżeniem pisklęcia, które co dopiero opuściwszy skorupkę, nie wie jeszcze, że jest już na świecie."

~~

"Niewiele przecież trzeba słów, żeby zamknąć w nich nasze przeznaczenie. I, być może, ze wszystkich słów tylko  te niedokończone są jak ziarna, kiełkują, rosną."

[*Wiesław Myśliwski, Widnokrąg*]

13 sierpnia 2008

jak to w sierpniu

Śliwki, jabłka, wiśnie, ogórki, pomidory, grzyby, ostrężyny (dopiero się zaczynają), cukinie, ale nade wszystko śliwki. Sierpień zamykany w słoiki. Klęska urodzaju - jak mówi mama.  I kwiaty w kwiecie swojej urody. Trawa wciąż odrastająca po skoszeniu. Goście, wycieczki, odwiedziny, spacery, rowery. Ostatnie zmiany po remoncie w kuchni, ostatnie zakupy. Jakoś mało czasu na książki i jakoś głupio siedzieć przed komputerem, kiedy taka pogoda, kiedy niebo błękitne. Wieczorem obowiązkowo rakietki. Tak naprawdę nic wielkiego nie robię, ale czas jest jakby nie do końca mój. Jest wspólny, wypełniony przez wszystkich. Choćby w rozmowach, w byciu razem.

4 sierpnia 2008

skrawki myśli i wydarzeń

Zdobyłam! Po przeszukiwaniu sklepów, empików, wreszcie sieci - mam: O obrotach sfer niebieskich Basi Stępniak-Wilk!! Niestety nielegalnie, ale innej rady nie było: nakład jest już dawno wyczerpany, wznowienie miało być na wiosnę (jak mówiła mi sama artystka), ale jakoś się nie pojawiło. I cóż?? Typowa Basia: najbardziej typowa, jaką można było sobie wyobrazić. I bardzo dobra w porównaniu z ostatnim albumem, moim zdaniem, niezbyt udanym. Głos jak miód: gęsty, płynący powoli, leniwie, słodko, ciepło, spokojnie... Takie mam skojarzenie od pierwszego usłyszenia jej. Niektóre piosenki są nudne i rozwlekłe, czemu winne są kunsztowne teksty.  Magnolie, Od siebie do siebie, O obrotach... - perełki!!
Kilka ostatnich piątków było dniami wyjazdów do Żywca. Zakupy, biblioteka, Galeria z księgarnią "Matras" i sklepem ze sztuczną biżuterią (kolczyki!! yeee!!:)), księgarnia pod Dzwonnicą i na Dworcowej. Sprzedawcy dziwnie na mnie patrzą, gdy snuję się między półkami i przeglądam tytuły, czytam fragmenty, oglądam, szukam nie wiadomo czego... W Krakowie nigdy tego nie czułam. Co jeszcze: stałe sklepy wszelkiego asortymentu. Próbuję odnaleźć się w "tutejszości". Odszukać swoje ścieżki. Brakuje mi tego.
Bo tak naprawdę wszystko zależy od ludzi, którzy Cię otaczają, od osób, z jakimi przemierzasz te same drogi. A moje bratnie dusze zostały w Krakowie.
Robi się rzewnie, więc uciekam. W lektury...

26 lipca 2008

tak po prostu

Nadeszły pochmurne, deszczowe tygodnie lipcowe o szarym kolorze nieba. Czasem prześwituje słońce i wtedy lśnią diamenty kropelek na listkach, łodygach i kwiatach. Co niektóre gatunki pochyliły się pod ciężarem wody i sterczą tak znudzone, obolałe...
Powtarzalność tutejszych dni, tygodni, poranków, popołudni i wieczorów jest bezpieczna i dobra. Przewidywalna zwyczajność, schematyczność, której ukradkiem się przyglądam i odkrywam coraz więcej wartości. Skłaniają mnie do tego lekturowe zaległości autorstwa Myśliwskiego. Tak, tak - TUTAJ jest środek mojego Widnokręgu... ^_^
Powtarzalność, przewidywalność, podobieństwo - to trwałość, ciągłość...
Wklejam zdjęcia. Wywołałam mnóstwo zdjęć, setki. I teraz układam, oglądam, wklejam, wspominam. To już trzeci album. Łezka w oku. Wspomnienia dobre i złe. Czasem te złe chciałoby się wyrzucić, albo powycinać - te twarze... Ale jakoś trzeba powklejać. Z pamięci i tam nie wymażesz. Jedyne pocieszenie to to, że ja też w ich pamięci będę psocić. Choć czasem mnie korci, żeby te złe uczynki ponaprawiać, odbudować zerwane mosty... To tak wieczorem, przed zaśnięciem, gdy nie mogę zasnąć. Ale już rankiem uważam to za głupi pomysł.
Przed zaśnięciem w ogóle przychodzą głupie pomysły - głupie w swej niemożliwości, złudzenia. Mam wtedy jakąś rozpaloną wyobraźnię, która wiedzie mnie na manowce, uważając rzeczy nierealne za realne...
A teraz chciałam napisać o czymś zupełnie innym i... zapomniałam. Cóż, mi więc pozostaje innego, jak nie zakończyć?

