28 grudnia 2006

I dalej śpiewać... ;-)

Może to naiwne, ale wszystko zaczyna się od marzeń. Na Nowy Rok mnóstwo planów, założeniowość egzystencji zorganizowana co do godziny grafiku. Bez planów gubię się, umyka mi życie, ginę w niezorganizowaniu i chaosie, w obłokach, w snach, w nierealności. Nie wiem, czy moje drogi są słuszne, ale próbuję, bo przecież nie uzyskam odpowiedzi w żaden inny sposób.

 *To jest ta chwila i nigdy nie będzie więcej*
[z piosenki Marysi D.]

21 grudnia 2006

zwięźle

Kraków pustoszeje. Wyjeżdżamy!! I będzie mi go brak, ach, jak brak - Was... Chyba pierwszy raz tak brak. No ale domek:)), braciszkowie:))... Wsiadam jutro w pierwszy bus ciemnym porankiem, zabieram świąteczne kreacje, gitarę i prezenty - i wracam na ojczyste ziemie moje:). Błogosławiony dom bez Internetu!

Szalone te dni ostatnie, na półce leżą książki przerwane w połowie, przetrzymane w bibliotekach, nieprzejrzani nawet "Malarze świata", recenzja pisana do czwartej nad ranem w dzień terminu jej oddania, poopuszczane wykłady i ćwiczenia ;-/...
 


Ale ile w tym zabieganiu, zamieszaniu jest Was. I jak warto ten czas poświęcać dla Innych....

Ciepłych Świąt! Bożych Świąt!

12 grudnia 2006

"Może to ten deszcz...?"

A moja wioska sobie trwa - pomaleńku, niepozornie... Dymek z kominów, dzwony na Anioł Pański, Apel Jasnogórski, ogłoszenia parafialne, forum dyskusyjne alkoholików w sklepie u pani Cz., domki spokojne. A ileż w tych domkach wnikliwych obserwacji i komentarzy do świata zza okien - to bywa denerwujące. Straciłam złudzenia.
Pogoda dopisała. Jeszcze w sobotę łaziłam z Dominikiem po naszych Gronickach i cieszyliśmy się z niewiarygodnego ciepła grudnia [postaram się załączyć zdjęcia z naszej sobotniej wyprawy,ale czy to się uda zależy też od humoru komputera]. Ale cóż, grudzień ma swoje prawa i trzeba mu wybaczyć ten dzisiejszy śniego-deszcz.
A wraz z deszczem - przyszedł, albo wraz z deszczem spadł mi do głowy, bo niebo chmurzyło się od kilku dni i nocy. Tak sobie myślałam, że w przyrodzie musi istnieć równowaga i za dobrze znam swojego wiernego przyjaciela smutasa pospolitego -
a jednak wrócił, choć obiecywał, że mnie rzuci zimą - jak śpiewa Magda Umer [już nie wiem kogo to tekst].  Ale to istna świnia ordynaryjna - taki przyjaciel.  Żartobliwy to ton, ale z takim towarzyszem nie ma żartów, on kompletnie się na nich nie zna.
Nie wiem, jak to jest. Ta moja niestabilność emocjonalna, niepewność siebie, chęć schowania się pod kołdrę, stolik, ziemię, zaszycia, ukrycia, zaśnięcia, naplucia w lustro. Właściwie nie powinnam pisać dalej, właściwie nie chcę...

Szukam i nie mogę znaleźć. Cele, dążenia, marzenia są i są, i nagle rozsypują się, rozwiewają, chwieją, okazują się nierealne, nieżyciowe, niepraktyczne lub ja okazuję się zbyt głupia, słaba, tchórzliwa,  żeby je zrealizować. I gdzieś daleko w tyle zawsze...
Czemu człowiek musi dokonywać ważnych wyborów dotyczących swojej przyszłości, kiedy jest jeszcze zasmarkanym gówniarzem, który nie ma pojęcia o ...nawet nie o życiu, ale o sobie nie ma pojęcia!!!

I czemu do mojego własnego mieszkania po 22:00 przychodzą obcy mi ludzie i we własnym pokoju muszę się krepować swojej pidżamy porno?? I w ogóle czuć się jak kupa?? Tak, ten pokój jest zaiste przestronny i wielki. Ach, przepraszam, dygresja powodowana chwilą i moim przewrażliwieniem.

I tak prysnęły moje zamiary filozofowania.
Taki dziś dzień pełen niedopowiedzeń... No bo co to są - te spotkania na ulicach w deszczu - pod parasolami, parasolami - Reniu, Gosiu, Haniu:) Okazało się, że mam dzisiaj imieniny - i kto o nich pamiętał - sam sekretarz Stowarzyszenia Absolwentów UJ:) Sto lat zabrzmiało w naszej gotyckiej piwnicy, a pani Cecylia wygrzebała wino mszalne roboty swojego kuzyna:)) - w życiu nie piłyśmy z Hansem tak dobrego wina:)) Za tydzień piszemy do niego prośbę o dostawę:) Miła to niespodzianka i niespodziana, bo raczej nie przywiązuje wagi do moich imienin. Tak już u nas w domku jest, że celebruje się raczej urodziny.

I co jeszcze - co mnie rozbawiło mocno - któż się ośmielił zgłosić te wypociny do konkursu na Bloga roku 2006??:)) Przyznać się proszę - i to zaraz :)). Nie, już dzisiaj nie załączę tych zdjęć. Trzeba odespać wczorajsza noc czytelniczą, bo jutro na ósmą muszę trafić do liceum - rozpoczynamy hospitacje w szkole... A już Wy wiecie, jak Oleńki gubią się w miastach... :)

2 grudnia 2006

wierszem

Ławka, na której usiadłam, jest przedłużeniem mojego ciała.
Kończę się w granicach moich zmrużonych oczu.
Rozmyte słońce dzisiejszego popołudnia, 
blady błękit, mglista zawiesina,  
jakby Mleczna Droga rozlana po parku.  
Sięgam tam, dokąd dociera mój słuch.
Wilgotne liściaste przestrzenie szeleszczą,
przeszukiwane przez uparte gawrony.

Smakuję chwilę.
Jedna tylko myśl przychodzi 
w tej nieskończonej ciszy

jaka piękna jest moja samotność!
 

29 listopada 2006

Kraków jeszcze nigdy, tak jak dziś, nie miał w sobie takiej siły i... :)

Szukam słów, szukam wiersza, który wyraziłby to wszystko, co czuję od kilkunastu dni. Muzyka to wyraża, ona jest lekka, jak moje ciało, albo ma siłę skrzydeł, które wyrosły mi  niedawno, które mnie unoszą - ale wcale niedaleko stąd. Entuzjazmy i wzloty bywają czasem nieuzasadnionymi zrywami emocji - i sama się dziwię, że ten stan trwa i trwa i nie opadam z radości. Lekko mi, choć życie zamęcza, choć przysypiam na zajęciach, choć nogi bolą, choć czas mnie goni a pieniądze - uciekają, choć listy lektur nie zmniejszają się, teoria języka komplikuje coraz mocniej, choć generatywne teorie metafory są niczym reakcje chemiczne, choć na teorii literatury nagadałam ostatnio masę bzdurnych rzeczy, a pan B. zadaje recenzje z książki cudem dostępnej, choć mało słońca i cały świat zapada na depresje, nerwice i wszelkie psychozy maniakalne...

