31 grudnia 2011

Rozpacz, euforia - dwa stany, wobec których proste słowa zdają mi się bezużyteczne. Za małe, za płaskie, za płytkie. Trzeba je zestawiać w metafory, hiperbole i litoty, żeby oddały choć cząstkę stanu mojego serca. No po prostu - otchłań lub światło - niewysłowione, nieobjęte, nieprzekładalne. Dopiero to, co między nimi nadaje się do opisania - kojący spokój z odrobiną słusznego niepokoju - dla równowagi. 

*
Nie potrzebuję wiele. Cieszą mnie odrobiny, małostki, cząstki, krople w morzu i najulotniejsze chwile. Zmieniam je w monumenty, źródła ciepła, wciąż biegnące światło po umarłych gwiazdach, nasiona do ponownego wysiewu. Czerpię z nich radość. Ogrzewam się nimi w zimowe poranki. Rozjaśniam długie wieczory. Nie mam życzeń. Nie pragnę cudów tego świata. Wolę drobiazgi, obok których inni przechodzą obojętnie. Detale, których nikt nie dostrzega.

*
"...W źrenicach ludzkich ziemi piękno i noc, i dzień ujrzałam."[1]
Jest przy mnie kilka bliskich osób. Jest - bliżej lub dalej, bo świat wciąż wszystko zmienia, ale zawsze - przy mnie. Na przekór czasoprzestrzeni. Stałe punkty w życiowych zmiennych. To bardzo dużo.

*
Klarusia wciąż z nami jest. Nie wiem, czy pomogły jej lekarstwa, czy trafiliśmy na łaskawszy moment choroby. Odzyskała apetyt i siłę skrzydeł. Nie odzyskała do końca głosu, tylko cichutko popiskuje. Od czasu do czasu wciąż budzą mnie jej próby złapania powietrza, ale już zdecydowanie rzadziej niż dwa miesiące temu. Lata po pokoju i szuka najcieplejszych kątów, w których potem drzemie. Czasem wtula się w moje dłonie i w nich zasypia. Czy znacie to uczucie, kiedy ptak wtula się w otwarte dłonie?

[1] - M. Jastrun, Jedno życie, ale koniecznie w interpretacji Małego Kina]

23 listopada 2011

z myśli przechwyconych

„Gdy przewracam kartki wstecz i odczytuję te swoje zapiski, to jakbym zapalała zapałki w ciemności. Obrazki, scenki z życia wyłaniają się z mroku na chwilę i gasną razem z wątłym płomykiem. Ale przecież są zatrzymane i znów mogę rozpalić od nich swoją pamięć.
Nie tak wiele zostaje na zawsze, a jednak wydaje mi się, że to, co zapisane, zostaje uratowane i jest potem jak odnaleziony skarb, cenne znalezisko, wiecznotrwała chwila.
Ludzie, którzy nie zapisują swego życia, wydają mi się szaleńcami, lekkoduchami, umierają cali każdego dnia, nawet o tym nie wiedząc."

[*Anna Janko, Dziewczyna z zapałkami, s. 78-79.*]

17 listopada 2011

notka, której wolałabym, żeby nie było

...taka, którą się pisze przez łzy...
*
Klarysa choruje.
Najpierw było niewinne świszczenie przy oddychaniu. Z początku tylko wieczorem. Potem także przy lataniu. Potem całe noce - świst, świst, świst, pisk, pisk, pisk... Potem świst, świst, świst, pisk, pisk, pisk i ataki głośnego łapania powietrza. Jakby się dusiła - wieczorem. Jeszcze niedrożny nosek i dziobek otwarty przez cały czas...
A jeszcze bardziej potem było świst, świst, świst, pisk, pisk, pisk i coraz częstsze ataki głośnego krztuszenio-duszenia - po kilka razy w nocy i w dzień (wstaję do niej po te kilka razy w nocy i nie mogę jej w żaden sposób pomóc...). Potem był antybiotyk. A teraz jest chrrrżp, hrrrpiż tyk, tyk, chrrr, rzężrrrp, tyk gryy - takie mokre (tamto było "suche".) I osłabienie, brak apetytu, osowiałość, brak równowagi, senność, napuszenie. 
Trudno jest leczyć papużkę. Zwłaszcza, kiedy chodzi o układ oddechowy. I w zasadzie od kilku tygodni usiłujemy oswoić się z myślą, że Klarusia nas opuści. Taki puszysty słoneczny kłębuszek, który był z nami prawie cztery lata. Nie znaczy to, że przestaliśmy o nią walczyć. Ale, gdy na nią patrzę, to myślę, że włóczenie ją po weterynarzach w tym stanie jest okrutne. Bo wiem, że ona też się męczy. I może trzeba pozwolić jej odejść...