19 lipca 2008

pomiędzy

Ostatnio nie umiem zasnąć ze szczęścia. Zewsząd miliony myśli. Krążą wokół głowy, wpadają to jedna, to druga. Większość szczęśliwa, tylko kilka niepokojów o to niezmącone szczęście. Tak naprawdę to wszystko jest po staremu. Łagodny chłód nocy wlewający się przez okno, wieczorne koncertowanie kumaków i świerszczy, szum deszczu,ciepłe otulenie, Jego zapach. Jest pokój, w którym każda rzecz znalazła swoje miejsce. Uwielbiam układać, rozmieszczać przedmioty. Zadomowiłam się tu. O świcie jest okno z widokiem na najpiękniejsze barwy kwiatów.Wiem... drobiazgi, szczegóły. Ale życie składa się z szczegółów i drobiazgów. Nie trzeba ich lekceważyć. W każdym razie mogą uczynić życie piękniejszym, przyjemniejszym. Tak myślę.
Tutejsza powtarzalność i jednostajność na początku nużyła. Tęskniłam za Krakowem, za moim krakowskim życiem. Moimi ulicami, sklepami, kawiarniami, księgarniami, gdzie znałam każdy zakątek. Za uczelnią, a jakże. A przede wszystkim za ludźmi, którzy przemierzali ze mną kilometry ścieżek i lata świetlne myśli. Bez nich nic by mnie tam nie trzymało, bez tych kilkunastu osób Kraków jest pusty. Na szczęście jedną zabrałam stamtąd na resztę życia. Wiem, że chcemy i będziemy je budować tutaj (i znowu te metafory....:). Tylko ta tęsknota  i przyzwyczajenie, które nie mogą się pogodzić z tym, że już koniec i przyciągają sny o doktoracie...:) Oleńka zgodziła się i jest znowu  na studiach, znowu w murach Gołębnika, wśród życzliwych profesorów i ukochanych znajomych. Kiedyś po takim śnie naprawdę chciałam podjąć te studia. Pomijając fakt, że to w moim przypadku nierealne, (a jeśli nawet, to poco mi na wsi doktorat)... to coraz bardziej myślę, że to właśnie tutaj jest moja przyszłość. Że dostaliśmy od losu wielką szansę i nie możemy jej zmarnować. 


11 lipca 2008

nowy początek

...co dalej?
Koniec. wielka radość, cel osiągnięty. Marzenie spełnione. Tak. W moich idealistycznych,  egzaltowanych czasach liceum dostać się na polonistykę i zostać nauczycielką było dla mnie marzeniem. serio serio... Z marzeń kiedyś się wyrasta, poza tym... słowo trochę zbyt duże jak na tę sytuację. Pozostańmy przy "celu", który został osiągnięty.
I koniec. A "wraz z końcem czegoś rodzi się nowa nadzieja" (Usagi), że tak wzniośle napiszę. [Czytam teraz namiętnie Czarodziejkę z księżyca. Czytam...? Trudno to nazwać czytaniem. Czytam kilka stron, potem już tylko przeglądam. Mania oglądania. Ta kreska wciąga, porywa, każe się koncentrować na swojej delikatnej linii, tak delikatnej, że aż przerywanej, subtelnej, mmmm....]Nowa nadzieja?? Plany? Perspektywa pracy w zawodzie jest odległa. Nie mam żadnych znajomości w szkołach. A tak - gdybym miała, to bym je wykorzystała, jak przystało na prawdziwą Polkę. Jestem niestety owocem nadprodukcji społecznej w postaci humanistów. Czekam do sierpnia.
W perspektywie: wiele. Studia podyplomowe (kilka opcji)? inwestycja w języki obce? doktorat?, Anglia?, studium muzyczne...?
Dużo. Jak zwykle w takich momentach. Żeby to wszystko jeszcze było takie proste i nie wiązało się z poświęceniem czegoś dla czegoś...
Szukam.

