28 grudnia 2013

... i zwycięży.



słyszałam szum. tak głośny jak morze. rytm serca jak falowanie morza. 
przypływ. odpływ. krew. runęły cztery ściany jego świata. cztery ściany mojego świata. 

cóż my. ludzie. liście na wietrze. czasami życie daje nam łaskę bycia współtwórcami swojego losu. ale wystarczy niewielki podmuch, żeby przypomnieć, jak mało od nas zależy. jesteśmy tylko bezradni.

nie wiem, gdzie wtedy był Bóg. próbowałam myśleć, że przy mnie, ale tam wtedy - na progu beznadziei, nawet prawda, że On jest z cierpiącymi, wydała mi się jakimś potwornym frazesem. było mi obojętne - jest czy nie jest. patrząc ze środka bólu, z wewnątrz niego - nie widać żadnego, nawet boskiego światła. i tylko płacz może przynieść chwilową ulgę. i tylko ten bezradny płacz jest jedyną prawdą i jedyną racją w tej ciemności.

26 grudnia 2013

...to lęk odwieczny, ciemny lęk
o kruchy ludzki ląd zaczyna bić...

25 listopada 2013

ponad ciemność

Od dawna układałam w głowie scenariusz. Żal, że trzeba było zrezygnować z tylu wierszy i piosenek, które tak bardzo tam pasowały, ale czasu nie wydłużysz. Był "Konfesjonał" Kaczmarskiego [ile namarzyłam się, żeby zaśpiewać tę piosenkę w takim właśnie kontekście!], "Testament" Herberta, "Do Marka Aurelego" tegoż ["musi ksiądz zapowiedzieć ten wiersz. Inaczej ludzie będą myśleli, że rozwodzę się z mężem"!], "Sens" Miłosza, "Miłość mi wszystko wyjaśniła" Wojtyły. Był "Gniew" "Pycha" Lechonia i 

Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczą główną,
Powiem ci: śmierć i miłość - obydwie zarówno.
Jednej oczu się czarnych, drugiej - modrych boję.
Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje.

I "Dwoje ludzieńków" Leśmiana". I "Jedno życie" Jastruna. I "Do Jana Sadzika" Miłosza. I "Eschatologiczne przeczucia Pana Cogito", i "Przesłanie Pana Cogito", i "Modlitwa Pana Cogito podróżnika". I "Wiara", "Nadzieja", "Miłość" Miłosza. I wiele innych...

I wszystko się nam udało.

A cała ta poezja pięknie pokolorowana skrzypcami przez Marcina. Jest niesamowity.

Marzyłam o takim wydarzeniu. O takim gwiezdnym plakacie. O występie obok tak wielkich, ważnych dla mnie ludzi. O dodaniu nadziei P. i jego rodzinie. O podzieleniu się z innymi tym, co kocham. O tym, by wiersze przeplatać ze sobą w taki właśnie sposób. By korespondowały jedne z drugimi. By powiedziały nam prawdę - także tę najtrudniejszą. A potem utwierdziły w przekonaniu, że to wszystko jest piękne i niesamowite - pomimo wszystko. Że ta ciemność jest częścią życia. I że jesteśmy ponad nią.  

Jest za co dziękować...!
 

5 listopada 2013

(...)
Emocjonalna kruchość jest idealnym fundamentem... do życia.
Bez niej nie znałabym jego smaku.
Nawet, jeżeli od teraz będzie mi tylko mroczniej i czarniej.
(...)

- pisze granato

Kradnę - za jej pozwoleniem.
Bo to tak mocno o mnie.

Dzięki!

5 października 2013

Co będzie kiedy ręce odpadną od wierszy

Tyle miałam do napisania. Tyla do powiedzenia. Odeszło. Zawieruszyło się między dniami i nocami, codziennością tą zwyczajną i tą niesamowitą, między prozą życia i poezją istnienia. Odpłynęło z nazbyt rwącym nurtem czasu. Szkoda.

Trzymam się. Trzymam i nie puszczam. Płaczę. Wznoszę się i opadam jak zawsze, choć ostatnio jakoś ciężej znoszę upadki. Zbyt wiele nerwów, przekleństw, nienawiści. Jestem wyczerpana. Wypalenie po pół roku pracy? Całkiem możliwe.

*
Nie wiem, jak to się stało, ale spełnia się moje marzenie. Śpiewam. I jeszcze mam okazję słuchać wierszy w jego interpretacjach. To niesamowite, że ks. L. zaprosił mnie do swoich projektów. Kiedyś bardzo o tym marzyłam. To dla mnie wielki zaszczyt i nobilitacja. Okazja do przekraczania siebie, strachu, tremy, swych ograniczeń.


[fot. Michał Mazurek - źródło zdjęć]


Dziękuję.

A wczoraj zakończyła się w moim życiu pewna epoka. Cztery lata temu w pierwszy piątek października odwiedziliśmy z Markiem żywiecką kafeterię "Roma", by odwiedzać ją przez wszystkie pozostałe piątki i słuchać muzyki, która stała się tak ważną częścią mnie... Tyle razy odkrywały się tam przede mną wielkie prawdy, tyle razy wychodziłam lżejsza i pełna poezji. To tam poznałam Jarka K., człowieka, który wiele zmienił w moim widzeniu świata i wrażliwości, wiele mi podarował. Tam słuchaliśmy niezliczonych opowieści, anegdot, kawałów, wzruszaliśmy się, kłóciliśmy (też!) i zaśmiewaliśmy do łez. Ile kawy, herbaty i wina. Ile wierszy, wspomnień i zwierzeń. Ile "strun światła", tajemnic, metafizyki, metafor, które rozszyfrowałam... Bywały wieczory lepsze i gorsze. Bywało towarzystwo znośne i nieznośne na tyle, że koncert trzeba było kończyć za szybko. Bywały ciepłe letnie noce z powrotami o trzeciej nad ranem...