29 października 2011

Mówią, że na świecie da się żyć
i tak należy sądzić.
Mówią, że na świecie da się żyć.
W gałęziach, z których opadły kwiaty i liście,
szeleści wiatr.

[*Kim Soweol, Optymizm*

(...cztery lata temu o tej porze nie było złotej jesieni. 
liście dawno już opadły,
zbyt szybko). 
*
[wiersz pochodzi z tomu:  Kim Soweol, Yun Dong-ju, Seo Jeong-ju, Mgła jedwabna. Wybór poezji koreańskiej XX wieku, z jęz. koreańskiego przełożyły Choi Sung-Eun i Beata Bogusz, Wydawnictwo Akademickie Dialog, Warszawa 2005, s. 52. Poznałam go dzięki Luizie i dzięki jej uprzejmości go przytaczam.]

10 października 2011

Słabość, siła

Szukać ucieczki, bezpiecznego azylu, odwracać się od rzeczywistości, wycofywać. Zamknąć w świecie z własnych słów. Zrezygnować.
albo:
uczynić z rzeczywistości wyzwanie, problem do rozwiązania, zagadnienie. Otworzyć się na świat, czerpać z niego, nie pomijać niczego, zwłaszcza tego, co bolesne, trudne, niezrozumiałe... 

Dwie różne postawy, jedna od drugiej nie gorsza. 
Tyle się nasłuchałam o poezji, a tak prostych, oczywistych, myślę sobie, że i trafnych kategorii - nie znałam.
Słabość, siła. 
Proste.

[J.K.]

4 października 2011

czas i przestrzeń

Możliwie najwyraźniej widzimy z dystansu (w każdym razie wyraźniej niż bez niego). Wyobraźcie sobie - patrzeć na coś, co dotyka naszej twarzy; nie móc odchylić głowy, by objąć wzrokiem to, co przed nami. 
Zawsze to samo: kiedy opadną płatki zachwytu, liście ekscytacji, mgły melancholii, gdy chmury wyleją łzy - czujemy się oszukani albo mile zaskoczeni.
Trzeźwo (bez euforii, bez rozpaczy) spoglądamy patrząc z perspektywy.

Pewnie podobnie jest z życiem. Ale jak uzyskać tą przestrzeń (choćby szparę), kiedy tak mocno tkwimy w jego środku: zanurzeni, wciągnięci, wtłoczeni, wessani, wtuleni, zapatrzeni, w zapamiętaniu, zachwyceni, związani (tu-bycie, Dasein...? - to miał na myśli Heidegger...?). 

To dlatego nie sposób jakkolwiek wypowiedzieć się o życiu.
Za duży błąd pomiaru zakłada zmienna losu. Trudno o precyzję z ciągle rozedrganym sercem.

Zwątpiłam w ludzkie diagnozy.
Pozostały mi tylko ufność i czekanie.


2 października 2011

...Najlepiej robić zapasy błękitu wcześniej.
[Barbara Piórkowska, "Szklanka na pająki"] 
...:)

1 października 2011

bariery językowe

Ze swego miejsca strategicznego (linię wymiany spojrzeń z osobą z naprzeciwka przecinają ramiona ludzi siedzących przede mną, na brzegu ławki moja gigantyczna torebka osłaniająca, "naukowa" scenografia: wokół chaos zeszytów i notatek) czasem podnoszę oczęta i kiwam porozumiewawczo głową w stronę nauczycielki. Uhm, rozumiem. Uhm, zapisuję (wszak w ręce ostentacyjnie dzierżę długopis, proszę spojrzeć, o!). Czasem odrywam się od lektury (dziś reportaży Tochmana), a wtedy mój słuch wychwytuje strzępki słów, chyba w moim ojczystym języku: "...należy przeksięgować odchylenia od cen ewidencyjnych wyrobów gotowych..." albo "kalkulacja podziałowa współczynnikowa"...