8 lipca 2008

mgr Olik ^.^

napisałam, przyjechałam, obroniłam!!
od dzisiaj: magister Filologii Polskiej - Aleksandra D. :-)

6 lipca 2008

wierszem :)

w tym cieniu jest tyle słońca
że mogę całe oczy
zanurzyć w złotym bogactwie

w tym deszczu
jest tyle pogody
że mogę wysuszyć
mokre przylgłe do policzków włosy

w tym dniu jest tyle przyszłości
że ręce toną po łokcie
więc rękoma pełnymi dnia
mówię - kocham


[*H. Poświatowska*]


3 lipca 2008

przed obroną

Kropka i to ostatnia.
Praca magisterska i odpowiednie dokumenty już w sekretariacie. Obrona we wtorek. Prawidłowo: za tydzień od momentu złożenia pracy. Pierwsze miało być w piątek, ale okazało się (na szczęście), że pan recenzent nie zdąży  przeczytać mojej do piątku. Boję się
jak cholera - z jednej strony, z drugiej znowu jest mi już wszystko obojętne. Wiem, że niczego nie zmienię, że jak zrobiłam jakieś błędy w analizie, w wywodzie... to recenzent już się w nie uważnie wczytuje...
To moje pisanie na ostatnią chwilę, w pośpiechu, poprawianie, uzupełnianie, drukowanie do czwartej nad ranem w przeddzień oddania - to właśnie cała ja. Cała ja: studentka polonistyki. Przez pięć lat: jakiekolwiek pisanie na ostatnią chwilę,jakiekolwiek prace pisemne z licencjacką na czele - pośpiech, nerwy,syndrom ostatniego dnia (albo raczej nocy). Oleńka zawsze znajdzie czas na wszystko inne, gdy trzeba usiąść i pracować.
To było takie typowe, nie dziwi mnie. Wyrobiłam się, zdążyłam - zobaczymy z jakimi konsekwencjami.
Lubię siebie za to :)
Dzień przed oddaniem: trzeba kupić nowy toner do drukarki, ale wieczorem okazuje się, że nie pomyślałam o papierze (=kurs do wioski obok, dzięki Ci, Boże, że kuzynka ma sklep papierniczy...). Od rana chciałam pisać, ale jak przyszła burza, to nie mogłam włączyć komputera do prądu przez parę godzin. Promotor umówił się ze mną na 10:45 - a chcąc załatwić oprawę, zrobić zdjęcia, wypisać się z bibliotek i wydrukować dowód wpłaty - moimi najwcześniejszymi połączeniami autobusowymi przez kochaną Zakopiankę - nie zdążyłabym. Więc Marek bierze urlop i jedziemy samochodem. I biegamy. Cały dom postawiony na nogi. Paweł z Markiem tłumaczą mi streszczenie pracy na angielski. Gdy trzeba drukować stronę tytułową, nikt nie wie, jak jest po angielsku "metaforyka". Nie metafory, metaforyczny, tylko ta cholerna "metaforyka". Skąd mam wiedzieć, może jest, może nie ma, w końcu to pierwsza strona, głupio by było zrobić byka. Więc od 23:00 do 24:00 dzwonimy i piszemy do wszystkich nam znanych anglistów. Okazuje się, że nie ma takiego słówka v_v... Więc piszemy po prostu:
Metaphors in Halina Poswiatowska`s poetry...

Jeszcze podziękowania, jeszcze przypisy, jeszcze poprawki edytorskie.

Około drugiej w nocy:
-Marek.... ale nie będziesz na mnie zły...?
- No?:)
- Muszę jeszcze zrobić spis treści... _^_``...

...............
Cytując wysoce kunsztowny i oryginalny fragment z tekstu niejakiego Sz. Wydry (z którym na FZP zrobiłam sobie ze snobizmu zdjęcie :D) - "co ma być, to będzie" - a teraz zmykam się uczyć.
Gorąco...

26 czerwca 2008

przemyślenia nad laptopem

...patrząc na tempo i sposób pisania swojej pracy magisterskiej czasem myślę sobie, że licencjat napisałam w terminie tylko dzięki skręconej kostce i zagipsowanej nodze, która na dwa tygodnie skutecznie przygwoździła mnie do siedzenia na tyłku przed komputerem.

... _^_

23 czerwca 2008

ot tak

A dziś cały dzień Kraków. Busy, korki, upał. BJ, Rajska, Gołębia. Kilka dziwnych, na wpół zrozumiałych, bardzo mądrych tekstów. Wielka krakowska patelnia, czułam się dziś jak mokra, parująca plama.
Kończy się to wszystko. Te krakowskie patelnie. Jeszcze kilka takich wizyt i...

Nie wiem, kiedy obrona, bo szanse że zdążę do lipca są małe, mimo że los ciągle daje mi małe znaki, mówiące: "zdążysz", "dasz radę". Potwierdza to także - jakże dobrze mi znajomy na tych studiach, mój przyjaciel -  syndrom ostatniej chwili. Ale nie będę nic robić za wszelką cenę. Ważne, żebym nie została sama z najbardziej problematycznymi fragmentami pracy.

Dziś nie umiem już myśleć. Do jutra, moje natchnienia i inspiracje językoznawcze.