Wczoraj spotkaliśmy się tam ostatni raz. Nikt z nas tego nie chciał, nikt się tego nie spodziewał - względy bezwzględnych praw ekonomii i ludzkich nieporozumień. Trudno było się rozejść. Będziemy tęsknić za tym miejscem, które dawało nam tak wspaniałą sposobność spotkań. Ale wiemy, że spotkamy się jeszcze - w innych murach. Tak, to nie będzie już to samo - i to smutne. Ale wiemy też, że stworzyliśmy razem pewną przestrzeń, która nie potrzebuje już murów. I że to wszystko wciąż trwa. I musimy to ocalić. 


 
 *
"Lubię, kiedy na moim niebie są inni ludzie. Dobrze ich znam. Są cenni, nie pozwalam im wymknąć się z rąk. Kiedy latamy razem, nic nie jest w stanie pociągnąć mnie w dół. I to pozwala mi szeroko rozłożyć skrzydła.”**

Jest za co dziękować, Boże. 

**Danuta Awolusi, „Na wysokim niebie”, Wydawnictwo SOL, Warszawa 2013, s. 268. 
Piękną książkę napisała Danusia.   
Trzy ostatnie zdjęcia pochodzą z fanpage`u "Romy"

PS: Przepraszam, że czasami na długo ograniczam dostępność bloga. Niestety pewne osoby nie potrafią zdjąć brudnych buciorów, gdy wchodzą w czyjeś życie.

5 sierpnia 2013

..."Każdy oddech mój, serca skurcz i rytm to codzienny psalm, niemilknący hymn..."


Jestem: wciągnięta w wir skrajności, kalejdoskop istnienia. Jestem szczęśliwa i pełna, przepełniona poczuciem niesamowitości bycia, która każe mi płakać ze szczęścia. Mam ochotę tańczyć pod tym niebem sierpnia pełnym "winogron dojrzałych gwiazd". Od kilku dni nie umiem się modlić, mówię Mu po prostu 'dziękuję'. 

Jestem zmęczona. Tak zmęczona, że mam ochotę to wszystko rzucić - choć przecież wiem, że tego nie zrobię. Bo zaczęłam, bo nie odchodzę w ten sposób, bo walczę. Żyję na granicy wyczerpania. Nie wiem, co dzieje się na świecie poza moim miejscem pracy. Jest jej za dużo, jestem w niej za długo, za dużo jej biorę do domu. Nie mam innego wyjścia. Przeraża mnie perspektywa ilości obowiązków, piętrzących się trudności, współpracy z niektórymi osobami. Tu łatwo stracić wiarę w człowieka. Administracja jest bezduszna i nijaka. Rości sobie prawa do zamykania świata w swoje szufladki, sztywne kategorie i nie ma pojęcia o tym, jaka jest głupia w swoich roszczeniach. Chwała jej za to, że może trochę porządkuje nasz ludzki świat, ale za nic więcej. 

Prześladuje mnie ostatnio silna podskórna świadomość nieuchronności przemijania. Może to przez to, że tak mało czasu zostaje mi dla siebie, dla Marka, dla rodziny. Może to przez ilość nadgodzin, które dawno przestałam ewidencjonować, bo ani nigdy ich nie wybiorę, ani nikt mi za nie nie zapłaci. Wypracowałam sobie swój sposób wynagradzania - poczucie dobrze spełnionej pracy, radość drugiego człowieka, smutek dzieci z powodu tego, że zajęcia, które dla nich organizuję, już się kończą (żeby nie było tak idealnie: nudzą się też, oj tak!). Mam wrażenie, że Bóg ciągle stawia na mojej drodze ludzi, którzy ratują mnie z opresji. Wszystkie te spotkania są dla mnie wyjątkowe - bo przecież to w spotkaniach z Innymi spotykam Boga. Współpraca z nimi jest najlepszym wynagrodzeniem, nieprzeliczalnym na żadne pieniądze. I gdy tonę w głupawej papierologii, to właśnie ludzie, których poznałam (i Ci, których już znałam, a mam sposobność, by poznawać ich jeszcze bardziej), przywracają mi wiarę w sens tej pracy.


Cieszę się, że zdecydowałam się przedłużyć moją umowę, bo dzięki temu doświadczyłam rzeczy cudownych. Gdybym jej nie przedłużyła, nie zaprosiłabym do mojej wioski Doroty Osińskiej, Jarka Kąkola, wielu wspaniałych uczestników Festiwalu. Nie poczułabym tej lekkości słuchając ich głosów pod czystym, wielkim niebem nad Sanktuarium Maryjnym na Jasnej Górce. Ominęłoby mnie to uczucie, że Bóg na nas spogląda Swoim łaskawym wzrokiem i błogosławi. Czy można chcieć czegoś więcej...?

"Gwiazdy , których nigdy nie zobaczymy
Pył kosmiczny , wszystko czego nie rozumiemy
To co jawi nam ziemia
Rdzenie planet, światło gwiazd
To tylko mały epizod
Wielkich prawd
"
 
... 
- powiedział Jarek rozpoczynając swój koncert. I w takiej perspektywie patrzę.