Jakże brutalnego wyobcowania można doznać przez swój ojczysty język...!

25 września 2011

z intencji parafialnych

wtedy i wtedy msza "za znalezienie dobrej żony dla syna".

(...a może któraś chętna...? :-))

^^

24 września 2011

A propos wcześniejszego niż poprzedni post... (jesienny urodzaj)

...
A może ktoś chętny...? :)
(jakbyście nie mogli się doliczyć, to młode są cztery. Kotka przyniosła je ze stodoły do domku. Jeszcze nie widzą na oczki i ciągle szukają cycka. Cuda :-) )
Tooo co...? :)

17 września 2011

Powinnam iść spać, bo jutro pobudka o piątej i zajęcia do 19:00. (Nudne zajęcia. Dlatego biorę ze sobą dużo książek). Powinnam iść spać, ale... jestem tak podekscytowana, że nie zasnę. Tak, czasem miewam jeszcze takie uczucia ekscytacji, które przypominają mi moje kiedyś. Chce mi się tańczyć. Albo śpiewać, jak on:

Za mało mi o jedno życie
Abym mógł zgłębić do dna morza i słyszeć
Jak o świcie dudni pustynia głodna!

[M. Jastrun] 


Chce mi się, ale tak nie umiem (na szczęście).
Serce mam ciepłe i spokojne.
Myśli jasne.
A głos aksamitny.

16 września 2011

A propos formy poprzedniego postu...

... no dobra: wiem, że fragmenty ogłoszenia o kociaczce gryzą się nieco stylistycznie (mam na myśli ten moment wkraczający za nawiasem: "została polana specjalnym środkiem przeciwko tymże, będzie działał trzy miesiące".

To zupełnie jak reklama colon C na zaparcia w trakcie finału komedii romantycznej albo powalający zaśpiew w Programie Pierwszym Polskiego Radia "Zapalenie pęcherza męczy mnie, oooo, jak baaaardzo pozbyć go się chcę!!!" (ten zaśpiew w trakcie czegokolwiek powala. Kto słucha Jedynki, ten wie, o czym mówię...).

Przyznaję się też, że wcale mi ów stylistyczny zgrzyt nie przeszkadzał. Może trochę (starość...?).

A wracając do treści: przygarnie ktoś... Polanę? :)

13 września 2011

Śliczna, słodka mała kotka ^^

Śliczna, słodka mała kotka. Dwa i pół miesiąca. Białe łatki pod szyją i skarpetki. I wąsy białe. Lśniąca sierść. Uwielbia towarzystwo. Lubi się łasić - bardzo bardzo. I spać w łóżku. Umie korzystać z kuwetki. Nie ma pchełek, kleszczy ni innych pasożytów (została polana specjalnym środkiem przeciwko tymże, będzie działał trzy miesiące).

Czy ktoś z Was albo Waszych znajomych chciałby mieć takiego domownika? Oddamy w dobre ręce. Piszcie - w komentarzach.



9 września 2011

- Jak mnie kochasz? - zagadałam jak u Gałczyńskiego.
- Ciepło. - odpowiedział bez chwili namysłu.

^^...

21 sierpnia 2011

pijaństwo rodzinne

siostra - hej, co słychać?
ja - hej. a spoko. jak zwykle. wczoraj zalewaliśmy dekę.
siostra - spoko. kto pił?
-.- ...























Wielkie rzeczy się wczoraj działy, wielkie.
Nareszcie...;)

31 lipca 2011

Klarysa rozpracowuje system

















To był dobry system: kocyk. Papierowa materia książek nie kusiła już pierzastych, na znamienitych dziełach Biblioteki Narodowej przestały lądować kupy, a do tego jeszcze w nóżki ptaszkom było cieplutko. Tak więc - system był dobry.