20 czerwca 2008

wierszem

nie bój się chodzenia po wodzie
nieudanego życia
wszystkiego najlepszego
dokładnej sumy niedokładnych danych
miłości nie dla ciebie
czekania na nikogo
przytul w ten czas nieludzki
swe ucho do poduszki
bo to co nas spotyka
przychodzi spoza nas

[*J. Twardowski*]

17 czerwca 2008

Mimo wszystko ^_^

Mimo wszystko było warto... Jak zwykle:) Jak w każdy mój krakowski weekend - od pierwszego roku studiów: Festiwal Zaczarowanej Piosenki. Przez dwa lata jako bardzo aktywny członek publiczności, sprawnie przedostający się za chronione bramki (w wiadomym celu:), dwa razy - jako jeszcze aktywniejszy wolontariusz:) [jeden nieodżałowany raz to siedzenie nad książkami przed teorią języka, błee].Teraz nie popuściłam i zgłosiłam się odpowiednio wcześniej, abym nie mogła już zrezygnować, gdyby przypadkiem udzielił mi się klimat czerwcowego natłoku spraw sesyjno-magisterskich.I rzeczywiście - zaklepane i koniec. Zostawiam moje stresy za sobą. Odrywam się na dwa dni i jadę do innego świata: zaczarowanego. Mimo pracy magisterskiej, mimo egzaminu - jadę. Nie umiem opisać tego klimatu, który sprawia, że pomimo ciężkiej pracy, bólu, zmęczenia cieszysz się, że tam jesteś, masz ochotę tańczyć i śpiewać. Że mimo braku sił, znajdujesz je nagle, by pomóc, gdy trzeba jeszcze zrobić to i to...Niezwykli ludzie, niezwykła życzliwość, coś, co zawsze dodaje mi sił do walki, magicznej motywacji, ktoś, z kim rozmowa jest dla mnie dowodem na spełnianie się marzeń (dziękuję Panu...^_^).Tegoroczny festiwal był wyjątkowy z jeszcze jednego powodu: uczestniczyłam w nim z Markiem. Jestem szczęśliwa, bo mogłam pokazać mu niezwykłość i magię tych dni. I że je dostrzegł.

11 czerwca 2008

=_+

reguły łączliwości semantycznej naprawdę mogą śnić się po nocach... Podobnie jak inne, abstrakcyjne elementy aparatury pojęciowej mojej przemądrej pracy magisterskiej. Jest to raczej mało przyjemne...

29 maja 2008

home

w zacisznym zakątku świata 
mały skrawek ziemi na południu, blisko serca 
potoki błękitu, wodospady zieleni, wiatr 
każda rzecz na swoim miejscu 
myśli biegające po polnych ścieżkach 
i znajome gwiazdy uśmiechające się z bardzo daleka
(kiedyś nauczyłam się na pamięć ich dróg po mostach
między wierzchołkami drzew)

jestem tutaj 

mam szczęście


28 maja 2008

decyzja.

bye, bye, Kraków !!

4 maja 2008

pieprzę cię miasto, jesteś jak stare ciasto!!!

...tłok, kolejki, tłumy ludzi, nieznośnych i wygłodniałych turystów, którzy wszędzie się wałęsają, rozkopane ulice - wieczne remonty, zwężenie dróg, korki, korki, korki, zapchane autobusy, sklepy, parki, kawiarnie, smród, kurz i sknery-właściciele mieszkań, skąpcy, wyrachowancy, zdziercy, współlokatorzy, którym szkoda pieniędzy na ogrzewanie mieszkania, ale nie szkoda na alkohol, ogólna drożyzna wszędzie................. 

aaaaaaa, nie chcemy żyć w taki sposób. 
podjęliśmy decyzję.

23 kwietnia 2008

tak jakoś leci...

Czytelnia: kilka zrozumiałych wierszy, kilkadziesiąt niezrozumiałych. Wielkie, zielone modrzewie i wszędzie bardzo zielono.  Zbyt chłodno. Nie mogę z niczym ruszyć. Uciekam z czytelni, potem poluję na sukienki, kolczyki, przeglądam książki w księgarniach, żeby potem i tak nic nie kupić, spotykam się z dobrymi znajomymi, przyjeżdżam na Modrzewiową z masą planów i chęci, gotuję obiad, czekam na Marka, przyjeżdża, jemy, rozmawiamy, spacerujemy, coś tam czytamy, oglądamy albo trzeba jechać coś załatwić tam a tam - jest wieczór, kolacja, coś tam, coś tam - WSZYSTKO, tylko nie mój laptop z pracą magisterską, który schowałam w ciemnej półce i już miesiąc tam leży......