Śpiewam. Przestałam się przejmować tym, czy się do tego nadaję czy nie. Myślę, że życie jest za krótkie, żeby nie śpiewać. Że śmierć jest zbyt straszna, żeby nie śpiewać - choćby nawet niedoskonale, choćby głosem niepodpartym, choćby chwytając niepełne barowe. Nie mam czasu na to, żeby nie śpiewać. Bo świat się kończy, każdego dnia. "Dopóki słońce i księżyc są w górze. Dopóki trzmiel nawiedza różę. Dopóki dzieci różowe się rodzą - nikt nie wierzy, że staje się już". Właśnie dlatego wiersz Miłosza jest "Piosenką o końcu świata". Ja uwierzyłam. I staram się żyć ze świadomością kresu. Nie po to, żeby się tym smucić, ale po to, by śmiało odważać się przekraczać siebie. By śpiewać psalm dziękczynny za jeszcze jeden dzień mi podarowany.

Więcej zdjęć z IV Dni Maryjnych - [ tutaj.]


22 czerwca 2013

Doniesienia z Ćwirk-Olandii: Jest nas więcej! :-)

Od 6. czerwca jest z nami nowa papużka - z tamtej samej parki, co w zeszłym roku: Ćwirusi i Tijego (czyli Pimpek ma rodzeństwo :-)) Płeć na razie pozostanie tajemnicą, ale wiemy, że będzie zielony. Cieszymy się mocno - tym bardziej, że z sześciu jajeczek dwa pisklątka umarły tuż po wykluciu, a trzy jaja były niezalężone. A Ćwirusia jest bardzo dobrą, cierpliwą i opiekuńczą mamą i naprawdę niesamowitą papużką - smutno by mi było, gdyby wysiadywała jaja na próżno...

Prawda, że uroczy? ^_^

2 czerwca 2013

..."chwila nadeszła, trzeba się pożegnać"

Że koledzy prosili go, żeby recytował im wiersze z pamięci przez dwie godziny (i recytował, po niemiecku też :D), że Niemcy przychodzili do niego i prosili, żeby wytłumaczył im niemiecką filozofię, że w liceum był olimpijczykiem z historii sztuki - to mnie nie dziwi. Ale że robił wszystko, żeby mieć bujną stojącą czuprynę, żeby upodobnić się do jednego z filozofów (..."i za karę za to wyłysiał" :-) ) - tego bym nie przypuszczała . Dziś urodziny, imieniny i 25-lecie kapłaństwa ks. dra Leszka Ł. Na mszy świętej w jego intencji opowiadał o tym wszystkim ks. prof. Zwoliński, tak jak tylko ks. prof. Zwoliński opowiadać potrafi. 

A obok tych trzech intencji - pożegnanie. I niesamowity smutek. Po wszystkim, czego mogłam doświadczyć dzięki jego obecności w tej parafii, w tym kościele - nie umiem inaczej. Dziś jest mi ciężko - bardzo. Pustka. Brak. Rozpacz. Ale wiem też, że z czasem będzie lepiej. W końcu wędruję dalej z bagażem skarbów. Bagaż to przeogromny i nieskończony - a jaki lekki. To skrzydła. To zapatrzenie w głąb - od którego nie sposób oderwać oczu. Bo "nie wszerz się żyje - w głąb." [W. Myśliwski] To "nurt, z którego już nie ma powrotu". To "objęcie tajemniczym pięknem wieczności". [K. Wojtyła]. To perspektywa, z której spoglądam w trudnych, stresujących, pustoszących momentach mojego życia (ostatnio mam większość właśnie takich). Nie mogę pozwolić - i nie pozwolę, bym to wszystko gdzieś zatraciła. 

Był taki czas, w którym szczególnie uważnie wsłuchiwałam się w kazania/wykłady ks. L. Gdy patrzę na siebie z tego okresu, widzę swoje życie jako rozkwitający poemat - jedna myśl dopowiada drugą, jedno kazanie/wykład dopełnia poprzednie albo zasiewa inspirację do własnych refleksji. I rozkwitałam. I rozkwitam. Jestem kwitnącym poematem zachwytu i wdzięczności. Zaiste - Bóg wie, jakich ludzi postawić na naszej drodze. Zostałam obdarowana, ubogacona. Bo to właśnie jest najpiękniejsze w innych ludziach - że możemy się nawzajem obdarowywać i ubogacać - przez swoją inność. O tym także mówił dzisiaj prof. Zwoliński.

Osiągnięcie dzisiejszego dnia - udało mi się nie poryczeć do końca mszy, co było niezwykle trudne. Udało mi się nawet zaśpiewać, choć miałam sporo obaw i zahamowań co do tego (z drugiej strony nie miałabym życia - tata od tygodnia skręcał jakiś kabel do gitary, przejściówkę czy coś... - kto zna mojego tatę, wie, że po prostu nie miałam wyjścia. No i mama - to samo...). Więc zaśpiewałam: że dopóki ziemia się kręci - choć sama sobie nadziwić się nie może, że jeszcze - mimo wszystko, że jeszcze trwa i dźwiga to całe istnienie niepojęte - żeby Bóg o nas nie zapominał. O nas - to znaczy o każdym z osobna.

Dziękuję. 

20 maja 2013

o płaczu

...płaczę:

- z bezsilności,
- z niepewności siebie,
- ze strachu,
- ze stresu,
- ze zmęczenia,
- z niewyspania,
- z przeciążenia zadaniami odpowiedzialnymi i nazbyt terminowymi,
- z niezrozumienia,
- z piętrzenia się obowiązków pozazawodowych, a równie terminowych,
- z braku czasu na to, by porządnie się wypłakać.

A wokół maj, a wokół niedziela i świat tak bardzo przeniknięty Bogiem: "święto bezgranicznego, bezbrzeżnego, rozlewającego się życia. Życia prawdziwego, które nie zna zapór i tam, które nas porywa...". Chciałoby się płakać z radości - jeśli już płakać. A ja płaczę, bo boję się tej pustki, kiedy L. już stąd odejdzie (już tuż tuż, coraz bliżej, kwestia tygodni - myślałam, że się z tym pogodzę, ale jakoś ostatnio nie...). Już mi pusto - gdy słucham jego słów tak pełnych, tak znakomitych, tak trafnych i tych ostatnich tutaj - z trudem tamuję łzy.