No właśnie - był.
Niestety - miał też luki...







30 lipca 2011

Kruche z owocami

Pochmurne dni nastrajają do pieczenia. W lodówce zalegał rabarbar i trzeba było coś z nim zrobić. Postanowiłyśmy wypróbować z mamą nowy przepis. Efekt satysfakcjonujący: słodkość kruchego ciasta + delikatność rozpływającej się w ustach chmurce bezy + kwaśność rabarbaru i jeszcze odrobina goryczy kakao gdzieś w tle. A przepis brzmi tak:

Kruche ciasto z owocami
Składniki
1/2 mąki (tortowej, a my z mamą zwykle dajemy  trochę krupczatki)
30 dag masła (lub 25 dag masła + 2 łyżki smalcu - ciasto będzie bardziej kruche)
5 jajek (i ani jednego mniej)
5 łyżek cukru pudru
1 szklanka cukru kryształu
1 łyżeczka proszku do pieczenia
2 łyżki kakao
1,5 kg dowolnych owoców (truskawek, wiśni, rabarbaru, jagód, jabłek, itd. - my miałyśmy akurat rabarbar i dodałyśmy pół kilograma jabłek. A skoro jabłka - to nie można zapomnieć o cynamonie!)

Wykonanie:
Szerokim nożem posiekaj mąkę z zimnym masłem (i smalcem, jeśli dodajesz), zagnieć z cukrem pudrem, żółtkami (oddzielanie białek od żółtek - to wielkie jest wyzwanie dla Oleńki!) i proszkiem do pieczenia. Ciasto podziel na trzy części, jedną rozwałkuj i wyłóż tortownicę lub blachę (a blachę wyłożyłyśmy papierem do pieczenia). Na cieście ułóż owoce.
Do drugiej części ciasta dodaj kakao, zagnieć (dwie łyżki). Z ciemnego ciasta zeskubuj kawałki i posypuj nimi owoce (po prostu trzeba je rozdrobnić:)).
Z białek cukru kryształu ubij bardzo sztywną pianę, wyłóż ją na ciemne ciasto.
Z pozostałego, jasnego ciasta zeskub kawałeczki i posyp nimi pianę. 
Piecz 40 minut w temp. 160-170 stopni C (my piekłyśmy na 180 - na niższym poziomie, a na końcu opcja pieczenia - sam dół. No i samą pierwszą warstwę warto jakieś 15 minut podpiec, oczywiście nakłuwając ciasto widelcem).

(przepis z Kalendarza Pani Domu 2009)





Tak, od teraz będę zdradzać Wam moje ulubione przepisy. 
Cieszycie się?

16 lipca 2011

zachwyt

Wiele mi dają te chwile, kiedy czuję, że poezja jest ważna, wartościowa i potrzebna. Że jest otwarta na każdego człowieka. Że żyje mimo upływu czasu, mimo zmian - w świecie i w naszych sercach. Że nieustająco pragnie nas wzbogacać.
Dziękuję za interpretacje, dzięki którym wiersze wstają z zakurzonych tomów i żyją w naszych duszach. Za Twój ciemny głos, który potrafi rozjaśniać jej znaczenia. Za jego siłę, która ośmiela słowa, co ciche i delikatne. Za pełne pasji pochylenie nad gitarą. Tak dużo Ciebie w tych wierszach...

Dzisiaj jestem bogata.
W mojej duszy pełnia.
Nade mną lśni Wega.
Przechadzam się po łąkach.
Między wiersze Stachury wkładam kwiaty lnu.
Zbieram błękit na zapas.


malekino.art.pl - dziękuję Wam.

11 lipca 2011

w naszą drugą rocznicę

..."nie straszne mi przemijanie
gdy z Tobą tylko przemijam".

[Daniel Główczyk]

Zawsze bałam się przemijania. Nadal się boję. Ale teraz rozumiem, co miała na myśli Poświatowska, pisząc: 

"miłość
tak - ona jedna
nie podlega upływowi czasu
trwa
jeśli jest - jest wieczna".

Teraz wiem, że tak naprawdę bałam się samotności.
A przemijanie może być piękne. Przemijanie może być trwaniem. Tworzeniem. 