Dodajecie mi siły, moje promyki, dzionki, moi Aniołowie, dodają mi zapału plany przyszłe, niedalekie, małe codzienne sukcesy, porażki, uśmiechy, ćwierćkrople mgły zawieszonej nad Krakowem - może przez tę mgłę..?. Na Gołębiej Twój płaszcz zaczepia mnie, H., jakie to miłe zaczepienie - w Gołębniku tym naszym - polubiłam go, polubiłam te studia fascynujące, czytelnię wczesnym rankiem - tylko wczesnym - potem już jej nie lubię!:), polubiłam ulice, place, skróty, ulubione knajpy, kawiarnie, sklepy, ścieżki... Swoje małe zakorzenienia. Zbudowałam tutaj spory kawałek swojego świata, kawał siebie zostawiam w tym mieście i chcę budować dalej.  Małe, wielkie, odpowiedzialne cegiełki obowiązków.  To jest ten czas, żeby czynić cuda [*Paweł P*:)] To jest ten czas - teraz albo nigdy. Chwytajcie dzień, uczyńcie wasze życie niezwykłym, jak mówił Pan Keating, mój kapitan, kapitan, swoim uczniom [*N. H. Kleinbaum, Stowarzyszenie Umarłych Poetów*]
Pan dr G-ski to jest właśnie taki pan Keating! To jest mój kapitan! :-) Uczy jak czytać świat. Nikt tak nie potrafi odkrywać poezji, jak on... *_*  Dygresja taka:)

I tak nie mogę się wypisać z tego co czuję. Konwencjonalny, wyświechtany język banalizuje moje proste wzruszenia [Chciałbym opisać najprostsze wzruszenie... - Herbert].  Moje małe, proste zakorzenienia - radości, smutki, zachwyty. Moja wiara. Powracam. Porządkuje mój wewnętrzny chaos. Jestem spokojna. Myśli obmywam z klęsk, rozczarowań i żalów, otrząsam ze zwycięstw, oczyszczam z krzywd.  Mog
ę darować Wam prywatne zachwyty, dzielić z Wami niepokój. Te słowa z Motywacji Jacka K. są już od dawna moje. I przez te proste, zwykłe, powszednie zdarzenia - moje życie jest pełne radości. Za to uwielbiam ten wiersz - za uchwycenie zwyczajności niezwykłości.

By to, co słabością, bólem i kalectwem
Stało się modlitwą, światłem i świadectwem.

Może ta notka nie odzwierciedla mojego spokoju, bo chaotyczna strasznie, ale tyle radości we mnie śpiewa. Tyle wiary.

26 listopada 2006

W żółtych płomieniach liści

Czas płynie trudniej, i boli nas jego przepływ, jego nurt odciskany na ciele i pamięci. Boli tym bardziej właśnie, gdy tak mocno potrafimy cieszyć się jego chwilami, kiedy dopełnia się szczęście, kiedy wyrastają nam skrzydła. Masz rację, H. Wtedy poranki bolą najmocniej, kiedy nie chcemy jeszcze przekraczać tego progu, progu, przekroczywszy który nie ma już powrotu - gdy chcemy jeszcze żyć tam i wtedy - chcemy czy nie - przepaść i tak przekroczymy i powrotu już nie będzie, czas wyważy te drzwi, choćbyśmy zamykali je na sto spustów.
Ślady dnia tamtego trzeba posprzątać, przemyć twarz, wyruszyć w realność, powszedniość, w codzienność - na szczęście! H, z tych okruszyn dnia wczorajszego, budujemy pomosty między sobą, tworzymy język zrozumiały bez słów, metajęzyk naszych melodii, cytatów, wierszy. Żeby nie być samotnym, mieć bratnie dusze, rozumieć je - przeciw temu czasowi - potrzeba czasu. Trzeba być, rozmawiać, śpiewać, śmiać się, wygłupiać razem, opowiadać, odkrywać, snuć marzenia.  Razem. Obok siebie. Do ziarnka ziarnko. Krok po kroku
Nie użyłam słowa Przyjaciel - to jest wielkie słowo, G. ma w tym wielką rację. To jest słowo większe niż miłość, potężna metafizyka, a ja rzucam go na wiatr...
Jesteśmy osobnymi światami. Jedyne co możemy poradzić na naszą samotność, to wyobrazić sobie światy innych. Próbować je rozumieć, odczuwać, przeżywać.  Nigdy nie wejdziemy do wnętrza, choćbyśmy nie wiem ile kołatali.

(...) 
Całą powierzchnią zwracam się ku tobie, 
a całym wnętrzem leżę odwrócony 
(...) 
Nie wejdziesz - mówi kamień. - 
Brak ci zmysłu udziału. 
Żaden zmysł nie zastąpi ci zmysłu udziału.
(...) 

[*W. Szymborska*]

Jesteśmy osobnymi światami - na szczęście. Co by to było, gdybyśmy czuli jak inni: ich cierpienia, rozpacze, lęki, wzloty, ...? Świat byłby potwornym smutkiem albo nieuzasadnioną, pustą radością.

Szarość zmierzchów i mglistość brzasków, woal tej szarości, który nadaje światu inne barwy i liście - złote dywany z liści. I brzozy w żółtych płomieniach liści dopalające się ślicznie - od kilku poranków wita mnie za oknem taka metafora.  Wstaję, przemywam twarz, biegnę do tego świata - budować go, znowu go budować, kołatać Wam do serc. Przeciw temu czasowi...

25 listopada 2006

Lipcopad*

Noc prześpiewana, kabaretowa, rzewna, sentymentalna, przegadana, roześmiana... Magiczne miejsce, magiczni ludzie. 
Kiedy wracaliśmy o brzasku śpiewał nam pan Wilga :) Myślałam, że wilgi żegnając zimę, odfruwają stąd...:) [*A.Krzysztoń*]. Jakże uroczy jesteś w tym roku, listopadzie...! Tak mi ciepło na sercu...

*** Światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnie... *** 
* to z poezji Brodskiego w tłumaczeniu S. Barańczaka

24 listopada 2006

...

...Życie jest pieśnią - śpiewaj ją...

21 listopada 2006

półkrople, ćwierćkrople...

(...) 
pozornie dająca się okiełznać rygorem taktów 
sprowadzana na ziemię w półkrople, ćwierćkrople 
i cisze wszelakiej długości 
rozpina swoje pięciolinie  
bez ostrzeżenia 
w najczulszych skrawkach serca 
(...) 