14 kwietnia 2008

Ano, miało być o płytach

Słuchając takich, jak Dziękuję za miłość Janusza Radka, żałuję, że nie potrafię "wgryźć się" w nie jak muzykolog, znający mistrzowskie chwyty oryginalnej kompozycji. I nie chodzi tu wcale o mega-komplikację warstwy muzycznej. Te melodie są proste, wręcz banalne, momentalnie wpadające w ucho (ale nie łatwo je zaśpiewać!). Żadnego smęcenia, melancholijnych, kruczych tonów, molowych tęsknot. Pop!
Połączenie lekkości popu z dobrymi tekstami i wykwintnymi instrumentami - te odgrywają tu szczególną rolę, budują niesamowity klimat wielkiej przestrzeni kosmicznej (plus motywy orientalne i ludowe).

kiedy umrę kochanie
gdy się ze słońcem rozstanę 
i będę długim przedmiotem
raczej smutnym 

czy mnie wtedy przygarniesz
 ramionami ogarniesz 
naprawisz co popsuł los okrutny
(...)
Ten dramatyczny tekst został obudowany muzyką: skoczną i wesołą. Nigdy nie wyobraziłabym sobie takiej melodii do tego wiersza. Efekt nie jest groteskowy, nie ma tu cienia ironii: tekst jest prawdziwszy, nabiera niesamowitej sugestywności. Bez patosu i wielkich hiperbolicznych fermat. Przepiękne...
Wyśrodkowanie, powściągliwość, wyważenie. Zupełnie jak Poświatowska opisująca swój dramat bez krzyku, ze spokojem, wprost.
Wiersze Poświatowskiej na tej płycie to perełki. Urzekły mnie. Pozostałe teksty pisał Radek - są dobre. Dzięki Bogu - proste. Pogłębia je muzyka. O czym są? O sprawach damsko-męskich, o różnych odcieniach miłości, pożądaniu, a przede wszystkim - o CZASIE, który wpływa na relacje międzyludzkie. Jedne serio, inne z nutką parodii, lekko. Polecam wszystkie - i tym, którzy lubią muzykę "łatwą, prostą i przyjemną" i wielbicielom poezji śpiewanej, czasami zbyt męczącej.

Tak męczącej jak Allez! Mirosława Czyżykiewicza. Teksty zagubione są w chaosie instrumentów. Nie słychać ich. Właściwie to nawet za mało jej słuchałam, żeby dalej krytykować. Nie potrafię jej słuchać. Może kiedyś się przemogę.

Antonina Krzysztoń: Wołanie. Jedna z "afrykańskich" płyt artystki, chyba najbardziej afrykańska: melodycznie, tekstowo, tematycznie. Wiele pogody i kolorów. ... i złoty deszcz, a tęcza tęcz nad głową... *Jak tancerka w pełnym świetle kolor zmienia...* ...potok w modrym dzbanie...* ...życie jest światłem...* Muzyczna impresja: wciąż zmieniające się pory dnia i roku, wschody, zachody, ruch liści, kropli deszczu, nurt strumyka, wiatr, ptaki, słońce. Jasność barw i dźwięków. Śpiew: płynny, pląsanie po szesnastkach. Szukanie: innego świata, podszewki rzeczywistości, czegoś pod i poza. Głos - jest głos, za którym idzie bohaterka. Jest taki głos. Jest takie wołanie.

Ukojenie.

11 kwietnia 2008

"przypadkowy" czytelnik

Przeglądałam sobie bloga Hani i zaintrygował mnie jeden z komentarzy na notkę z ósmego października 2007, komentarz niejakiego przypadkowego czytelnika. Taaa.... Cóż to za przypadkowość! - zwłaszcza, że, jak zauważyła już sama Hania, czytał tę notkę 11. października. O ile wiem, nowe notki na blogach onet.pl są widoczne na stronie blog.onet.pl przez jakieś kilkanaście sekund. Są oczywiście przypadki, ze jakiś znudzony człowiek trafi na Twoją stronę i napisze coś od siebie, choć najczęściej są to tzw. łowcy komentarzy, którzy wklejają jakiś komentarz z nadzieją na rewanż. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że blogów są miliony, trudno byłoby trafić na blog Hanny, uważnie przeczytać notkę z 8. 10.07. i jeszcze skomentować (są przecież atrakcyjniejsze blogi, przyciągające uwagę wyglądem, niekoniecznie lepsze treściowo).
Wniosek: - przypadkowość przypadkowego czytelnika jest wątpliwa.

Po przeczytaniu tej notki także chciałam dodać komentarz, ale coś w systemie komputera odrzucało polecenia.
Chciałam wtedy napisać, że najgorsze kopy jakie dostaje się od "przyjaciół", ludzi, którym ufasz, którzy wiedzą o Tobie niemal wszystko, którym się najszczerzej zwierzałaś... Najtrudniej jest zrozumieć, dlaczego "przyjaciele" robią Ci świństwo, chociaż TYLE zawdzięczają drugiemu człowiekowi.