Dziękuję za to, co zbudowaliśmy. Za to, co czasem burzymy. Za to, co odbudowujemy.
Za miłość, co "maluje na kolorowo ponure cienie życia" [Nuria Amat].

10 lipca 2011

Chłód, ignorancja, lekceważenie, dystans. Zamiast rozmowy - monolog. Sucha analiza. Podsumowanie mego obecnego stanu istnienia. Moje życie streszczone w oziębłym wykładzie, uczucia, starania, moje rozpacz i nadzieja moja - pominięte, zagubione na liście dobrych rad i powinności. Ja - zdiagnozowana, zdefiniowana, określona - więc chyba już niepotrzebna. Z premedytacją przemilczana moja obecność. Zredukowana do bilansu zysków i strat. (Same straty przynoszę.) Jakbym rozmawiała z doradcą finansowym, który wylicza moją (nie)zdolność kredytową, podpowiada najkorzystniejsze oprocentowanie na dalszą drogę życia, które ma mnie wyciągnąć z tego potężnego debetu.

***
Ilekroć przychodzę na jej grób, powtarzam to samo: Ty byś mnie zrozumiała, mamo.

25 czerwca 2011

rozdarcia

Nie ma wyborów. Są tylko rozdarcia. 

Tak łatwo się mówi: możesz być tu albo tam. Możesz zrobić to lub tamto. Możesz zostać tym lub kimś innym. Poważne lub niepoważne decyzje podejmowane pod wpływem krótszej czy dłuższej chwili to domena powieści. Tam bohaterowie mogą spakować swoje ograniczone istnienie w jedną walizkę i ostentacyjnie wyjechać, by odnaleźć się na nowo, rozpocząć inne życie i takie tam - w zależności od poziomu książki. Mogą uciekać, odchodzić, odnajdywać się i powracać. Ich ontologia pozwala na ryzyko. Bagaż i bilet są nieistotne.

Poezja jest bardziej wyrozumiała, świadoma naszych ograniczeń, bliższa życiu, bardziej ludzka, prawdziwsza. Rozumie mnie, wieczne moje rozdarcie: pomiędzy tu i tam, miłością i nienawiścią, przywiązaniem i pragnieniem niezależności, chwilowością emocji i stałością zasad, lękiem i pragnieniem zmian, niemożnością i pragnieniem, marzeniami i ich nierealnością, pustką i łaknieniem pełni. Między pojedynczością istnienia i ogromem świata. 
Poezja wie, że przemijam. 

Kalkuluję i planuję posunięcia - te drobne i te dużej wagi. Szczegóły i ogóły. Fraszki i istotności. Jestem ograniczona czasem i przestrzenią. Innymi ludźmi. Ciałem i rozumem. Moje serce wiele zniesie, ale jego wytrzymałość także ma granice. Muszę je chronić.

Rozdarcie pomiędzy jest nieustanne. Nie ma ucieczki od rozdarcia. Kiedy wybieramy jedno - drugie pozostawia ranę. Kiedy tkwimy w drugim - cierpimy z braku pierwszego. 

Wolność rodzi rozdarcia. Rozdarcia rodzą cierpienie. A cierpienie jest niepojęte. 
Ale chociaż rozdarcia można pojąć.
Pojęłam.

15 czerwca 2011

mimo wszystko ...

Nigdy nie miałam problemów z opisem wrażeń po naszym corocznym wolontariacie, a dzisiaj mam. Nie wiem, dlaczego.

Może dlatego, że trochę przejrzałam system zza swojej sceptycznej skorupy. Nie wierzę swoim koordynatorom, że tak bardzo nas lubią. Nie wierzę, że bez nas sobie nie poradzą. Poradzą sobie doskonale i nawet nie zobaczą, że kogoś z nas już nie ma. Lubienie i sympatia okazały się w tym roku czystą konwencją. Umownym scenariuszem. Nie zostaliśmy pogłaskani. Ojejku.