[*Z. Zamachowski, Muzyka*]

Na ostatniej, poniedziałkowej lekcji muzyki, stwarzając pozory, że potrafię zapisać w gamie A-dur Wlazł kotka:) i pochylając się nad pięcioliniami mocno, coby pani nie śmiała podejść i przeszkodzić w tak wielkim skupieniu [...kto się spóźnia, siedzi w pierwszych ławkach...v_v``] - rozszyfrowałam metaforę Pana Zbyszka. Po prostu - symbole nut, te kółeczka wypełnione i niewypełnione, są jak krople na papierze. Z kroplami można postępować dalej różnie. Woda to pramateria, źródło życia, oczyszczenie (..."i popłynęła nagle wielka ciemna woda, jakby ktoś winy nasze spłukać chciał do cna/ po wsiach i miastach, parkach i ogrodach/ niby kosmiczna wielka łza...") to woda życia, to odwieczne krążenie natury, trwanie ("to, co zostanie - kropla wody, niech krąży między ziemią, niebem, niech spłynie deszczem przezroczystym, paprocią, puchem, płatkiem śniegu..." Herbert, Testament, z pamięci, nie wiem, czy dobrze), to jest rzeka zapomnienia Lete, to jest rzeka Styks i Charon przewożący dusze zmarłych ("a kiedy przypłynie perłowa łódź..."?), i tak dalej, do wyczerpania znaczeń, toposów. Krople to deszcz, to skraplanie niewidzialnej pary - jak nuty na pięciolinii są widoczną, materialną formą niematerialnego dźwięku. Krople to też... łzy. Nie mam czasu rozpisywać się dalej, w każdym razie - tak oto poezja odsłoniła mi swoją słodką Tajemnicę:) I tak wyszło na jaw, że nie umiem przetransponować Wlazł kotka na płotka:) z gamy C-dur do A-dur,  ale pani obiecała jeszcze raz wytłumaczyć w sposób łopatologiczny:)).  Żeby pojąć muzyczną ortografię, trzeba być dobrym matematykiem, a to mi raczej nie grozi:) Cóż, przynajmniej próbuję!

19 listopada 2006

Czas nas uczy pogody...^_^

Warto było. Warto było tu przyjść, zaśpiewać, wysłuchać. Odfrunąć!!! To dziś jeden z tych dni niezapomnianych, wyjątkowych, bezcennych. I pracować nad nim i dla niego - było warto. Z takimi serdecznymi ludźmi, dla tak znamienitej publiczności. Dla takiej śpiewać - zaszczyt!:)

Odfrunęłam. Stres opadł, tekst się pamiętał. I patrzyłam publiczności w oczy - to był przełom, tak:)), starałam się naprawdę być dla Was. Zawsze uciekam za gitarę, za zamknięte oczy, w siebie, tracę kontakt ze światem. A dziś - byłam odważna i pewna siebie, jak nigdy.

Krzysztofie, Julio, moi mili:) - dodawaliście mi otuchy i niezmiernie ważne było, że byliście. Tak się składa, że dokładnie rok temu i to całkiem nieopodal dzisiejszego naszego spotkania (Westerplatte 13:) --> Kopernika 26:)) - rok temu, osiemnastego, dziewiętnastego listopada Krzysztof rozpoczął całe "rutynowe" zamieszanie:) Być może, gdyby nie te zamieszania, nie kolejne koncerty, nie wiara Wasza we mnie, nie wygrana w Waszym przeglądzie, ciepło i serdeczność Wasze - nie śpiewałabym dzisiaj  właśnie tam i właśnie tak... Dziękuję i przytulam!!!
Mamo, tato:) - że tyle drogi pokonaliście, żeby mnie/nas posłuchać - wdzięcznam:). I cioci też :)). [Tacie dodatkowo za to, że nie interweniował przy nagłośnieniu...!!:)))]
Haniu, Grzesiu - za Muzykę - uwielbiam Was!:) [Grzesiu, Grzegorzu, Zieliński - ja zawsze marzyłam o tej piosence - w duecie...!! no i ten parasol...^^...]
I wszystkim, wszystkim osobom z Bratniej Pomocy Akademickiej z Kingą, Darią, Markiem i Pawłem na czele - bo dzięki Wam było tam ciepło.......

Dziewiętnastego listopada rok temu, późnym wieczorem spadł pierwszy śnieg. Planty wyglądały bajecznie. Było chłodno - a jakże ciepło... Jak mocno pamiętam - pamięta się takie wieczory... Wyśpiewane dziś przeze mnie "Kasztany" były więc precyzyjną ironią losu:) Na szczęście - już tylko ironią. Sprawdziły się też słowa z piosenki wykonanej przez Hanię, że: czas nas uczy pogody. Wiele dni mnie kosztowała moja dzisiejsza pogoda.

Ale udało się - dzięki Wam i dzięki Wam za to.

I jeszcze muszę Komuś podziękować... ^_^...

18 listopada 2006

Początek początku końca

Właściwie zasiadam do pisania, nie wiedząc co napisać, a może bardziej jak i po co, bo w środku dzieje się wiele złego i dobrego, i trudne to wszystko.
Dziś po raz  pierwszy od roku czasu bez jednego dnia, który się rozpoczął godzinę temu, obudziłam się bez złudzeń, a może z wiarą, że wierzę w końcu i przyjmuję do siebie złudność moich całorocznych złudzeń. Coś w środku zabolało, pękło i załamuje się centymetr po centymetrze. Zbudziwszy się za pierwszym razem, zgodnie z nawoływaniem budzika, budzić jeszcze się nie chciałam i wolę mej duszy me ciało spełniło:) Po godzinnym śnie wstałam dużo chętniej i dzielnie udałam się na metodykę o godz. 9:45 będącą, gdzie pan dr B-ski zrobił mi wyrzuty, bo skoro on wrócił wczoraj późno z konferencji w Poznaniu i wstał na ósmą, to jakżeż ja mogę zasypiać:)))
Próba z Grzesiem i Hanią przebiegła pomyślnie, a głos mój się mnie słuchał, mimo iż nie otrzymał wczoraj tak długo obiecywanego mu grzańca (co to za kawiarnia bez grzańca??!!:). Dopinamy na ostatnie guziki, struny i klawisze nasz występ niedzielny.

No i cóż...:) Jak miło było Was zobaczyć, Rutyniarzy Starych Dobrych...:) Posłuchać, pośpiewać, czuć się wysłuchaną (przeżyliście pianino w moim wykonaniu - z rozstrojonym C:))
Tych rozmów, jakie Paweł prowadził z taksówkarzem, nie zapomnimy, o nie...!!:), prawda, Reniu..? xD

Masz rację, Pawle - już czas zacząć czynić cuda. To jest właśnie ten czas... Pomaga mi ta myśl od wczoraj...^_--....

16 listopada 2006

^^

"Kimkolwiek jesteś - wyjdź dziś wieczorem z twego pokoju w którym wszystko znasz..." /Rilke/ - wychodzę przeto i dzięki Bogu, by się na chwilę oderwać i w inny świat Muzyki wpaść...:)

Moje życie jest pełne Muzyki.
Moje życie jest piękne.

15 listopada 2006

wyczekując...

Nie mogę się doczekać weekendu... :) Niedzieli :)) Aż by się chciało skakać z radosnego zniecierpliwienia...... . . .^_^... 





Coś srebrnego dzieje się w chmur dali...
[*Leśmian*]

14 listopada 2006

siedząc wygodnie..