4 maja 2013

..."Bo to, co napisane, można odtwarzać w nieskończoność"

"Bo to, co napisane, można odtwarzać w nieskończoność. Bez ograniczeń przeżywać uroczystość słów lub też smakować ich gorycz." - napisałam w recenzji "Dzienników" Anny Frank. 

Smakuję gorycz Twoich słów. Smakuję, bo tylko to mi jeszcze pozostało. Rzadko to robię, ale robię - chyba z konieczności potwierdzenia, że one naprawdę padły. Z posiadania dowodu, ile słowem można zburzyć i jak bardzo można nim zranić. Słowem można zniszczyć - wszystko, naprawdę wszystko. Nie pojmuję, że koniec znajomości może nastąpić właśnie w ten sposób. Zazwyczaj to milczenie niszczy przyjaźnie. 

Nie żebym się żaliła - należało mi się. Nie, żebym Cię obwiniała - przyczyniłam się do tych słów, sprowokowałam je - choć niezupełnie świadomie. Chyba po prostu napisaliśmy je w nieodpowiednim czasie, w nieodpowiednich okolicznościach. Bo naprawdę gorycz i moc niszczenia tych słów jest nieproporcjonalna do błahości i banalności powodu naszej kłótni. Ale teraz, gdy już padły, wydaje mi się, że po nich najstosowniejsza może być już tylko cisza. Nieskończona.

*
30 kwietnia, wtorek - ta sama codzienność, która przytłacza mnie od tygodni. Wpół do ósmej, ciepły poranek, biegnę z biura do biura. Między sklepem i kościołem zatrzymuje mnie M. i na oczach licznie zgromadzonych ludzi stojących na przystankach nieopodal wręcza mi niebieską kopertę: "-To jest moje podziękowanie dla Ciebie". Nie wiem, co się dzieje, nie wiem, jak zareagować, jestem totalnie zaskoczona, przytulamy się. Docieram do biura, czytam własnoręcznie napisany, pięknie ozdobiony list - raz, drugi, trzeci i pozwalam sobie na kilka łez radości.

Wdzięczność i dobro przelane na papier - jak wielkie, jak uroczyste. Wiem, jak to jest powierzać papierowi najważniejsze dla nas słowa. Wiem, jak to jest, gdy boimy się o nie, bo wypowiadane są takie kruche, tak podatne - na rozproszenie, szum, nieporozumienie, pośpiech, zapomnienie... Bardzo Ci dziękuję, M., bo to, że wolałaś napisać, niż powiedzieć, świadczy o tym, jak ważna była dla Ciebie przyczyna Twoich słów. Nie spodziewałam się, że spotkanie z poezją Wojtyły tyle może znaczyć. Że mój śpiew może być "cząstką nieba tu na ziemi". Dziękuję. Dziękuję, że mogę smakować uroczystość i piękno Twoich słów - w nieskończoność.

28 kwietnia 2013

Objęty pięknem wieczności

Od koncertu minął tydzień. Trudny tydzień. Między zwątpieniem i smutkiem, na dnie ukrywam dobre wspomnienia: cud tworzenia, radość śpiewania, wzruszenie, zadowolenie z siebie, może nawet duma. Jak wspaniale, że to się nam udało, że do tego doszło. Niezwykłe doświadczenie - spełniać, urzeczywistniać, stwarzać. Sprawiać, że marzenia, wyobrażenia - stają się realne, mają czas i miejsce. Mogło przecież nie być nic. 

Dotąd zupełnie nie wiem, jak do tego doszło, że postanowiłam wcielać w życie plany - tak po prostu. Słowa - w czyny. Że powiedziałam o tym innym. Że starczyło sił, chęci, odwagi, wiary w siebie i zdrowia na organizację i przemyślenie tego przedsięwzięcia. Oczywiście - to nie moja zasługa. W to wydarzenie każdy z uczestników wniósł coś swojego: wybór wierszy, kompozycje, muzykę, dobrą radę - ot, cząstkę siebie. Nie chciałam niczego narzucać.

Wyszło pięknie. Pewnie, że gdy teraz siebie słucham, wiem, w których momentach mogło być lepiej. Ale nie było źle. 

Niesamowicie się cieszę, że D. zgodził się - z takim entuzjazmem - towarzyszyć mi w śpiewaniu. Mimo tego, co stało się później - chcę miło pamiętać każdą naszą wspólną próbę w "Papierniku". Bez jego wyobraźni muzycznej, tak innej od mojej, tak pełnej przestrzeni, bez jego doświadczenia - ten wieczór byłby uboższy, jednostajny. Bez jego gitary basowej nie byłoby tyle głębi w trzech śpiewanych przeze mnie piosenkach. Wreszcie bez jego deklaracji udziału - projekt ten nie wyszedłby poza cztery ściany mojego pokoju i mojej wyobraźni.

Niesamowicie się cieszę, że ks. L. zgodził się nam towarzyszyć jako narrator i ubogacił ten wieczór swoją genialną recytacją. Siedziałam sobie na scenie, słuchałam i byłam szczęśliwa, że tak ważne dla mnie wiersze słyszę właśnie TAK, właśnie tą barwą głosu i tym zrozumieniem objęte. 

Niesamowicie się cieszę, że K. ozdobiła interpretacje ks. L. akompaniamentem harfy. Cieszę się, że w ogóle mogłam ją poznać i że spotkałam się z jej strony z takim zapałem i radością - bez cienia niechęci, wymuszenia, bez podnoszenia problemów logistycznych - a przecież transport harfy to nie jest łatwa rzecz. Bez muzyki K. ta poezja nie miałaby tej głębi i tej siły wyrazu.