A może dlatego, że organizatorzy od pięciu lat nie potrafią rozwiązać problemu wjazdówek na rynek dla osób niepełnosprawnych. Ja rozumiem, że konserwator zabytków ma swoje chore przepisy, ale można było przecież zarezerwować im miejsca w pobliskich uliczkach. Głupio, żeby ludzie, którzy zostali zaproszeni, zasuwali na wózkach  takie kilometry.
A może dlatego, że w tym roku wymyślono nowy system pracy. System mający na celu większe wykorzystanie człowieka. Nie masz jednego konkretnego zadania, na którym się skupiasz, tylko jesteś dyspozycyjny przez cały czas. System ów nie uwzględnił także doświadczenia wolontariuszy, ale wrzucił wszystkich do jednego worka.

Może dlatego, że dwa pierwsze dni okresu są najokrutniejsze i muszą przypadać akurat w ów wolontariacki weekend i ból ustaje dopiero po trzeciej tabletce, i czasem miałam ochotę poleżeć w ambulansie, a nie ganiać bezsensownie po rynku z worem i zbierać śmieci, żeby niby dawać przykład, jacy to wszyscy jesteśmy porządni i ekologiczni. W sumie żałuję, że tak się poświęcałam.

Może dlatego, że irytują mnie ludzie, którzy źle rozumieją rzeczownik 'fundacja', mylnie wywodząc znaczenie tejże instytucji z jej nazwy, która kojarzy się im z tym, że 'ktoś coś komuś funduje'. Fundacja jest organizacją pozarządową, której istotnym elementem jest kapitał, wniesiony przez fundatora. Fundacja to nie jest organ, który coś ma komuś zafundować, bo jest biedny. Tak, fundacja ma zarząd, a jego członkowie za pracę w zarządzie pobierają wynagrodzenie - to chyba normalne, prawda? (tylko wolontariusze są tak głupi, że pracują za darmo - choć to nie do końca tak jest - socjologowie już dawno udowodnili, że altruizm wynika z egoizmu). Fundacja ma także swój statut, w którym zawarte są jej cele. Celem fundacji Anny Dymnej Mimo Wszystko nie jest pomaganie niepełnosprawnym z całego świata i fundowanie im pobytów w ośrodkach rehabilitacyjnych (sorry, ale od tego jest państwo). Nie, moi drodzy. Fundacja robi dla tych ludzi coś zupełnie innego - pokazuje, że są wspaniałymi, pełnowartościowymi ludźmi, zwraca uwagę na ich problemy, walczy z ich wykluczeniem, przełamuje bariery w ludzkiej świadomości. Myślę, że w dzisiejszych chorych czasach, kiedy tak atrakcyjne są doktryny o tym, że życie naznaczone cierpieniem jest bezsensowne - to bardzo ważny głos. Pewnie, że Dni Integracji są imprezą, która ma za zadanie promować fundację. Fundacja bez promocji nie miałaby takiej siły przebicia. To normalne i zdrowe, że z Ogólnopolskich Dni Integracji "Zwyciężać Mimo Wszystko" tworzy się wielkie, piękne widowisko. I wiele dobra zostało w miniony weekend przeforsowane z Krakowskiego Rynku. I z dumą będę go wskazywać.
Pewnie, że to przykre, gdy niepełnosprawny dobija się do fundacji z jakąkolwiek prośbą i spotyka się z odmową. Pewnie w fundacjach też mają swoje kółka wzajemnych adoracji, są równi i równiejsi. Sama mam w wiosce obok przypadek chłopaka z wypadku, dla którego kosztowna rehabilitacja oznacza życie - i już dwukrotnie fundacja mu odmówiła. Ale - wyrozumiałości: ludzkie potrzeby są nieograniczone, a środki fundacji - zapewne ograniczone. Tak próbuję sobie wypracować moją - także ograniczoną i względną wobec tego tematu - wyrozumiałość.

A może dlatego, że bliscy ludzie potrafią wykręcać niezłe numery. Że nie pozwalają wyjaśnić nieporozumień i zwalają wszystko na Ciebie. Że ze zwykłego spóźnienia można zrobić wykład na temat osłabienia rodzinnych więzów. A wszystkiemu winna jestem ja - jak zwykle...