No to sobie usiadłam:) Po wyczerpującym dniu zajęć łóżeczko, podusia, kocyk, cichutka muzyka, ciasteczka i kubek jasnej, cytrynowej herbaty (z okazji koncertu niedzielnego moje gardło preferuje ciepłą herbatę) i książka, po którą zaraz po napisaniu notki sięgam. To mój sposób bycia ulubiony, ulubieńszy i przedkładalniejszy nad inne, nazwijmy je ogólnie... aktywniejsze.:) Oto Oleńka o temperamencie ciepłej kluseczki i jej słodkie chwile zaczytania:) Wyciągnąć mnie w takich chwilach dokądkolwiek, po cokolwiek - trrrruuuudnoo:) och, jak trudno:)
Ten tydzień jest tak mocno stresujący, niechby już się skończył albo niechby już była sobota, boję się panicznie o moje struny głosowe, które przy takiej pogodzie potrafią zrobić mi na złość. Głosu oszczędzać to też mniej gadać, a o to najtrudniej...^^``` Koncert to wyzwanie, które cieszy niezmiernie, ale jednocześnie trema narasta stopniowo i coraz wyższa staje się, nie mówiąc o wysiedzeniu spokojnie i w skupieniu na jakimkolwiek wykładzie:) - zupełny brak koncentracji na rzeczywistości i bujanie w obłokach.
Bo co tu się dziwić - podczas naszych prób w tej cudnej sali o idealnej akustyce, podczas pląsania po dźwiękach radośnie i pięknie, w atmosferze wzajemnego zrozumienia i głębi muzycznego świata - nie chce się wychodzić na ulice rzeczywistości... A trzeba. Co tu gadać - wpadłyśmy po uszy!:))
Ech.... :) No to uciekam do lektury.......... ^_^

12 listopada 2006

Kochana, kochana... :)

***"Kiedy w szarości pradawnego czasu Bóg czynił rzeczy: Stworzył słońce:
I słońce przychodzi i odchodzi, i znowu wraca.
Stworzył księżyc:
I księżyc przychodzi i odchodzi, i znowu wraca.
Stworzył człowieka:
I człowiek przychodzi i odchodzi, i nie wraca nigdy."***

PS. Haniu, nie wiesz, jak się cieszę, że Cię znam..? Że jesteś? Że darzysz mnie zaufaniem, mimo mojej poczty głosowej..?:))  Wiesz, jak cenna jest ta znajomość? Jak... Muzyka ^_--...


PS2: Na dzisiejszej próbie:

O. - Jak w noc, gdy w alejce rudy kasztan Ci dałam i serce, a tyś rzekł mi trzy słowa, nic więcej...
H. -....Typowy facet!
O. - h-moll teraz!
Hanna: :)))))))))))))) Tak, O., chamol :D!

10 listopada 2006

Grobowiec świetlików

Rozmazałam się. Poruszyłam, poryczałam, rozmazałam:) Już dawno mnie nie wzruszył film, książka, piosenka... Ostatni raz tak mocno chyba koncert Czyżyka z pół roku temu, ale jakżeby on nie potargał nam duszy strunami głosu i gitary... Przez moją sceptyczną skorupkę ostatnio trudno się przebić. Plwajmy na te skorupę i zstąpmy do głębi, jak pisał wiadomo kto:))
Grobowiec świetlików Isao Takahaty, choć to nazwisko zapewne nic nie mówiące... Cały urok tego wieczoru na tym (też!!) polegał, że oto w Filmowym Klubie Dyskusyjnym prezentowane jest właśnie Hotaru No Haka - film, o obejrzeniu którego marzyłam od lat, tych lat jeszcze, gdy manga i animacja japońska była dla mnie pasją nad pasjami... I oto właśnie jest, i oto właśnie jest. To nie jest takie zwyczajne jakby się wydawało, że jest. Jak to dobrze, ze zajrzałam na odpowiednią stronę w odpowiednim czasie...;)
Japonia, rok 1945. Czternastoletni Seita i czteroletnia Setsuko - rodzeństwo. Wydaje się że pokazać losy niewinnych dzieci w czasie wojny, zaapelować nimi do szlachetnych uczuć odbiorcy - to łatwe. A to wcale nie tak... Właśnie - chodzi o to - jak. Odpowiedni dać rzeczy - obraz, że sparafrazuję poetę, naginając myśl jego do sztuki filmowej.
Moje zdolności pisarsko-recenzatorskie są dzisiaj do bani, o ile w ogóle je mam [to czas pokaże -> pokaże pan dr. B., który będzie oceniał wkrótce moje recenzje...-.-] Nie posiadam bowiem dystansu do przedmiotu recenzowanego. Nie porywam się też na żadną recenzję, bo nie chcę tu streszczeń, faktów, spoilerów. Myśli mam rozczłonkowane, zszarpane, krążące chaotycznie...
Obraz niezwykły. Subtelny w swojej tematyce: dramatycznej, drastycznej. Wymowny w milczeniu. Bardzo poetycki. Ciekawe rozwiązania kompozycyjne. Muzyka. Cisza. Animacja - wspaniała. Dokładność, precyzja - od gruzowiska miasta, ulatującego dymu, pocisków samolotów do fałdki na tafli wody, po której przepływa pajączek, do światełka robaczka świętojańskiego... Dorosły w swojej dziecinności. Dla kogo? Jak to Studio Ghibli - i dla dzieci, i dorosłych. Dla dzieci - też o dzieciach. A co mądrzejsze dorosłe dzieci doczytają to, co nie zostało powiedziane i nawet pokazane wprost. Na tym przecież (też!!) polega wielkość dzieła sztuki - na jego uniwersalności. Przesłanie jest silne, mocne, wyraziste. Spędzające cienie z powiek i rozmazujące tusz do rzęs....
Reżyserzy powinni się uczyć od Japończyków, jak pokazywać II wojnę światową. Ni cienia nacjonalizmu. Obiektywizm. Tutaj nadrzędne jest coś innego, jest to wszak antywojenne oskarżenie, ale wątek dumnej Japonii, której zawsze sprzyjał boski wiatr nie jest pominięty, a opisany wymownym komentarzem.
Wielopłaszczyznowość, paradoks, niejednoznaczność.
Zdruzgotana jestem. Wbiło się głęboko, pozostanie na długo. Niesłychane, ale nawet gdy teraz próbuję o tym pisać - łzy w oczy... Kto widział - zrozumie. Kto nie widział - niech obejrzy.
Zdruzgotana, a jednak - pełna, bogata, silna...

Szczęśliwa.

I powrócę jeszcze do wstępu, bo on też ma związek z owym szczęściem. Spotkać nagle ludzi, którzy mówią Twoimi myślami, myślami, które w dodatku miałeś niegdyś na ustach przeciw całemu głupiemu, pustemu, stereotypowemu, pozornemu, prymitywnemu światu, który najbardziej lubi bełkotać o tym, o czym nie ma pojęcia - spotkać takie osoby, które rozumieją to, o co kiedyś walczyłeś - to jakby spełnione marzenie, dawny cel osiągnięty. Ulga i zadowolenie, że było się wiernym tej drodze i wreszcie poczucie, że naprawdę było warto. Od lat kilku nie jestem otaku, ale kilka lat nim byłam - i to pozostawia jakieś ślady [w psychice wypaczonej :))]. I dziś po raz kolejny przekonałam się, że warto było trwać i być - wiernym Pasji. Bo ona jest Sztuką - sztuką rysowania tuszem, sztuką animacji. Ów dzisiejszy przekonywujący raz był wyjątkowy, bo "po latach":)
W pewnym momencie nasza szafa nie zaprowadzi nas już do Narnii. Ale na zawsze będziemy pamiętać - że kiedyś tam byliśmy. Dzisiaj sobie przypomniałam.... ^_^....
 "Dlaczego świetliki żyją tak krótko?" [*Setsuko*]

...............................