Ciekawe, czy na mojego bloga też trafi przypadkowy czytelnik...?
...

Ostatnio często widujemy sie z Hansem. Jej mieszkanie jest totalnie magiczne. Kamienica z duszą. Przychodzi się tam wieczorem, wychodzi późną nocą i nie ma się ochoty spać. Przegadane noce wciąż jeszcze przed nami. Wiosenne, zielone, muzyczne noce.

Wiosna na całego. Może by tak jakaś wycieczka po ślemieńskich lasach? ;-) Dominik na pewno nas wyciągnie! Uciekamy z miasta!:)

5 kwietnia 2008

znalezione w poezji

...dziękuję Ci za horyzont, na którym mogłam postawić moją miłość, powiedzieć jej: żyj!  

[z Poświatowskiej]

2 kwietnia 2008

"wiosna - wielka radość/ każe mrużyć oczy" [*Z. Zamachowski*]

Coś w tym jest... Na przełomie zimy i wiosny zawsze jestem słaba, zaspana i mam smutne oczy. Nie mogę dogonić świata, który nagle nabiera jakiegoś potężnego rozpędu. Wszystko biegnie do przodu, a ja stoję w miejscu. Niskie, rażące słońce, pozimowy kurz  hulający po ulicach... Zmęczenie. Sto okazji przegapionych, (...) szans niedostrzeżonych tyle... Taki  mały przedwiosenny dołek.

Przedpołudnia spędzam w czytelni. Ostatnio w ręce wpadają mi same artykuły, które przeczą bądź krytykują metodę badawczą i kierunek, jaki przyjęłam w mojej analizie. Najgorsze jest to, że chyba mają rację. W każdym razie mnie polemizować z nimi trudno. Super v_v... Jutro okaże się, jakie błędy popełniłam w oddanym fragmencie pracy magisterskiej.

Musiałam też w końcu przeczytać coś normalnego: Niebo dla akrobaty Grzegorczyka - śliczne, krzepiące, dojrzałe, bez cienia patosu. Ostatnio w komputer "wpadło" mi tez kilka płyt, ale o tym już w następnej notce.

21 marca 2008

....

Są takie domy, w których święta są smutne i wypełnione wielkim brakiem. Prędzej, czy później odczuje to każdy z nas, ja z pewnością nie mam jeszcze o tym pojęcia... Najgorsze jest, że nie wiemy, które z kolei święta tak nas zaskoczą.
W każdym razie to stało się za szybko, za nagle i nie do wiary. I dopada nas w każde święta, święta, które możliwe są tylko w rodzinnej atmosferze. Brakuje jej, także mnie, choć  widziałam  ją tylko dwa razy w życiu, krótko. 

Ale mój malutki brak jest nieporównywalny z Twoim. Wcale go nie rozumiem, nie mam o nim pojęcia. Widzę tylko jego zewnętrzne objawy, kiedy Twoim smutkiem wypełniony jest każdy kącik...

Życzę Ci, abyśmy kolejne jakiekolwiek święta spędzali razem.
Tutaj.

Sam wiesz, dlaczego...

18 marca 2008

co nieco z dnia dzisiejszego

Śnieg na dzień dobry - marzec pokazuje, co potrafi. A ja już słyszałam pana Wilgę na Modrzewiowej. Chłodno, mimo słońca. Muszę trochę odespać noc zarwaną przez metafory. Straszny ten temat, jedna wielka niewiadoma, niepewność, wieczne przeredagowywanie każdego zdania, nieogarniona dziedzina wiedzy. Jak zwykle trzymam się nadziei czasu zaprzeszłego: bywało gorzej, już nie z takich tarapatów wychodziłam obronną ręką na tych studiach, Trzeba się jej trzymać... ;-/[pamiętacie, jak było z licencjatem...??:)]. (-->PRACA MAGISTERSKA TO OPRESJA!).

Pobiegałam dziś po księgarniach i sklepach z wiosennymi kolekcjami, ach, ileż różności!! :-))  Już wiem, co będzie hitem tego sezonu: buty "żarówy" w oczojebnych kolorach. Paskudne.
Nasze ćwirki są już w Ślemieniu i strasznie pusto i cicho tu bez nich. Nie wiedziałam, że tak bardzo się można przywiązać do zwierzaków. W zamian za to, nie będę musiała odkurzać przed wyjazdem na święta. Za to u moim pokoju w domu zapewne wszędzie tańczą kwapy i kolorowe pióra...:)

17 marca 2008

jak Oleńka pisze magisterkę

Teofilek uwielbia metafory w abstrakcyjnych domenach dyskursu:)), 
Klarysa lubi zaskakiwać - nigdy nie wiadomo, kiedy otworzy klatkę i gdzie wyląduje... ;-)











i jak tu pracować w takich warunkach...???!!
:)

12 marca 2008

zostań, wiosno!

to jest ten czas napiętego oczekiwania na zazielenienie i błękit, ciepłe wiatry i radosne deszcze,  czas wzmożonej nienawiści do wysokich butów i grubych kurtek, czas miłości do lekkich płaszczyków i spódniczek, sandałków i delikatnych apaszek, mmm:).......
Czekam z nadzieją, że w końcu się obudzę, bo po zimie jestem - jak zwykle zresztą - zasiedziała, leniwa, zniechęcona do działania, o mojej kondycji nie mówiąc.