Niesamowicie wdzięczna jestem Bogu - za przywrócenie mi głosu - i nie mówię tutaj tylko o katarze, który męczył mnie trzy tygodnie przed planowanym występem i minął dokładnie w czwartek, przed naszą pierwszą wspólną poważną próbą [pamiętacie, co stało się przez Konkursem Kolęd i Pastorałek? - przez dwa miesiące żyłam w strachu, że stracę głos]. Dziękuję za przywrócenie mi odwagi i świadomości głosu. Nie występowałam w ten sposób od kilku długich lat. Bez względu na to, czy jeszcze będę - dziękuję.

I M.- że ciągle ze mną był. I że wspaniale nas nagłośnił.

Zastanawiam się nieustannie: "Dziękuję!" - ile wdzięczności może zmieścić w sobie to krótkie słowo...? 

 Więcej zdjęć można obejrzeć [tutaj].

23 kwietnia 2013

W Światowy Dzień Książki nie kupiłam żadnej książki. Nie wzięłam do ręki rozpoczętej dawno lektury. Nie napisałam recenzji, którą tak bardzo chcę napisać. Nie odwiedziłam blogów, które tak mocno chcę odwiedzić. Przemarzłam, przestraszyłam się, zawiodłam się na ludziach. Wróciłam do domu, zjadłam zapiekankę i poszłam spać. I jeszcze nie wstałam. I nie mam ochoty. Na nic nie mam ochoty, na życie w szczególności. Nie sądziłam, że coś tak bardzo może zachwiać moją równowagą psychiczną - tak w biały dzień, tak po prostu, tak zwyczajnie. Nie żaden wcale wielki dramat, lecz banał, nieporozumienie cholerne, lecz mój perfekcjonizm i nie moja bylejakość.

Usiłuję udawać kompetentną, pomocną i silną, ale nie mam już siły na to udawanie. Tak naprawdę jestem głupia, zdezorientowana, słaba i tchórzliwa. Chciałabym po prostu uciec. A nie mogę.

22 kwietnia 2013

Dostać pracę, o której się nie śmiało nawet śnić. Po dwóch tygodniach chcieć ją wypowiedzieć. Przyjść do biura i przeryczeć dwie godziny. Poczuć, jak rzeczywistość Cię przerasta, miażdży, przygniata...

Bezcenne.

3 kwietnia 2013

o tym, jak zmartwychwstaję

"Objęty tajemniczym pięknem wieczności!
Trwać i trwać. Nie przerywać odlotów cieniom
tylko trwać coraz jaśniej i prościej."
[K. Wojtyła, ***(Dalekie wybrzeża ciszy zaczynają się tuż za progiem)]

Nie chcę już swoim życiem wznosić grobowca. Nie chcę otaczać się ciasnym murem obojętności, murem, który oddziela mnie od źródła. Od życia. Bo "Ziemia wtedy jest Ziemią, gdy jest otwarta na niebo, gdy nie przesłania sobą przestrzeni niebieskiej". Chcę zmartwychwstawać - małymi krokami. Długie jest nasze zmartwychwstawanie i trudne - pomijając upadki, kryzysy, dramaty. Bo tak bardzo kochamy doczesność. I dobrze - trzeba ją kochać. Tylko nie wyłącznie i absolutnie. Nie ślepo. 

Wierzyć - zmartwychwstawać, przemieniać swoje życie, tworzyć. Poruszać się z lekkością, z wdziękiem, z gracją (jeśli wiara jest łaską, to, idąc za etymologią, łaska to z łac. gratia). Wierzyć - wznieść się na wyższy poziom istnienia. "Zwrócić się ku owemu Inaczej, mądrzej, piękniej, pełniej."
 
Wiele mogłabym pisać - i pisać zapewne będę. Chyba jeszcze nigdy nie miałam tak silnej świadomości swojej wiary. Nikt mi jej takiej nigdy nie pokazał: tak niesamowitej, tak pociągającej, tak inspirującej, tak fascynującej. Pierwszy raz w życiu poczułam, jak to jest - nie bać się, pokładając nadzieję w Panu. Pierwszy raz w życiu dotarło do mnie, jak błahe są pewne aspekty życia, do których przywiązywałam tak wielką wagę. Pierwszy raz uświadomiłam sobie, jak wielki skarb w sobie kryję - duszę! Pierwszy raz w życiu mam ochotę krzyczeć wszem i wobec, że moja wiara jest piękna! Nie były to chwilowe emocje, wzruszenie, które mija. Nie był to patos skrzydlatych słów, które się rozwiały po wyjściu z Kościoła. To jakby fundament, który się wznosił od dawna, a teraz dotknął serca. To ziarno, które kiełkowało powoli, a teraz rozkwita. Olśnienie! Jak w tym wierszu: 

Denise Levertov
Przepaska na oczy

W tej ciemności odpoczywam,
niegotowa na światło, które wschodzi
dzień po dniu
i wzywa do współudziału.
Czarny jedwabiu, chroń mnie.
Potrzeba mi więcej nocy, nim otworzę
oczy i serce
na olśnienie. Muszę jeszcze
rosnąć w ciemności jak korzeń,
niegotowy, niegotowy na pewno.

[przekład: Czesław Miłosz]

Gdy już się ujrzy siebie i swoje życie oświetlone blaskiem tego światła, gdy zobaczy się świat pełen cieni - chce się wracać do tego obrazu. Pewnie będę błądzić, upadać, zapominać o nim. Promień wieczności rozproszy się wśród pragmatyzmu życia, wśród smutku, szarości, bylejakości, ale i przyjemności, jakie świat mi oferuje. Ale będę za nim tęsknić. Będę go szukać.