9 listopada 2006

wypisy z poezji

(...)
Czas -
wiatr na pięciolinii
zbałaganił nuty
w opłotki Muzyki
(...)

[*Z. Zamachowski*]

6 listopada 2006

^_^

Z takiego rzęsistego deszczu jest chociaż tyle pożytku, że lumpy się pod oknem nie wydzierają, co w noce i poranki ciepłe dotkliwie dociera do nas z ulicy Reymonta, jakże wyraźnie i donośnie, no bo piętro pierwsze. Żeby choć jakiś chłop z mandoliną, jaki to przyszedł do Katarzyny z mała piosenką w wierszu Gałczyńskiego Gałązka wiśni (polecam!), ale to zawsze te lumpy i kibole zakichane, no..! No cóż, kto to mnie dziś zestrofował, że nie piszę? Magducha, oczywiście - no to piszę:), tyle że nie mam za bardzo co, a i czas goni, bo referat mój na dzień jutrzejszy sporo jeszcze wymaga tworzenia i opracowania i kawy wymaga, właśnie - czarnej, parzonej w moim specjalnym kubeczku, pachnącej, zabójczej o tej porze, ktoś by powiedział, mama też by pewnie nakrzyczała, no ale cóż - prof. C. jutro nie będzie ze mną na seminarium dyskutował, tylko będę referować, ach, wszak sama się zgłosiłam, coby to już z głowy mieć, ale czas płynie szybko, a Oleńka niezorganizowana - zwłaszcza w domu będąc, a w domu byłam wszak tydzień no i ...
A dziś zmokłam, nabiegałam się, namęczyłam, naziewałam na wykładach, ale ja dla Was mogę moknąć, biegać i ziewać na wykładach, drodzy moi, a i czekolada w CM nie zaszkodzi, gorąca, z bitą śmietaną i Renatą:). Nie zrozumiałam taktów na muzyce, ani tekstu na jutrzejszą teorię literatury, a fe, fe - feminizm - fee i feministki do garów, nie lubię Was wcale!! No to co? Do pracy:) Specjalne pozdrowienia dla Magduchy D. Niech Wam się przyśni gałązka wiśni....^^
 

....Bo wiśnia we śnie znaczy
Że koniec twej rozpaczy
I że będziesz szczęśliwy coraz częściej...
[K. I. :)]

1 listopada 2006

wypisy z poezji

Przechadzka z Orfeuszem

Ostrożnie stawiaj kroki

Na ścieżce do Hadesu
Nie ścigaj się z obłokiem
Umarli się nie spieszą
A ty masz złożyć jeszcze
Ofiarę swą muzyką
I wrócić masz tą ścieżką
Z żyjącą Eurydyką
A ty masz jedną frazą
Ogłuchłe piekło wzruszyć
Wzgardliwe piekło - azyl
Zgorzkniałych Orfeuszy

Ostrożnie stawiaj kroki
Po ludzkich stąpasz resztkach
Omijaj ton wysoki
Bo patos tu nie mieszka
Bo tu nie mieszka szczęście
Bo droga stąd - donikąd
A wrócić masz tą ścieżką
Z żyjącą Eurydyką
A ty masz dźwięków pięknem
Przekonać martwe uszy
Przejętych głuchym wstrętem
Wystygłych Orfeuszy

Ostrożnie stawiaj kroki
Bo w sobie masz swój Hades
I w sobie cień głęboki
I bezład razem z ładem
Wiem dobrze jak ci ciężko
Nie dzielić bólu z nikim
I wracać martwą ścieżką
Bez żywej Eurydyki
Ona się stąd nie ruszy
I cisza ją pogrzebie
Graj dalej Orfeuszu
Żeby przekonać siebie

[*Jacek Kaczmarski*]

30 października 2006

wypisy z poezji

Jutro Święto Zmarłych.
Ilu żywych powinno zapalić sobie świeczki

[*Zbyszek Zamachowski*]

29 października 2006

...bo Was mam ^_^

No jakiż piękny weekend, no...! Taki pełny, pełny Waszej obecności, muzyki, planów optymistycznych, złotych liści, pogaduch, tworzenia nowych "będzie co wspominać", nowych haseł międzyprzyjacielskich ("Istnieje potrzeba takiego mie.. miecia" - yyy... właściwie tylko to jedno jest cenzuralne:), no ale Gosia i herb UJ-tu:), metamorfoza Oleńka-John Locke:), ars moriendi, czyli Oleńka kosząca trawę:) i różne takie, wiem, że ogólnie to niezrozumiałe, ale może i lepiej to dla Was, moi drodzy czytelnicy:). 

Sięgam do piątku, pięknego słonecznego piątku i spotkania z Hanią w Gołębniku i planach, planach, planach kawowo-muzycznych, i o ucieczce z czytelni znad tekstu Judith Butler, i o telepatycznej potrzebie spotkania z Gosią wieczorem jesiennym, smętnym, gdy nasze dłonie w tej samej minucie dzierżyły telefon, więc o przegadanej nocy, prześpiewanej nocy....
I spotkanie z Renią, i kolejna kawa, Kaczmarski, złote liście w parku, niebo deszczowe,i  ławeczka, i słowa, słowa bez słów rozumiane, i znowu Hania wzywająca do magicznego domku na Litewskiej, i nasze plany muzyczne znowu i śpiewanie, śmianie, gadanie, rozmawianie i noc o jedna godzinę dłuższa, i wreszcie próba generalna w miejscu przepięknym, choć jeszcze nie napiszę nic a nic o tym miejscu, ani planach tych tak mnie uskrzydlających, nas... Chylę czoła przed Twoimi dłońmi wędrującymi po czarno-białej drodze pianina, i światem malowanym kolorowymi dźwiękami ... No i na dokładkę Michaś, w taki mrok, w taki chłód przedlistopadowej ulewy z piorunami, co mnie przygarnął w ten ciężki czas dezynsekcji w akademiku:) - miło, milutko, bardzo... 

Dziękuję............. :)

26 października 2006

wypisy z poezji

"Dzień jesienny"
Panie: już czas. Tak długo lato trwało. 
Rzuć na zegary słoneczne twój cień 
i rozpuść wiatry na niwę dojrzałą. 

Każ się napełnić ostatnim owocom,
niech je dwa jeszcze ciepłe dni opłyną, 
znaglij je do spełnienia i wpędź z mocą 
ostatnią słodycz w ciężkie wino. 

Kto teraz nie ma domu, nigdy mieć nie będzie. 
Kto teraz sam jest, długo pozostanie sam, 
i będzie czuwał, czytał, długie listy będzie  
pisał i niespokojnie tu i tam 
błądził w alejach, gdy wiatr liście pędzi. 

