Ze swego miejsca strategicznego (linię wymiany spojrzeń z osobą z naprzeciwka przecinają ramiona ludzi siedzących przede mną, na brzegu ławki moja gigantyczna torebka osłaniająca, "naukowa" scenografia: wokół chaos zeszytów i notatek) czasem podnoszę oczęta i kiwam porozumiewawczo głową w stronę nauczycielki. Uhm, rozumiem. Uhm, zapisuję (wszak w ręce ostentacyjnie dzierżę długopis, proszę spojrzeć, o!). Czasem odrywam się od lektury (dziś reportaży Tochmana), a wtedy mój słuch wychwytuje strzępki słów, chyba w moim ojczystym języku: "...należy przeksięgować odchylenia od cen ewidencyjnych wyrobów gotowych..." albo "kalkulacja podziałowa współczynnikowa"...
Jakże brutalnego wyobcowania można doznać przez swój ojczysty język...!
Lingwistyczne pułapki czyhają na nas na każdym kroku.
OdpowiedzUsuńPiękny (literacko) wpis!
Dziękuję Ci za przemiłą wizytę :)
OdpowiedzUsuńEch, ile to człowiek się światu jeszcze nadziwi... ;)
Pozdrawiam!!
Cała przyjemność po mojej stronie! xD
OdpowiedzUsuńTak, ale to ma swój (osobliwy) urok (^_-)
Pozdrawiam!^^
Olu, aż się boję zapytać, po co się tak mordujesz, ale zaapeluję - ratuj swoją poetycką duszę przed taka nowomową!
OdpowiedzUsuńL.
L., właściwie to nie sądziłam, że to będzie aż taka mordęga, bo zakładałam, że choć trochę zrozumiem obce światy o nazwie rachunkowość. Wierzyłam, że po to się chodzi do szkoły, żeby ktoś wytłumaczył. Niestety to była naiwne - nie tylko ze względu na moją matematyczną głupotę wrodzoną, lecz także na nieprzyjmowanie do wiadomości przez nauczyciela, że tak oczywistych rzeczy ktoś może nie załapać.
OdpowiedzUsuńO moja poetycką duszę się nie martw - od tego semestru już tylko zyskuje, postanowiłam bowiem nie marnować już więcej czasu i całą lekcję czytać ^^.
Ściskam ;)