Byłam tak daleko. A jaka krytyczna. Ile buntu i niezrozumienia. Msza: rutyna. Modlitwa: brak. Kościół: opór. Ale wolałam także być daleko z czystej wygody: wolałam od siebie nie wymagać za wiele. Czułam się niegotowa na przyjęcie takiego światła. Za mała, za głupia, za słaba, za grzeszna.

I wtedy usłyszałam że prawdziwa wiara ma odwagę wątpić. Że mam prawo pytać - nawet najbardziej rozpaczliwie i oskarżycielsko. Że jestem bliżej niż inni. Że brak mi tylko cierpliwości. Kryzys jest czymś dobrym, potrzebnym, autentycznym. Kryzys to walka, niespokojne poszukiwanie. Ateizm jest oczyszczeniem wiary pojmowanej błędnie (oczywiście nie każdy ateizm - ten wojujący i cyniczny, ten, który wypowiada się o rzeczach, o jakich nie ma pojęcia, żeby je ośmieszyć z ateizmem Tomasza Halika nie ma nic wspólnego). A ja pojmowałam ją błędnie. Nazbyt abstrakcyjnie, nazbyt rutynowo, nazbyt nijako, mgliście albo też infantylnie.

Wiary trzeba się nauczyć. Nauczyć: to nie znaczy opanować katechizm - w każdym razie nie tylko. Wiarę trzeba pojąć, to znaczy spróbować objąć rozumem coś, co rozumem absolutnie nieobjęte. Objąć, ale do tego stopnia, do jakiego to możliwe. Nauczyć się właściwie o niej myśleć, właściwie ją postrzegać, właściwie - wyobrażać (tak, może wyobraźnia to tutaj najlepsze słowo). Zaakceptować swoje miejsce wobec niej. Nie przedzierać się przez Tajemnicę, lecz zatrzymać się przed nią i pozwolić, aby nas objęła. Schylić głowę przed niepoznawalnym i zaufać.

Chyba właśnie chodzi o ten moment, w którym trzeba się zatrzymać, szukając odpowiedzi. Moment, gdzie rozum jest za mały i bezsilny. Moment, gdzie kończy się wiedza, a zaczyna niewiadoma. Gdzie kończy się pewność, a zaczyna zaufanie. Gdzie kończą się słowa, zaczyna milczenie. Moment, gdzie kończy się pewny grunt pod stopami, a zaczyna przepaść. Gdzie kończę się ja i moje pragnienia/ roszczenia/ prośby, a zaczyna łaska. Gdzie kończy się mówienie o wierze, a zaczyna "mówienie z głębi wiary, żyjąc nią, wierząc po prostu"*. Gdzie przestaję ogarniać, a Coś zaczyna ogarniać mnie. Budujemy na tym, co jasne i odkryte, co poznane - ku temu, co ukryte, niewiadome.

Wiara nie polega na wyobcowaniu z życia doczesnego, ale na zakochaniu się w nim. W końcu to poprzez nie wędrujemy dalej. To tutaj przemieniamy siebie.

Pierwszy raz w życiu uczestniczyłam w całym tridum paschalnym. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu dostrzegam sens w modlitwie. Pragnę się zmieniać. Słucham, czytam i myślę sobie - jakie piękne jest moje życie. I ile w nim jeszcze do odkrycia, do przeczytania, do przemyślenia. Czuję, jak zmartwychwstaję.

Nie wiem, jak za to wszystko dziękować.

*parafraza: "Są dwa sposoby dotykania problematyki miłości: można mówić o miłości i można mówić z głębi miłości, kochając po prostu, żyjąc miłością" - ks. L. Łysień. Właściwie cały powyższy tekst jest przesiąknięty jego dosłowną (cudzysłów oraz tekst pogrubiony) lub mniej dosłowną myślą. Na każdym jego kazaniu mam ochotę wyciągnąć zeszyt, długopis i notować. Ale co by sobie ludzie pomyśleli...

17 marca 2013

tydzień

w jednym tygodniu, w jednej chwili tyle się zmienia. Nie - to ty zmieniasz. 

Piszesz do kogoś i prosisz o coś, o co bałeś się poprosić: bo nie wiesz, czy wypada, czy to ma sens, bo nie wierzysz w siebie, bo nie wierzysz, że możesz urzeczywistniać swoje pomysły. Spotykasz się z kimś i śpiewasz. I słuchasz, jak on śpiewa.
Potem ktoś Ci mówi, że masz świetne CV. I że czekał na twój występ na KKiP i że bardzo żałował, jak się dowiedział, że nie wystąpię. Takie oczy zrobiłam: O_O.
Potem komponujesz dwie melodie do wierszy - i czujesz, że są świetne, choć całe życie niczego dobrego nie skomponowałeś. 
I jeszcze telefon przed chwilą: że tak!

A jeszcze w zeszłą niedzielę wszystko istniało tylko w mojej głowie!
Boże, niech to wszystko się uda, to napiszę jaśniej :)

3 marca 2013

bez

Znów jest za dużo tego świata. Znów mnie przerasta istnienie. Jest mi za ciężko. Za mocno trzymałam się iluzji: o silnej sobie, o wielu możliwościach, o swojej dojrzałości, wartości, o tym, że wiele ode mnie zależy. Wystarczy, że wychylę się odrobinę za swój misternie budowany światek i zbyt głęboko spojrzę w oczy beznadziei.Wystarczy kilka obcych słów, by wprowadzić u mnie zamęt, by skruszyć całą moją wiarę. Wystarczy naprawdę niewiele, by siebie przekreślić; by to, co zdawało się racjonalne i realne, stało się szalonym, naiwnym i niedorzecznym. Przeraża mnie moja niemoc i opór stawiany przez rzeczywistość dokoła mnie. Przeraża mnie ziejąca pustka, którą tu wkrótce zastanę. Przerażają mnie nieprzejednane prawa zmian, na które nie mam wpływu. Przerażają mnie zbyt łatwo pojawiające się łzy. Przeraża mnie moje położenie: bez pracy, bez perspektyw, bez znajomości języków obcych, bez pomysłu na siebie - słowem: moja bezużyteczność mnie przeraża. Ileż tak jeszcze można, no ile...?