[R. M. Rilke, kto tłumaczył - nie pamiętam]

Odsłania złudzenia rzeczywistości, jest szczera aż do bólu, jest najprawdziwsza, do tego piękna swym szelestem, barwą i zapachem.
Swą kruchością...
Uwielbiam ją.

25 października 2006

^_^

A odnośnie wczorajszego dnia i bardzo miłego zdarzenia pod naszym wydziałem:), takiej słodkiej sprzeczki - Sawyer jak Sawyer, Lidziu. Ale John Locke...:-D Eeeee... dlaczego nie możemy się częściej kłócić?:)

24 października 2006

wyznanie, że ach!

Za Twoją trudność, niezrozumienie od zaraz, a czasami na zawsze, za ukryte tajemnice-skarby-prawdy - uwielbiam Cię, Poezjo... ^.^

23 października 2006

Znalezione w starym kalendarzu

Młodość jest tak męczącym igrzyskiem rozpaczliwych gonitw ponad siły - za rozkoszą, za cierpieniem, za głębiami znaczeń, wreszcie za pieniędzmi, których zawsze w pewnej chwili mało (...), że chwile bezczynnego relaksu wydają się niemal przestępstwem, chorobą albo kapitulacją. Potem, kiedy człowiek dorasta, patrzy wstecz jakby ze wstydem - ależ szukałem! I wmawia sobie, że to był piękny czas. Nie jest to piękny czas, ale miniony, a to nie to samo. To czas szarpaniny i obijania głów o twarde przedmioty, czas bolesnego rzeźbienia w glinie własnej osoby, bez lustra, bez przestrzeni, w której można się cofnąć i spojrzeć z daleka na efekt. W dodatku ktoś bezustannie przykazuje, żeby i to, i owo przylepić albo obłupić w bezinteresownym natchnieniu kształtowania innych. Na podobieństwo swojej małej, złośliwej, zagubionej duszy.

[Jacek Kaczmarski, Autoportret z kanalią]


Kompletuję kolejne albumy Jacka (dzięki, Reniu:*). Słucham, czy raczej próbuję słuchać, bo sprzęt mam żaden i aż grzech tak słuchać byle jak. Ta twórczość jest niesamowita i chyba żaden poeta nie wniósł w moje życie tyle głębi i prawdy - choć zapewne są lepsi, których po prostu nie znam, i mój wybór jest subiektywny. Prawda, bo liczy się tez sposób w jaki Jacek to robi właśnie - liczy się muzyka, w której wybrzmiewają słowa, choć jest subtelna, skąpa, zredukowana... Liczą się emocje, które nią wyraża, ekspresja tam ukryta.

Kiedy słucham Rozmowy - wzruszam się. Wiem, że Jacek pozostawił nam swoją poezję, ale jakże mi brakuje świadomości, że nie ma go już z nami...... Choć to dwa lata już...

[A ten długi cytat - kiedyś przepisałam, natknęłam się ostatnio i taki prawdziwy się wydał, prawdziwszy z pewnością, niż gdy czytałam Autoportret... kilka lat temu... ]


22 października 2006

Jesiennie...

Przyjazdy moje i odjazdy... Wróciłam ze swojego magicznego domu. Na tapecie ustawiłam narcystycznie zdjęcie siebie wśród suchych, wysokich traw. Słoneczne i uśmiechnięte. Tradycyjnie odwiedziliśmy z Dominikiem nasze jeziorko, właściwie dół po jeziorku, bo sucho, że ani kropli...  Świerszcze umarły, motyle zasnęły, ptaki ucichły. Spokój, cisza, wiatr. Nie umiem opisać zachwytów swoich jesiennych z tych złocistych, błękitnych, czerwonych, zielonych dróg, zagajników, pól, łąk, lasów, zakątków i tego, ile sił przyniosły oddechy tamtejszym powietrzem. Rozliryczniłam się, rozśpiewałam, rozromantyczniłam. Tak przez moment poczułam - jestem... szczęśliwa....
Jak dobrze, ze was mam, moje
polne drogi...

19 października 2006

No jakżesz nie ponarzekać, no!!!

Ogólny bałagan i brak organizacji. Dni nie podpinane na ostatnie guziki, chaotyczne, zabiegane i męczące. Na dodatek chłodne. Chciałoby się je chwytać i być wierną piosence Osińskiej - ...i z każdego dnia wyciskać, co się daaaa, którą tak sobie nuciłam we wrześniowym zapale do studiowania, ale to one dają mi psycho-fizyczny wycisk.
Pokój jest za ciasny, palniki na piecu - powolne, poranki mroźne [pozdrawiam literkę P :)] - na przekór zawartości mojej szafy; komputer też chodzi powoli (nie po mojej woli ;-)), Audytorium Maximum jest na końcu Krupniczej, Aula Duża B (czy jak jej tam) - na końcu Grodzkiej i wcale nie jest taka duża - w każdym razie podłogę ma twardą (doznanie empiryczne), ludzie z filii UJ-tu są dziwni, obcy i jest ich za dużo, pieniędzy - za mało, indeksu jeszcze nie ma wcale (o legitymacji nie mówiąc...-.-) -> nie mogę zapisać się do bibliotek, za to kolejki wszędzie spore, moje gardło - chore, a zdolności menadżerskie - żadne, tzn. sprawa mojego koncertowania na razie zostaje odroczona do czasu wyjaśnienia (mam nadzieję, że takowe nastąpi).............  . .  .  .

Nie zauważyłam krakowskiej jesieni.

16 października 2006

yes, yes, yes...!! :)

No i wreszcie mam Internet. Tradycyjnie z moim staruszkiem-komputerem były problemy i angażowałam w nie zastępy informatyków, którzy rozkładali zrezygnowane dłonie. Jak zwykle problem tkwił u administratora sieci _^_... Cóż, przy takich okazjach można się przynajmniej nauczyć czegoś o sieci,  adresów IP, DNS-ów, masek podsieci, bramek i takich różnych dziwności z którymi na co dzień nie obcuje mój humanistycznie wypaczony umysł.

Mam  przeto nadzieję bywać tu częściej i systematyczniej.
Dziękuję czytelnikom wiernym i komentatorom zwłaszcza za zaglądanie na moją błękitną stronę. Pozdrawiam!! :)

14 października 2006

z wizytą...

