Mimo wszystko było warto... Jak zwykle:) Jak w każdy mój krakowski weekend - od pierwszego roku studiów: Festiwal Zaczarowanej Piosenki. Przez dwa lata jako bardzo aktywny członek publiczności, sprawnie przedostający się za chronione bramki (w wiadomym celu:), dwa razy - jako jeszcze aktywniejszy wolontariusz:) [jeden nieodżałowany raz to siedzenie nad książkami przed teorią języka, błee].Teraz nie popuściłam i zgłosiłam się odpowiednio wcześniej, abym nie mogła już zrezygnować, gdyby przypadkiem udzielił mi się klimat czerwcowego natłoku spraw sesyjno-magisterskich.I rzeczywiście - zaklepane i koniec. Zostawiam moje stresy za sobą. Odrywam się na dwa dni i jadę do innego świata: zaczarowanego. Mimo pracy magisterskiej, mimo egzaminu - jadę. Nie umiem opisać tego klimatu, który sprawia, że pomimo ciężkiej pracy, bólu, zmęczenia cieszysz się, że tam jesteś, masz ochotę tańczyć i śpiewać. Że mimo braku sił, znajdujesz je nagle, by pomóc, gdy trzeba jeszcze zrobić to i to...Niezwykli ludzie, niezwykła życzliwość, coś, co zawsze dodaje mi sił do walki, magicznej motywacji, ktoś, z kim rozmowa jest dla mnie dowodem na spełnianie się marzeń (dziękuję Panu...^_^).Tegoroczny festiwal był wyjątkowy z jeszcze jednego powodu: uczestniczyłam w nim z Markiem. Jestem szczęśliwa, bo mogłam pokazać mu niezwykłość i magię tych dni. I że je dostrzegł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mogą pojawić się z małym opóźnieniem - są moderowane.