24 lutego 2013

Przywędrowała dziś do mojej biblioteczki - zupełnie, zupełnie niespodziewanie. Wobec tego, co się ostatnio ze mną dzieje, co czuję, co myślę, co robię, co czytam, co piszę (zwłaszcza tego, co piszę) - uznałam to za uśmiech losu. I słońce dziś wyjrzało zza chmur - długo go tu nie widziałam. 
*
"Nasze życie ziemskie ma sens, o ile codziennie, po trochu przemieniamy je w coś pozaziemskiego."[ks. L.] Cytat jest niedokładny, z mojej wadliwej pamięci.

22 lutego 2013

"Boli odchodzenie, boli żegnanie, porzucanie swojskiego świata, oswojonego z takim trudem, a dzięki temu bliskiego, naszego. Nic jednak nie możemy zrobić, aby nieuchronną zmienność wszystkiego zatrzymać, unieruchomić, przenieść w bezpieczną, wieczną teraźniejszość. Pragnienie każdego z ludzi, wyrażone przez Fausta: Chwilo trwaj! Jesteś piękna, pozostaje pobożnym i naiwnym, ale jakże ludzkim życzeniem. Jedyne co jest w naszej mocy, to uczyć się z mozołem stawiać czoła ludzkiej kondycji pielgrzyma, uczyć się podołać, sprostać wyzwaniom, jakie wyłaniają się z tej kondycji. Uczyć się odchodzenia, żegnania, porzucania nawet najcudowniejszych skarbów, jakimi obdarza nas życie i świat. Nauka to trudna, bo odchodzić to jakby trochę umierać, to jakby uśmiercać jakąś cząstkę nas samych."
[L.Ł.]

Boli.

Nie wiem, dlaczego nie dopuszczałam do siebie świadomości zmian.
Nie wiem, skąd we mnie to poczucie wiecznej teraźniejszości.
Życie bardzo mnie obdarzyło tym spotkaniem. Trudno się pogodzić z myślą o pożegnaniu.

11 lutego 2013

"muzyka jak woda znajdzie ujście"

To był ciężki tydzień. Bardzo pracowity. Dużo prac kuchennych z okazji imprezy urodzinowej brata. Osiemnastej! :-) Oj, jak ten czas leci... No i przeleciał ten tydzień jakoś tak, że nie zrealizowałam tego, co sobie zaplanowałam. Książki i recenzje zaniedbałam. Tablet zaniedbałam. Pracuję za to dość intensywnie nad wykładami naszego parafialnego Kręgu Dyskusyjnego. I słusznie, bo w tą sobotę W KOŃCU ruszamy - po długiej przerwie.
A najważniejsze: zaśpiewałam! Zrobiłam oprawę muzyczną do mszy osiemnastkowej mojego brata. Bardzo się bałam. Trema mnie zjadała. Już zaczęłam dostawać chrypki emocjonalnej. Tak, naprawdę jest coś takiego jak chrypka z emocji. Najgorzej było psalm zaśpiewać z tej mównicy. Chciałam się ukryć na chórze, ale tam oczywiście żaden mikrofon nie dosięga. No i masz - Oleńka do mównicy (czy jak to się tam nazywa) się dowlokła i próbowała uciszyć swoje serce, żeby się usłyszeć. Zaczęłam wysoko. Za wysoko - a uświadomiłam sobie dopiero w momencie śpiewania pierwszego wersu, którego melodia wędrowała do góry. Uff, dałam radę, mikrofon wzmocnił to, na co nie starczyło mi powietrza. Ale nie zapomnę tego zdziwienia w tej jednej sekundzie, zbliżając się do owego ryzykownego momentu: "kurczę, jak ja to zrobiłam, że tak wysoko zaczęłam, przecież to ćwiczyłam?!?!" :) Potem było już lepiej, bo wiedziałam, gdzie bardziej nacisnąć, gdzie wziąć głębszy oddech... A już w domu doszłam do tego, dlaczego nie mogłam przewidzieć tej wysokiej tonacji: bo Oleńka refren zaśpiewała na inną melodię, a zwrotki na inną :-) Ot, cała Oleńka. Nerwy!

Cieszę się. Lekko mi było, swobodnie. Wybrzmiało, co miało wybrzmieć. Przełamałam się - to najważniejsze. Na nowo poczułam, jak bardzo kocham śpiewać. I jak wielką siłę ma Muzyka. Jaką ja mam siłę - tam w środku, głęboko.

7 lutego 2013

minitraktat o smażeniu pączków

Ktoś nas dzisiaj zapytał: "opłaca się Wam to piec? [znaczy: mnie i mamie]". W sklepach można kupić za 0,45 zł." Cóż - nie wszystko da się przeliczyć na grosze - na szczęście. Bo jak przeliczyć taki zapach smażonych pączków? Emocje: wyjdą czy nie wyjdą? Wykipi dżem, nie wykipi? Płomień mniejszy czy większy? Ciasto dobrze wyruszane czy jeszcze nie? Ten kształt taki, a ten taki? I to ciepło w kuchni, i to jasne światło wobec rażącej bieli za oknem? I polewa czekoladowa na pączku - a to jest smak z mojego dzieciństwa: kiedyś takie właśnie pączki były w sklepie, takie przynosiła mi babcia (oczywiście moja polewa jest lepsza, z mlekiem w proszku). I ten czas spędzony z mamą, przeplatany rozmowami o wszystkim? Czy taki czas magiczny naprawdę można kalkulować? W sumie to żal mi tego, kto sądzi, że tak. Cudów nie trzeba szukać daleko - cudem jest to, że ciasto drożdżowe rośnie. Naprawdę cudnie to Ktoś wymyślił: takie zwykłe ciasto, a takie niezwykłe!