Renata K. robi wyśmienite placki ziemniaczane ^_^... Pozdrowienia z Bydgoskiej, pięknego pokoju XXX zazdrośnie zachwycającego przestrzenią w porównaniu do mojego miejsca zamieszkania... Na szczęście chociaż tutaj: Renia i kawa, i pogaduchy takie różne... :)

[Notkę sponsoruje Hania, która mnie opierdala, że robię za długie notki :))]

5 października 2006

Co u mnie

Mieszkam...
w Nawojce, w trzyosobowym pokoju na xxx ;) z bardzo sympatycznym Tygrysem [ten sam, który figuruje w moich linkach:)]. Trzecia współlokatorka przybędzie w listopadzie, teraz zmaga się z praktykami z języka polskiego. Nasz pokój jest w składzie z dwójką równie polonistyczną, więc za jakiś czas zwariujemy:)). Pokój nie jest zbyt ...ekchemm, duży, ale urządziłam już swój mały kącik prywatnej przestrzeni w rolach głównych z moim mruczącym staruszkiem komputerem, stolikiem zrobionym przez tatę, rysunkami na ścianie i tradycyjnym plakatem Turnaua, który już trzy lata zakrywa plamy na ścianach i osiołkiem - filozofem Kłapouchym, zastępami książek, apaszek i kosmetyków i kubkiem z kawą/ na kawę/ po kawie. Przestawiam się na wczesne wstawanie, na sen w rytmie samochodów mknących głośno po ulicy Reymonta i pieców na prąd, których palniki rozgrzewają się pół godziny. Ale... ileż można składać swoją dysgastronomię na piec... -_-... Tak, musi z pewnością istnieć coś takiego jak brak pamięci kulinarnej, umiejętności gastronomicznych, skoro istnieje dyskalkulia, dysortografia, dysleksja i dysgrafia. --_--. .. . . .. . Wstyd i hańba.
Studiuję...
na wydziale polonistyki UJ w naszym starym dobrym Gołębniku. Zapisałam się gdzie chciałam, no, tylko u dra Juszczyka zabrakło miejsca, ale nie ma tego złego... Wskoczyłam za to na wykład do dra G. Poezja i filozofia - jestem zachwycona, jestem oczarowana, jestem szczęśliwa - bo to i poezja i filozofia i dr Gr-ski. Uskrzydla. Poza tem zadowolonam, teoria literatury i języka nie będą łatwe, ale miłe panie prowadzące łagodzą strachy i obawy. Jeszcze tylko dostać się gdzieś na opcje i plan zajęć wygląda całkiem przyzwoicie.
Seminarium magisterskie...
to ważna sprawa. Oleńka bardzo się waha między literaturą i językoznawstwem. Odwiecznym marzeniem jest napisać coś o ukochanym Jacku K. No właśnie - coś. No właśnie - ukochanym. Oleńce u pani dr Sz. w zeszłym roku było dobrze, ale kiedy w pięknym zielonym maju musiała siedzieć w dusznej czytelni nad n-tomowymi słownikami - z całego serca i naczyń wieńcowych (jak mawiał pan prof. Kulawik:) zazdrościła ludności, która sobie pisała o poezji i interpretowała wierszyki. Postanowiła - koniec z językoznawstwem.
Więc Pan S. - poezja współczesna. Lubię jego wiersze. Znał Jacka Kaczmarskiego osobiście. Nie lubi tej całej solidarnościowej gęby jaką mu narzucono i tych głupków, którzy śpiewają "Mury" jako tekst o rewolucji, nie rozumiejąc, że jest to tekst o samotności człowieka (cytat w przybliżeniu).
-Ja też. (uśmiech). Nitka zrozumienia, miła nitka. Zobaczę jeszcze, nie jestem zdecydowana do końca.
Pani L. - miła kobieta, duża dowolność tematów. Jestem wstępnie zapisana.
A w sali 28a siedzi sobie prof. C. ze swoją propozycją Metafory w tekście poetyckim. Językoznawstwo. Przecież Kaczmarski, przecież jego teksty są takie bogate w style, w słowa. Potocyzmy, kolokwializmy, wulgaryzmy, ale i przecież piękny, metaforyczny, pełen porównań Zodiak, Dwie skały, Mimochodem... Teksty rubaszne, soczyste, poezja tak mocno narracyjna, słowa tak miło brzmiące, że chce się śpiewać i słuchać. Pan prof. C. uważa, że jego poezja jest pod tym względem trochę jak Barańczaka. No przecież. Lingwistyka. No przecież - to w językoznawstwie da się zrobić coś odtąd dotąd. To ono jest konkretne i ścisłe. Nie jestem dobrą literaturoznawczynią. Nie rozumiem Jacka K. do samego końca. Nie będę wodolejować i wkładać mu czegoś w usta, nie jestem do tego kompetentna.
Pani C.-K. i Językowy obraz świata. Przekonałam się i zdecydowałam, ale Tarnów zrobił listę kolejkową już wczoraj, ponoć siedzieli pod wydziałem nocke całą i dla nikogo z UJ-tu już nie wystarczyło miejsca [zapisy były dziś o ósmej rano]. Pani C. co prawda chciała jakoś doprowadzić do kompromisu, ale głosowanie - czy lista, czy losowanie nie było najmądrzejszym posunięciem, bo 15 osób z listy przegłosowało listę...
Pobiegnę dziś na seminarium do Pana S. i powiem mu, że rezygnuję. Językoznawczy zew zwyciężył, a jeżeli już tak na pograniczu, to Metafora w tekście poetyckim  jest optymalnym połączeniem językoznawstwa i literatury. Dzięki, Czyżyku,  za rozmowy proseminaryjne:). Do prac literaturoznawczych trzeba mieć dystans. To prace naukowe. Nie mam dystansu do Jacka Kaczmarskiego. Za bardzo kocham jego twórczość. Bez aktów strzelistych byłoby trudno. Pozostanę przy śpiewaniu;).
Cieszę się, że mogę włóczyć się po księgarniach i zaglądać do książek z myślą, że kiedyś je kupię. Cieszę się, że tyle ich na mnie czeka. Że na zajęciach siedzę obok Gosiaka, Agaty, Magdy, Hani.....  Że studiuję.  Że tutaj.
Pozdrowienia Krakowskie - jeszcze wciąż z kafejki na ulicy Brackiej :)

2 października 2006

=_=

Noc z 1 na 2 października: koczujemy na ulicy Gołębiej, w oczekiwaniu na zapisy na zajęcia. Przybyłam z Gosiakiem około 23:00 i jestem 63 na pięknej liście kolejkowej. Organizacja z roku na rok coraz lepsza, bo ktoś wydrukował owe listy z ładnymi ponumerowanymi rubryczkami i wywiesił na drzwiach. Polonistki z Koziej Górki, okupujące drzwi nakrzyczały na mnie brutalnie, kiedy uświadomiłam im, że ludzie, którzy przyjdą tu o 7 rano i tak zbojkotują tę listę... Cóż teoria i praktyka to co innego. Włóczymy się po zaspanym Krakowie popijając kawą, wracać i spać tak się nie opłaca. Nie wierzymy za bardzo w listy kolejkowe, warto po prostu zająć miejsce w sposób fizyczny...=_=.... Wiem, że to wszystko brzmi absurdalnie i pewnie trudno sobie to wyobrazić, jak realność potrafi być nierealna i nieprawdopodobna. Wierzymy, że jutrzejszego wykładu z teorii literatury nie będzie i odeśpimy tę noc....

Jak miło Was spotkać...^^

Z kafejki całodobowej na ulicy Brackiej - pozdrawiam czytelników :)

28 września 2006

Planowanie studenta poććiwego ^^

Mgła, deszcz, katar, ból gardła, pakowanie napoczęte, pudła piętrzące się w pokoju. Znów trzeba się wywieźć i poddać przymusowemu odchudzaniu:). Ale w głowie masa planów, lista rzeczy do zrobienia, miejsc do odwiedzenia, osób do przegadania (obgadania xD:).

