A moja wioska sobie trwa - pomaleńku, niepozornie... Dymek z kominów, dzwony na Anioł Pański, Apel Jasnogórski, ogłoszenia parafialne, forum dyskusyjne alkoholików w sklepie u pani Cz., domki spokojne. A ileż w tych domkach wnikliwych obserwacji i komentarzy do świata zza okien - to bywa denerwujące. Straciłam złudzenia.
Pogoda dopisała. Jeszcze w sobotę łaziłam z Dominikiem po naszych Gronickach i cieszyliśmy się z niewiarygodnego ciepła grudnia [postaram się załączyć zdjęcia z naszej sobotniej wyprawy,ale czy to się uda zależy też od humoru komputera]. Ale cóż, grudzień ma swoje prawa i trzeba mu wybaczyć ten dzisiejszy śniego-deszcz.
A wraz z deszczem - przyszedł, albo wraz z deszczem spadł mi do głowy, bo niebo chmurzyło się od kilku dni i nocy. Tak sobie myślałam, że w przyrodzie musi istnieć równowaga i za dobrze znam swojego wiernego przyjaciela smutasa pospolitego - a jednak wrócił, choć obiecywał, że mnie rzuci zimą - jak śpiewa Magda Umer [już nie wiem kogo to tekst]. Ale to istna świnia ordynaryjna - taki przyjaciel. Żartobliwy to ton, ale z takim towarzyszem nie ma żartów, on kompletnie się na nich nie zna.
Nie wiem, jak to jest. Ta moja niestabilność emocjonalna, niepewność siebie, chęć schowania się pod kołdrę, stolik, ziemię, zaszycia, ukrycia, zaśnięcia, naplucia w lustro. Właściwie nie powinnam pisać dalej, właściwie nie chcę...
Szukam i nie mogę znaleźć. Cele, dążenia, marzenia są i są, i nagle rozsypują się, rozwiewają, chwieją, okazują się nierealne, nieżyciowe, niepraktyczne lub ja okazuję się zbyt głupia, słaba, tchórzliwa, żeby je zrealizować. I gdzieś daleko w tyle zawsze...
Czemu człowiek musi dokonywać ważnych wyborów dotyczących swojej przyszłości, kiedy jest jeszcze zasmarkanym gówniarzem, który nie ma pojęcia o ...nawet nie o życiu, ale o sobie nie ma pojęcia!!!
I czemu do mojego własnego mieszkania po 22:00 przychodzą obcy mi ludzie i we własnym pokoju muszę się krepować swojej pidżamy porno?? I w ogóle czuć się jak kupa?? Tak, ten pokój jest zaiste przestronny i wielki. Ach, przepraszam, dygresja powodowana chwilą i moim przewrażliwieniem.
I tak prysnęły moje zamiary filozofowania.
Taki dziś dzień pełen niedopowiedzeń... No bo co to są - te spotkania na ulicach w deszczu - pod parasolami, parasolami - Reniu, Gosiu, Haniu:) Okazało się, że mam dzisiaj imieniny - i kto o nich pamiętał - sam sekretarz Stowarzyszenia Absolwentów UJ:) Sto lat zabrzmiało w naszej gotyckiej piwnicy, a pani Cecylia wygrzebała wino mszalne roboty swojego kuzyna:)) - w życiu nie piłyśmy z Hansem tak dobrego wina:)) Za tydzień piszemy do niego prośbę o dostawę:) Miła to niespodzianka i niespodziana, bo raczej nie przywiązuje wagi do moich imienin. Tak już u nas w domku jest, że celebruje się raczej urodziny.