6 lutego 2013

już luty


Pięknie zaczął mi się luty. W sobotę wybrałam się na wystawę prac Przemysława Kołpaka (podobało mi się: chłopak ma pomysł, poczucie humoru, fajną kreskę - lekką i prostą - a wszystko to na tablecie. A rysować na tablecie wcale nie jest tak łatwo!), dla zabawy wzięłam udział w konkursie rysowania i... zajęłam pierwsze miejsce! :-) I wygrałam tablet! I mimo że nie było tam dużej konkurencji, to i tak się niesamowicie cieszę: nie rysowałam tak na poważnie od... dwóch lat? Samo w sobie doświadczenie było wspaniałe. Cóż, tak  więc moje postanowienie, że w nowym roku muszę "odkurzyć tablet" zaczęłam realizować. Nowy tablet, Bambo, jest maleńki, ale za to jaki czuły! Na razie go jeszcze obczajam, na razie rodzą się pomysły! 

Na blogu recenzyjnym ruszyłam w końcu w pierwszym cyklem: Interpretacje. Myślałam, że nigdy nie skończę tego tekstu. Pisanie idzie opornie, powoli. Chyba (wreszcie!) skończyłam redagować jeden wykład ks. Ł., teraz pracuję nad drugim i wciąż jest niejasny, wciąż nie pojmuję, czemu niektóre wątki pojawiły się tam, gdzie się pojawiły, co je łączy, co dzieli, jak mam sprawić, żeby były spójne. Dodatkową trudność sprawiają mi odwołania do filozofii, choć miałam z nią kiedyś do czynienia - ale jakże ogólnie, jakże fragmentarycznie, jakże to niewiele w porównaniu z precyzją myślenia doktora filozofii... Jestem za głupia. Ale dobrze, że chociaż ruszyłam z miejsca.  

Cieszą książki, które znalazłam w bibliotekach: "Zaświat przedstawiony. Szkice o poezji Bolesława Leśmiana" Głowińskiego - chorowałam na nią od dawna i "Dzienniki" Anne Frank. I zakładki indeksujące, które znalazłam w Aldiku - bardzo tanie: 5 zł (normalnie 7 lub 8 zł i o połowę mniej ich jest!). Trudno mi czytać i recenzować bez nich. Zapas mam duży! :) Od jutra rozpoczynam jednak intensywne wypieki: pączuszki muszą być, a potem babeczki. Przygotowujemy z mamą imprezę urodzinową dla brata, więc oczekujcie apetycznych zdjęć. A wczoraj przywędrowała do nas paczka z Krakowa, która niesamowicie mnie ucieszyła. H. przysłała nam prześliczne muzyczne foremki ♥. Sami zobaczcie, jakie cudne:
Nie mogę się doczekać ciasteczek! 
Ach, i mam nowy plan. Zdradzę, jak się uda, jak zdążę, jak dam radę. 

29 stycznia 2013

28/29.01.2007

Spotkaliśmy się zimą, by razem wędrować ku wiośnie.
Spotkaliśmy się zimą, by móc przetrwać wszystkie kolejne.
Spotkaliśmy się sześć lat temu, na dobre. 
*

Dzięcioł zielony, Picus viridis

Wpisałam w google frazę: "dzięcioł i elewacja" i wyskoczyło 3.840 wyników w kontekstach: "jak pogonić dzięcioła?", "ratunku, dzięcioł niszczy mi elewację", "dzięcioł zamiast dziubać w drzewo niszczy elewację", "mam od roku nową elewację i wszystko było dobrze, dopóki nie pojawił się dzięcioł", "argumenty przemawiające za wełną mineralną: jest możliwe, że dzięcioł się nią nie zainteresuje", nawet na Forum Prawnym ktoś się pytał, czy ubezpieczenie obejmie szkody po dzięciole. 

Czyżby w najbliższej przyszłości groził nam podobny problem? :)
Niestety, moim aparatem nie dałam rady zrobić lepszego zdjęcia z takiej odległości i w takich warunkach. To dzięcioł zielony, nie tak łatwo go spotkać, jest bardzo płochliwy. Może jeszcze przyleci i lepiej go uchwycę? :)

25 stycznia 2013

znów to zrobiłam


 *
W prostocie kruchego ciasta jest coś wspaniałego: w ilości form i smaków, w łatwości pieczenia. Mogłabym siedzieć w kuchni całymi dniami, nic nie jeść, a tylko wdychać jego zapach, popijając białą kawą i grzać się ciepłem piekarnika. To zapach dzieciństwa, czułości, Domu. Bez niego zima nie byłaby zimą.

20 stycznia 2013

jak się pocieszam

Z całej tej rozpaczy upiekłam duuuużo kruchych ciasteczek, wypróbowując przy okazji nowe, maleńkie foremki ♥. A mój koszyk w wydawnictwie Znak zawiera już 8 pozycji... - świetne, świetne przeceny: np. Myśliwski za 17 zł, Tokarczuk za 15 zł, Jagielski, Tischner, Grzegorczyk....... No. Nie wolno rozpaczać.
:-)