Plan zajęć pierwszego roku SUM jest całkiem ciekawy, opcje i monografy już upatrzyłam, seminaria - inspirujące, ale chyba pójdę po najmniejszej linii oporu - do metodyków. Najbardziej zirytowały mnie wykłady z pedagogiki i psychologii - już siebie na nich widzę, ooo, już tam jestem, z pewnością. O ile uda mi się przebrnąć przez zapisy po mojej myśli - plan jest całkiem, całkiem. Poniedziałek, wtorek - zawaliłam najwięcej, każdego dnia wstawanie zafundowałam sobie o szóstej. Oby się tylko zapisać. I naprzód. Stresorami są najbliższe dni, będą to dni pełne zamieszania, kolejek, przepychania się i walki o byt w postaci korzystnego pokoju
w akademiku i dogodnego w nim miejsca, podłączenie się do sieci, zapisania się na zajęcia, potem na seminaria, zameldowania i inne biurokratyczne potwory.

Teraz utknęłam daleko w tyle, ale ruszę z miejsca i dotrę gdzie trzeba. Z nutką na sercu. Się postaram...!

23 września 2006

smęcik

Hmmm... No cóż, jesień już oficjalnie. Właściwie wlazłam tu tylko, żeby dodać pewien ważny link... Poza tym mam nastrój tak smęciarski, że lepiej będzie, jak nie napiszę zbyt wiele, choć pewnie byłoby mi lżej. Ponieważ na jesień bardzo wyczulone jest moje gardło, mój śpiew przypomina teraz męczenie kota. Z gitarą jestem daleko w lesie, wizja koncertowania mnie śmieszy.
Do cholery... Ludzie potrafią być tak bardzo święci, piękni i wzniośli, że nie sposób już potem zobaczyć, ani usłyszeć niczego obok, poza swoim patetycznym niebem. Dobrze jest wysoko latać i więcej widzieć, ale gdy sie odleci za wysoko.... Nie lubię tych ich głosów z wyżyn, ich słów o statusie pustych frazesów, ich lotów na. . . nieuzasadnionych skrzydłach z wiatrem emocji. Wzniosłość bywa pusta i nadęta.

...By z klęsk, rozczarowań, żalów obmyć myśli
otrząsnąć ze zwycięstw i z krzywd je oczyścić...

..............

22 września 2006

Przyszedł już czas wielkiego powrotu... ^_^

sekretariat zeszturmowany po niemalże trzech godzinach stania pod nim, czyli na studia jestem wpisana:) Janek twierdzi, że absurdy kolejkowe pod cudnym pokojem 43 na Gołębiej 16 mają na celu przygotowanie przyszłych nauczycieli do absurdów wpisanych w ich zawód. Takie programowe treningi wytrzymałości psychicznej. Ach, co to będzie przy zapisach - rozmarzaliśmy się. Zapewne odbędą się w najmniejszej sali budynku i upchną tam wszystkie specjalności. A może znów w tym cudownym przedsionku 3 na 3 zmieści się 40 osób...? Oto pokolenie polonistów UJ. Pokolenie bezkolejkowe:) Przeżycie pokoleniowe - zapisy na zajęcia:) [Nas nauczono - nie ma litości; nas nauczono - nie ma kolejek - wersja Janka:)] Zapisy mogą się skończyć zmiażdżeniem żeber. Tym razem bierzemy z Dominiką glany [Uczmy się deptać innych]. Jak to nie pomoże, to scenariusz jest taki: mdleję, a osoby obok mnie stojące wnoszą mnie do magicznej sali zapisów - i jesteśmy:)) [kto chce mnie wnosić? :-))] No bo czy opłaca się przychodzić pod wydział z karimatą o trzeciej w nocy i zajmować kolejkę?? To nie jest przesadzone. To jest rzeczywistość.

No i już narzekam. Ale przecież cieszę się, że zostałam przyjęta i że będę mogła przemierzać Planty każdego dnia:) Niestety nie przyjęli kilka osób z mojego roku. Nie jest to w porządku, fakt, że jednej uczelni nie powinno się faworyzować, bo jest to sprzeczne z zasadami rekrutacji, ale przecież składaliśmy dokumenty na studia PIĘCIOLETNIE, a prawo wstecz nie działa (podobno). Pokolenie królików doświadczalnych cudownej reformy, kocham normy europejskie.

Poza tym wszystko skończyło się dobrze. A. K. pokonała w kampanii wrześniowej dwa wielkie potwory informatyczne; A.L. też zwycięsko wyszła ze swoich poprawek, tak jak A. [literatura angielska...?], M.P [potwory matematyczne z głowy:)], .. K.K. pokonała Dunaja i Włodarskiego [jestem z Ciebie dumna, rodaczko!!:)]. G.H. po wszystkich perypetiach z uciekającymi dyskietkami:) i napięciem przedmiesiączkowym pani z sekretariatu - napisała, WYDRUKOWAŁA , ODDAŁA i obroniła prace licencjacką, po czem wskoczyła na Studia Magisterskie Uzupełniające, a przy okazji na ten piękny [buuuu.... T_T] kierunek na AP ;) [a nie mówiłam, Dzionki...??:*], R. K. dostała się na filozofię [...przynajmniej jeden filozof po mojej stronie będzie!! :-D], M. D. też ładnie poradziła sobie z panem Dąbrowskim [wiem, Madziu, że ta obrona nie była łatwa...:( Drugi egzamin z oświecenia, co...?], a jeszcze ładniej z socjologią w czerwcu!, G.H. to już jest w ogóle karierowicz jeden!!:), to jest podwójny SUMak:)  [kocham Cię, mój Ty akompaniamencie, mój Ty KALIMACHU!! :)], a Czyżyk będzie doktorem!! Teraz jeszcze trzymam kciuki za G. K. Miło by było mieć ją w Krakowie. Byłby wtenczas zdecydowanie radośniejszy:)!!

Z autobusu przemyśleń kilka:
Tak, drogowskazy się zmieniają, świat za oknem biegnie drżący - kocham... ziemia kręci się niechcący. [B. Stępnika -Wilk].  Proste stwierdzenie - kobieta jedzie na spotkanie z mężczyzna, za szybą przesuwa się  świat, pewnie kreci się także jej świat, ich prywatny kosmos miłosnego szczęścia. A w oddali szumi echo Boskiej Komedii --> Miłość, co wprawia w ruch gwiazdy i słońce, Arystoteles, Wszechświat Ptolemeusza...  Pięknie to Basia napisała, wyśpiewała ^.^. A jednak się kręci moja ziemia, nadal - najgorzej gdy czas ucieka, a ty siedzisz w miejscu. Smutek, rozpacz - one są egoistyczne. Wtedy widzi się tylko siebie i swoje problemy [ale nie próbujcie pocieszać zrozpaczonego człowieka, uświadamiając mu istnienie głodujących dzieci w Afryce -_-] Przepraszam za narzekanie, za utyskiwania, za rzucanie słów pretensjonalnych. To pomaga.

A o piątej nad rankiem jeszcze ciemności kryją ziemię i mgły opadają późno. A sumaki zwarzone chłodem mają bajkowe, czerwone liście. SUM-aki Wy moje kochane!!!:))) A Michałki się rozwijają i mrugają fioletowymi płatkami:)) I będzie kolorowo, bajkowo, jesiennie, lirycznie ^_^...