A może... a może po prostu trzeba się cieszyć z tego, co zostało...? Spokojnie - nie zamierzam słodzić cytryny. Błee. Po prostu - bez klapek na oczach jest łatwiej. Bez nich trzeba na świat patrzeć.

Te dni zawsze pozostawiały energię i motywację. W tym roku przyjechałam zmęczona, obolała i pusta. Myślę sobie - tak się jednak nie da. Nie można w tej kruchej, przemijalnej i zmiennej rzeczywistości szukać oparcia. Muszę go znaleźć w sobie. Bardzo, bardzo głęboko.

Dziękuję Gosi i Maćkowi za serdeczną gościnę. Hani i Przemkowi za spotkanie. I Reni - za przybycie. Dziękuję Wam za tematy, które nigdy się nie kończą. Za język, który się nie zmienia. Za zatrzymanie tego obłędnie biegnącego czasu. Że jesteście - mimo wszystko.

I Mareczkowi. Za wszystko... ;*

26 maja 2011

Zagubić się, zatracić w takim świecie. Nim zieleń ściemnieje, błękit wyblaknie, ptaki ucichną. W natchnieniu nieustającym spaceruję po ogrodzie. Upajam się wieczorami o zapachu skoszonej trawy, bzu i chmur. Soczyste barwy rozlewają mi się w duszy, gdy słyszę śpiew kosów, konkurujących o najpiękniejszą pieśń dziękczynną o istnieniu. Mam zielone stopy, dłonie i kolana. Słońce przebija się przez parszywą skorupę. Radość małych rzeczy jest większa niż smutek spraw wielkich. Łagodzę smutki miękkością trawnika pod stopami. Jestem jak wrażenia, które odbieram - przelotna i wątpliwa. Spycham siebie na margines. Unieważniam.

Zapomniałam o sobie. 
Tak jest dobrze, tylko ostatnio nie mam o czym pisać.

6 maja 2011

no niee..... . zaraz się popłaczę:
czyżby cały ten rozrodczo-macierzyński cyrk nie ominął mnie w tym roku...? :) Chcę wieść spokojne życie...

22 kwietnia 2011

jaja tegoroczne

Pięknych, dobrych, prawdziwych Świąt dla wszystkich znajomych i nieznajomych tu zaglądających.

6 kwietnia 2011

Nie myśl sobie...


...że jak mi nie dasz budki, to nie zniosę w tym roku jajek. Mam basenik na piasek i nie zawaham się go użyć!!

3 kwietnia 2011

31 marca 2011




Tak: rozkwitajcie, rozkwitajcie, rozkwitajcie...! Potrzebuję waszych kolorów.

23 marca 2011

Mówią, że trzeba mieć nadzieję, a ja...  ja staram się najmocniej, jak tylko potrafię - nie ulegać jej. Staram się ją niszczyć, wyciszać, ostudzać. Za dużo usłyszałam obietnic bez pokrycia, za dużo bezwartościowych rad, za wiele słów bez czynów. Zbyt wiele ryzykuję mając nadzieję. Jestem za słaba, aby sobie na nią pozwolić.

20 marca 2011




B. mówi, że się zaokrągliłam. C. G. z kolei mówi, że jestem chudzielcem. A ja myślę, że jeżeli pączki, to tylko i wyłącznie z polewą czekoladową. Nie z żadnym tam lukrem.
G. mówi, żebym założyła kulinarnego bloga. Może kiedyś, jak nauczę się gotować (tak od początku do końca, tak całkowicie, tak różnorodnie, tak samodzielnie). I jak będę miała własną kuchnię. Własną, słoneczną, pachnącą kuchnię... Póki co - uczę się. Mam marzenia. I pączki. I nadprogramowe kilogramy do zrzucenia.

13 marca 2011

a kiedy w końcu nastanie ta noc,
co nada sens mojemu światłu...? 

5 marca 2011

- Mamoo, patrz, jakie dziwne chmury!
- No, takie cieniutkie. I powyginane.
- Jak faworki!! :)

No właśnie... ;)


28 lutego 2011

moje życie nie ma rytmu.
 

22 lutego 2011

szczęście to...