I co jeszcze - co mnie rozbawiło mocno - któż się ośmielił zgłosić te wypociny do konkursu na Bloga roku 2006??:)) Przyznać się proszę - i to zaraz :)). Nie, już dzisiaj nie załączę tych zdjęć. Trzeba odespać wczorajsza noc czytelniczą, bo jutro na ósmą muszę trafić do liceum - rozpoczynamy hospitacje w szkole... A już Wy wiecie, jak Oleńki gubią się w miastach... :)
Pogoda dopisała. Jeszcze w sobotę łaziłam z Dominikiem po naszych Gronickach i cieszyliśmy się z niewiarygodnego ciepła grudnia [postaram się załączyć zdjęcia z naszej sobotniej wyprawy,ale czy to się uda zależy też od humoru komputera]. Ale cóż, grudzień ma swoje prawa i trzeba mu wybaczyć ten dzisiejszy śniego-deszcz.
A wraz z deszczem - przyszedł, albo wraz z deszczem spadł mi do głowy, bo niebo chmurzyło się od kilku dni i nocy. Tak sobie myślałam, że w przyrodzie musi istnieć równowaga i za dobrze znam swojego wiernego przyjaciela smutasa pospolitego - a jednak wrócił, choć obiecywał, że mnie rzuci zimą - jak śpiewa Magda Umer [już nie wiem kogo to tekst]. Ale to istna świnia ordynaryjna - taki przyjaciel. Żartobliwy to ton, ale z takim towarzyszem nie ma żartów, on kompletnie się na nich nie zna.
Nie wiem, jak to jest. Ta moja niestabilność emocjonalna, niepewność siebie, chęć schowania się pod kołdrę, stolik, ziemię, zaszycia, ukrycia, zaśnięcia, naplucia w lustro. Właściwie nie powinnam pisać dalej, właściwie nie chcę...
Szukam i nie mogę znaleźć. Cele, dążenia, marzenia są i są, i nagle rozsypują się, rozwiewają, chwieją, okazują się nierealne, nieżyciowe, niepraktyczne lub ja okazuję się zbyt głupia, słaba, tchórzliwa, żeby je zrealizować. I gdzieś daleko w tyle zawsze...
Czemu człowiek musi dokonywać ważnych wyborów dotyczących swojej przyszłości, kiedy jest jeszcze zasmarkanym gówniarzem, który nie ma pojęcia o ...nawet nie o życiu, ale o sobie nie ma pojęcia!!!
I czemu do mojego własnego mieszkania po 22:00 przychodzą obcy mi ludzie i we własnym pokoju muszę się krepować swojej pidżamy porno?? I w ogóle czuć się jak kupa?? Tak, ten pokój jest zaiste przestronny i wielki. Ach, przepraszam, dygresja powodowana chwilą i moim przewrażliwieniem.
I tak prysnęły moje zamiary filozofowania.
Taki dziś dzień pełen niedopowiedzeń... No bo co to są - te spotkania na ulicach w deszczu - pod parasolami, parasolami - Reniu, Gosiu, Haniu:) Okazało się, że mam dzisiaj imieniny - i kto o nich pamiętał - sam sekretarz Stowarzyszenia Absolwentów UJ:) Sto lat zabrzmiało w naszej gotyckiej piwnicy, a pani Cecylia wygrzebała wino mszalne roboty swojego kuzyna:)) - w życiu nie piłyśmy z Hansem tak dobrego wina:)) Za tydzień piszemy do niego prośbę o dostawę:) Miła to niespodzianka i niespodziana, bo raczej nie przywiązuje wagi do moich imienin. Tak już u nas w domku jest, że celebruje się raczej urodziny.
I co jeszcze - co mnie rozbawiło mocno - któż się ośmielił zgłosić te wypociny do konkursu na Bloga roku 2006??:)) Przyznać się proszę - i to zaraz :)). Nie, już dzisiaj nie załączę tych zdjęć. Trzeba odespać wczorajsza noc czytelniczą, bo jutro na ósmą muszę trafić do liceum - rozpoczynamy hospitacje w szkole... A już Wy wiecie, jak Oleńki gubią się w miastach... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mogą pojawić się z małym opóźnieniem - są moderowane.