Zawsze zazdrościłam Muminkom, że mogą przesypiać zimę...:)

Wczoraj śmialiśmy się z Markiem, że  zainaugurowaliśmy  spacery wiosenne - idąc na nogach jeden przystanek dalej, żeby... odebrać samochód od mechanika _^_...  Ale spacerować będziemy, bo okolice Modrzewiowej są śliczne. Czuje się tak, jakbym mieszkała na wsi. Niech tylko na dobre się zazieleni i ociepli...

Za mną kolejny koncercik z Grzesiem w Szkole na Woli Duchackiej. Właściwie takie małe urozmaicenie innej imprezy, więc krótko i na temat. Dużo radości sprawia mi granie tam, bo tak cudownej publiczności jeszcze nie miałam. Dzieciaki poprosiły nas ostatnio o jeszcze jeden koncert, a my z chęcią spełnimy ich prośbę - jeżeli tylko pewne dorosłe osobniki nie zachowają się jak buraki i nie będą nam robić łachy z cyklu: nie możemy wam dać teraz sprzętu, bo jest nam bardzo potrzebny [wysiadujemy na nim jaja]. 
tak, tak, drodzy moi: jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o..... nagłośnienie!!

4 marca 2008

wnioski

... bo ja jestem taka strasznie zła, że jak z czegoś żartuję, to się nazywa krytyka, a jak ktoś mnie krytykuje, to się nazywa żart i mówi się, ze powinnam mieć do tego dystans.
Gdy sięgam pamięcią w te wszystkie lata mieszkania w akademiku, wychodzi na to, że albo jesteś dobrym i potulnym współlokatorem, który nic nie powie, gdy drugi współlokator zaczyna ci wchodzić na głowę ALBO nie pozwolisz sobie wchodzić na głowę i wtedy jesteś ZŁYM współlokatorem (zresztą nie dotyczy to tylko akademików).
Wybór należy do Ciebie.
ja zazwyczaj byłam ZŁĄ współlokatorką. I nie żałuję! 

3 marca 2008

^^

...nie ma to jak męska przyjaźń ze swym przodkiem:)

29 lutego 2008

...

poniżej poziomu morza...

28 lutego 2008

jesteście!!!! :)))

poniedziałek wieczór: R.K., nocka też :), poranek + przedpołudnie wtorkowe. 
popołudnie wtorkowe: R. K.+ H. G. + pizza!!:) [wielki powrót H. G.!]. 
Środa: skutki piątkowego popołudnia z R. K. i W.C., kiedy to "poszłyśmy do promotora z niczym, a wyszłyśmy z problemem" - trzeba być genialnym, jak my. Skutki? = duchowe zjednoczenie w nienawiści do A. B., autora pewnego cudownego artykułu, który jest dowodem na to, że niektórym osobom powinno się zabronić pisać, wspólne robienie referatu, przeklinania tylko moje, bo R. nie przeklina. 
Czwartek: 8:00 - wspólne pastwienie się nad A. B., naszym ulubionym autorem - ciąg dalszy + kawa. 11:30 - seminarium, na którym nasz referat przesunął się na za tydzień. po seminarium = R. + G. H. + pizza (a dupa rośnie...). 
Jutro: R.K. + W.C. i udowadnianie mu, że A.B. jednak nie powinien pisać artykułów naukowych. 

Tak jakoś nie może się skończyć ten łańcuszek. Na szczęście...:)

15 lutego 2008

chwila

Jak bosko zapada tutaj zmierzch...

14 lutego 2008

zgorzkniałość

Nie wiem, o co tyle krzyku i resentymentu dookoła tzw. walentynek. Po co kwasicie winogrona? - są słodkie i pyszne z natury. Może po prostu ustalcie sobie jakieś "święto samotnego" i nie mówcie bzdur w stylu: "to idiotyczne, powinno się cały rok okazywać komuś szacunek i miłość". Czy ktoś powiedział, że nie trzeba...?

10 lutego 2008

ot tak :]

Wchodzę sobie wczoraj na stronę Piotra R., a tam w aktualnościach ogłoszenie pt. Oratorium dla ludzi. Hmm... Wiadomo, iż pan Piotr jest tak niezwykle utalentowany, ale nie wiedziałam, że komponuje także dla zwierząt.

