15 czerwca 2011

mimo wszystko ...

Nigdy nie miałam problemów z opisem wrażeń po naszym corocznym wolontariacie, a dzisiaj mam. Nie wiem, dlaczego.

Może dlatego, że trochę przejrzałam system zza swojej sceptycznej skorupy. Nie wierzę swoim koordynatorom, że tak bardzo nas lubią. Nie wierzę, że bez nas sobie nie poradzą. Poradzą sobie doskonale i nawet nie zobaczą, że kogoś z nas już nie ma. Lubienie i sympatia okazały się w tym roku czystą konwencją. Umownym scenariuszem. Nie zostaliśmy pogłaskani. Ojejku.

A może dlatego, że organizatorzy od pięciu lat nie potrafią rozwiązać problemu wjazdówek na rynek dla osób niepełnosprawnych. Ja rozumiem, że konserwator zabytków ma swoje chore przepisy, ale można było przecież zarezerwować im miejsca w pobliskich uliczkach. Głupio, żeby ludzie, którzy zostali zaproszeni, zasuwali na wózkach  takie kilometry.
A może dlatego, że w tym roku wymyślono nowy system pracy. System mający na celu większe wykorzystanie człowieka. Nie masz jednego konkretnego zadania, na którym się skupiasz, tylko jesteś dyspozycyjny przez cały czas. System ów nie uwzględnił także doświadczenia wolontariuszy, ale wrzucił wszystkich do jednego worka.

Może dlatego, że dwa pierwsze dni okresu są najokrutniejsze i muszą przypadać akurat w ów wolontariacki weekend i ból ustaje dopiero po trzeciej tabletce, i czasem miałam ochotę poleżeć w ambulansie, a nie ganiać bezsensownie po rynku z worem i zbierać śmieci, żeby niby dawać przykład, jacy to wszyscy jesteśmy porządni i ekologiczni. W sumie żałuję, że tak się poświęcałam.

Może dlatego, że irytują mnie ludzie, którzy źle rozumieją rzeczownik 'fundacja', mylnie wywodząc znaczenie tejże instytucji z jej nazwy, która kojarzy się im z tym, że 'ktoś coś komuś funduje'. Fundacja jest organizacją pozarządową, której istotnym elementem jest kapitał, wniesiony przez fundatora. Fundacja to nie jest organ, który coś ma komuś zafundować, bo jest biedny. Tak, fundacja ma zarząd, a jego członkowie za pracę w zarządzie pobierają wynagrodzenie - to chyba normalne, prawda? (tylko wolontariusze są tak głupi, że pracują za darmo - choć to nie do końca tak jest - socjologowie już dawno udowodnili, że altruizm wynika z egoizmu). Fundacja ma także swój statut, w którym zawarte są jej cele. Celem fundacji Anny Dymnej Mimo Wszystko nie jest pomaganie niepełnosprawnym z całego świata i fundowanie im pobytów w ośrodkach rehabilitacyjnych (sorry, ale od tego jest państwo). Nie, moi drodzy. Fundacja robi dla tych ludzi coś zupełnie innego - pokazuje, że są wspaniałymi, pełnowartościowymi ludźmi, zwraca uwagę na ich problemy, walczy z ich wykluczeniem, przełamuje bariery w ludzkiej świadomości. Myślę, że w dzisiejszych chorych czasach, kiedy tak atrakcyjne są doktryny o tym, że życie naznaczone cierpieniem jest bezsensowne - to bardzo ważny głos. Pewnie, że Dni Integracji są imprezą, która ma za zadanie promować fundację. Fundacja bez promocji nie miałaby takiej siły przebicia. To normalne i zdrowe, że z Ogólnopolskich Dni Integracji "Zwyciężać Mimo Wszystko" tworzy się wielkie, piękne widowisko. I wiele dobra zostało w miniony weekend przeforsowane z Krakowskiego Rynku. I z dumą będę go wskazywać.
Pewnie, że to przykre, gdy niepełnosprawny dobija się do fundacji z jakąkolwiek prośbą i spotyka się z odmową. Pewnie w fundacjach też mają swoje kółka wzajemnych adoracji, są równi i równiejsi. Sama mam w wiosce obok przypadek chłopaka z wypadku, dla którego kosztowna rehabilitacja oznacza życie - i już dwukrotnie fundacja mu odmówiła. Ale - wyrozumiałości: ludzkie potrzeby są nieograniczone, a środki fundacji - zapewne ograniczone. Tak próbuję sobie wypracować moją - także ograniczoną i względną wobec tego tematu - wyrozumiałość.

A może dlatego, że bliscy ludzie potrafią wykręcać niezłe numery. Że nie pozwalają wyjaśnić nieporozumień i zwalają wszystko na Ciebie. Że ze zwykłego spóźnienia można zrobić wykład na temat osłabienia rodzinnych więzów. A wszystkiemu winna jestem ja - jak zwykle...

A może... a może po prostu trzeba się cieszyć z tego, co zostało...? Spokojnie - nie zamierzam słodzić cytryny. Błee. Po prostu - bez klapek na oczach jest łatwiej. Bez nich trzeba na świat patrzeć.

Te dni zawsze pozostawiały energię i motywację. W tym roku przyjechałam zmęczona, obolała i pusta. Myślę sobie - tak się jednak nie da. Nie można w tej kruchej, przemijalnej i zmiennej rzeczywistości szukać oparcia. Muszę go znaleźć w sobie. Bardzo, bardzo głęboko.

Dziękuję Gosi i Maćkowi za serdeczną gościnę. Hani i Przemkowi za spotkanie. I Reni - za przybycie. Dziękuję Wam za tematy, które nigdy się nie kończą. Za język, który się nie zmienia. Za zatrzymanie tego obłędnie biegnącego czasu. Że jesteście - mimo wszystko.

I Mareczkowi. Za wszystko... ;*

4 komentarze:

  1. ja zadroszczę, ze Fundacja ma Anne Dymną (albo odwrotnie) , bo fundacje bez znanych nazwisk kuleją:(

    OdpowiedzUsuń
  2. ot co, Beato. Ludzie uważają jednak, że Dymna to robi dla swojej promocji. Mając okazję obserwować festiwal i zaangażowanie Pani Ani z bliska od kilku lat - mam inne zdanie. Wydaje mi się też, że jest tak uznaną aktorką, że promocji już nie potrzebuje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytam post i wydaj mi się, że rozumiem Twoje rozczarowanie. Ale zobacz, koniec końców liczy się to co zrobiłaś dla tych ludzi. Nawet jeśli swoim kosztem, jeśli kosztem tych różnych wewnętrznych niesprawiedliwości, udało się Tobie zrobić coś dla tych niepełnosprawnych ludzi. To się liczy. Pozdrawiam serdecznie, z Panem Bogiem!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję. Masz - jak zwykle - rację. Niby oczywistą, ale na tą najprostszą czasem tak trudno wpaść.

    Pozdrawiam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń

Komentarze mogą pojawić się z małym opóźnieniem - są moderowane.