...jak jednym uchem słyszę ćwierkanie/ wydzieranie się papug, drugim bicie Markowego serduszka. Kiedy tak sobie siedzimy/ leżymy przytuleni - to jest mój najcudowniejszy fragment dnia. Mój dom, moja przystań, mój cud, idealna harmonia. Chwila, która uświadamia wieczność, część, ukazująca całość. Moment, gdy świat przestaje mnie przerażać. 

Kocham Cię.

15 lutego 2011

Aha. Już wiem, skąd kupska w mojej torebce.

14 lutego 2011

Walentynki w Ćwirk-Olandii

U mnie Walentynki trwają cały czas. I nie chodzi tu bynajmniej o to, że wiecznie świętujemy z Markiem naszą miłość. U nas po prostu miłość zawsze słychać... Odkąd do naszych spokojnych, statecznych, poukładanych i dobrze wychowanych samiczek dołączyły dwa łobuzy o niespożytej energii, rozbrykane psotniki - Kruszek i Tijuś - jest głośno. 
No i się zaczęło: konkury, zaloty, umizgi, bunga-bunga. Klarysa zakochała się w Tijem - z wzajemnością. Tańce, skakańce, reprezentatywne przeloty przez cały pokój aż po ciche, spokojne iskanie przerywane uwodzicielskim, subtelnym ćwierkaniem. Jednak jakiś miesiąc temu upodobania Klarysy uległy zmianie - jej serce podbił Kruszek. Tijuś oczywiście nadal próbuje z nim konkurować, ale na razie nic nie wskórał. Klarysa mizdrzy się do Kruszka, Tijusiowi pozostaje Ćwirka. Nie jest łatwo zdobyć serce Ćwirki. Ćwirusia to kobieta niedostępna. Owszem - czasem przyjmie ukłony i tańce Tijego, ale zaraz szybko go pogoni. Ćwirka jest bowiem konsekwentną lesbijką - i jak ma chętkę na romans, to jedynie z Klarysą. Tak koło się zamyka.

I tak codziennie: (za)loty, przeloty, konkurencja, przećwierkiwanie się, tańce godowe i krzykańce. Aż się boję wiosny.









Od lewej: Kruszek, Klarysa, Tijuś, Ćwirusia czyszcząca sobie nóżkę :).

13 lutego 2011

O ile łatwiej znaleźć się w pewnych sytuacjach, przyjmując do wiadomości i akceptując myśl: "nie - nie jestem doskonała. Nie muszę być doskonała. Mam prawo do błędów. To zupełnie normalne".

30 stycznia 2011

rogaliki z nadzieniem orzechowym ^^


Podobno rewelacja. To znaczy tak mówią domownicy, bo ja tyle się napróbowałam podczas przygotowania, że nie miałam nawet ochoty na efekt końcowy. Wypróbowałam nowy przepis i nieźle się namęczyłam - wiecie, jak to jest z nowymi przepisami. Ale czasem warto eksperymentować ;)

29 stycznia 2011

 *
"A mnie tak się złożyło, że jestem przy tobie.
I doprawdy nie widzę w tym nic
zwyczajnego."
*
[W. Szymborska]

28 stycznia 2011

usprawiedliwienie

Zanim Anna zmyje mi głowę za to, że znów byliśmy w Konstancinie i znów jej nie odwiedziliśmy, usprawiedliwię się: byłam-jestem chora!!! Jestem chora na katar. Od trzech tygodni. Raz rzadki, raz gęsty z różnymi dodatkami, takimi jak: kichanie, kaszel mokry i suchy na przemian, drapanie gardłowe, stany podgorączkowe, zatoki i potworny ból głowy (to najgorsze)...
Co prawda ruszyliśmy się raz z ciepłego domku, żeby nie było, ale to wyjście tylko pogorszyło sprawę... Tak więc, wobec tak paskudnej aury zimowej i nadmiernych ubytków w asfalcie na podwarszawskich drogach, postanowiliśmy resztę czasu spędzić następująco (uwielbiam drugie od góry zdjęcie - radość mojego męża trzymającego kontroler - bezcenne :)):



Tak więc, wybacz biednej zakatarzonej, An. ;* ;)