Ponuro... Granatowo-popielate niebo wali mi się na głowę. Nigdy tak źle nie znosiłam niekorzystnych warunków biometeo... . Czytanie tekstów językoznawczych w takich warunkach nie jest łatwe, ale pan profesor pomaga :) A jak jeszcze z Renatą przedyskutujemy wszystko, to już w ogóle jesteśmy mądre:)

Ogromnie się cieszę, że z Gosią H. i Renią K. trafiłyśmy na to samo seminarium:) Metafory rządzą! :-)

Dziękuję, Reniu, za towarzyszenie mi w dzisiejszym dniu...:*

7 lutego 2008

Inspirowane Marią D. przemyślenie :-)

Lutowy wieczór u Hani, jeszcze na Litewskiej - pamiętam. To jeden z tych spowodowanych nagłą decyzją, jaką podjęłyśmy wspólnie z Hansem na gg:-) Nagła decyzja tuż, tuż przed północą: -Olka, jest u mnie Marysia D.! I pobiegłam do Hani:)
Kilka godzin sięgających późnej nocki, rozmowy przeplatane śpiewem... Wspomnienia, obawy, plany, nuty.
Moc ludzkich więzi nie zależy od czasu, jaki dany nam jest na przebywanie z drugą osobą. Te kilka wspólnych godzin z M. wystarczyły, aby ciepło ją zapamiętać i pozwoliły zbudować zaufanie, jakie czasem buduje się bardzo długo.

Poznałam tu wiele takich osób. Niektóre stale spotykam, inne rzadziej, ale zawsze - w słońcu.
Jestem bogata.

Dziękuję Wam ^_^...

3 lutego 2008

Nasi nowi współlokatorzy:) Parka :)








A to moja nowa miseczka na surówki :-)
czyli... Olerek uczy się gotować...xD xD

28 stycznia 2008

bardzo podniośle :)

zobaczyłam w tobie niepisane
wiersze

podałam ci dłoń zamiast
 pióra

przypadkiem
upuściłam jedno słowo

 ciągle od nowa
podnosisz je z ziemi
poematem nieba
 
 [*A. Kapusta*]

...to już rok... ;-)

...i jeszcze wiele takich roków nas czeka ^^

21 stycznia 2008

co się stało z naszą klasą?

Przeszłość usilnie się przypomina, stare czasy dobijają się do skrzynki pocztowej. Dziwny wynalazek - "Nasza klasa", olbrzymi monitoring pod przykrywką sentymentów. Kolekcja znajomych, nawet tych, z którymi Cię guzik łączy, których ani trochę nie znasz [znajomy = ten, kogo znasz, czyż nie?] Masowe logowanie, ujawnianie swoich danych osobowych bez przymusu i namysłu, ładowanie zdjęć, pokazywanie swojego życia - czasem najbardziej prywatnego, rodzinnego.

Jakaż próżność się przy tym ujawnia!

Nie mówię - ja też jestem próżna, mam tam chyba z 20 zdjęć. Wybierałam oczywiście te, na których wyszłam najładniej i te, które ilustrowały moje małe osiągnięcia artystyczne, z których przecież jestem bardzo dumna i chciałabym, żeby moja klasa też mnie podziwiała, a jakże!! Jestem bardzo próżną osobą i nie będę zaprzeczać.

No i nie ja jedna - ludzie chcą się pokazać z jak najlepszych stron, ujęć, w jak najlepszych ubraniach, miejscach (zdjęcia z cyklu: gdzie ja to nie byłem, gdzie nie spędzałem Sylwestra...), gdzie pracuje, no i ze swoimi partnerami oczywiście.

Nie krytykuję, wręcz przeciwnie - super serwer, przecież nasza polska skromność na co dzień powstrzymuje nas przed wypowiedzeniem swoich sukcesów i osiągnięć. Poza tym wszyscy Polacy na "Naszej klasie" są uśmiechnięci i zdolni. Super!

No i nasza ciekawość zostaje zaspokojona, jak to fajnie wiedzieć co u innych, z kim są, gdzie pracują, jak teraz wyglądają. Nagle stało się to takie powszednie i normalne - że można się tak upublicznić, odkryć!

"Odkrycie  siebie" w Internecie mam już dawno za sobą za sprawą tego bloga To  "odkrycie" o wiele, wiele głębsze, szczersze i bardziej ryzykowne. Mam też w pamięci negatywne opinie innych o pisaniu bloga - obnażaniu się, nieskromności, ekshibicjonizmie duchowym, moralnym i takie tam głupotki. Teraz logują się na NK i masowo ładują tam swoje fotki, hi, hi :)

A ja sobie piszę już trzeci rok i dobrze się bawię, a podoba mi się coraz bardziej i prędko Was nie opuszczę;-) Cieszycie się..?:)