18 listopada 2006

Początek początku końca

Właściwie zasiadam do pisania, nie wiedząc co napisać, a może bardziej jak i po co, bo w środku dzieje się wiele złego i dobrego, i trudne to wszystko.
Dziś po raz  pierwszy od roku czasu bez jednego dnia, który się rozpoczął godzinę temu, obudziłam się bez złudzeń, a może z wiarą, że wierzę w końcu i przyjmuję do siebie złudność moich całorocznych złudzeń. Coś w środku zabolało, pękło i załamuje się centymetr po centymetrze. Zbudziwszy się za pierwszym razem, zgodnie z nawoływaniem budzika, budzić jeszcze się nie chciałam i wolę mej duszy me ciało spełniło:) Po godzinnym śnie wstałam dużo chętniej i dzielnie udałam się na metodykę o godz. 9:45 będącą, gdzie pan dr B-ski zrobił mi wyrzuty, bo skoro on wrócił wczoraj późno z konferencji w Poznaniu i wstał na ósmą, to jakżeż ja mogę zasypiać:)))
Próba z Grzesiem i Hanią przebiegła pomyślnie, a głos mój się mnie słuchał, mimo iż nie otrzymał wczoraj tak długo obiecywanego mu grzańca (co to za kawiarnia bez grzańca??!!:). Dopinamy na ostatnie guziki, struny i klawisze nasz występ niedzielny.

No i cóż...:) Jak miło było Was zobaczyć, Rutyniarzy Starych Dobrych...:) Posłuchać, pośpiewać, czuć się wysłuchaną (przeżyliście pianino w moim wykonaniu - z rozstrojonym C:))
Tych rozmów, jakie Paweł prowadził z taksówkarzem, nie zapomnimy, o nie...!!:), prawda, Reniu..? xD

Masz rację, Pawle - już czas zacząć czynić cuda. To jest właśnie ten czas... Pomaga mi ta myśl od wczoraj...^_--....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze mogą pojawić się z małym opóźnieniem - są moderowane.