Od koncertu minął tydzień. Trudny tydzień. Między zwątpieniem i smutkiem, na dnie ukrywam dobre wspomnienia: cud tworzenia, radość śpiewania, wzruszenie, zadowolenie z siebie, może nawet duma. Jak wspaniale, że to się nam udało, że do tego doszło. Niezwykłe doświadczenie - spełniać, urzeczywistniać, stwarzać. Sprawiać, że marzenia, wyobrażenia - stają się realne, mają czas i miejsce. Mogło przecież nie być nic.
Dotąd zupełnie nie wiem, jak do tego doszło, że postanowiłam wcielać w życie plany - tak po prostu. Słowa - w czyny. Że powiedziałam o tym innym. Że starczyło sił, chęci, odwagi, wiary w siebie i zdrowia na organizację i przemyślenie tego przedsięwzięcia. Oczywiście - to nie moja zasługa. W to wydarzenie każdy z uczestników wniósł coś swojego: wybór wierszy, kompozycje, muzykę, dobrą radę - ot, cząstkę siebie. Nie chciałam niczego narzucać.
Wyszło pięknie. Pewnie, że gdy teraz siebie słucham, wiem, w których momentach mogło być lepiej. Ale nie było źle.
Niesamowicie się cieszę, że D. zgodził się - z takim entuzjazmem - towarzyszyć mi w śpiewaniu. Mimo tego, co stało się później - chcę miło pamiętać każdą naszą wspólną próbę w "Papierniku". Bez jego wyobraźni muzycznej, tak innej od mojej, tak pełnej przestrzeni, bez jego doświadczenia - ten wieczór byłby uboższy, jednostajny. Bez jego gitary basowej nie byłoby tyle głębi w trzech śpiewanych przeze mnie piosenkach. Wreszcie bez jego deklaracji udziału - projekt ten nie wyszedłby poza cztery ściany mojego pokoju i mojej wyobraźni.
Niesamowicie się cieszę, że ks. L. zgodził się nam towarzyszyć jako narrator i ubogacił ten wieczór swoją genialną recytacją. Siedziałam sobie na scenie, słuchałam i byłam szczęśliwa, że tak ważne dla mnie wiersze słyszę właśnie TAK, właśnie tą barwą głosu i tym zrozumieniem objęte.
Niesamowicie się cieszę, że K. ozdobiła interpretacje ks. L. akompaniamentem harfy. Cieszę się, że w ogóle mogłam ją poznać i że spotkałam się z jej strony z takim zapałem i radością - bez cienia niechęci, wymuszenia, bez podnoszenia problemów logistycznych - a przecież transport harfy to nie jest łatwa rzecz. Bez muzyki K. ta poezja nie miałaby tej głębi i tej siły wyrazu.
Niesamowicie wdzięczna jestem Bogu - za przywrócenie mi głosu - i nie mówię tutaj tylko o katarze, który męczył mnie trzy tygodnie przed planowanym występem i minął dokładnie w czwartek, przed naszą pierwszą wspólną poważną próbą [pamiętacie, co stało się przez Konkursem Kolęd i Pastorałek? - przez dwa miesiące żyłam w strachu, że stracę głos]. Dziękuję za przywrócenie mi odwagi i świadomości głosu. Nie występowałam w ten sposób od kilku długich lat. Bez względu na to, czy jeszcze będę - dziękuję.
I M.- że ciągle ze mną był. I że wspaniale nas nagłośnił.
Zastanawiam się nieustannie: "Dziękuję!" - ile wdzięczności może zmieścić w sobie to krótkie słowo...?
Więcej zdjęć można obejrzeć [tutaj].
Więcej zdjęć można obejrzeć [tutaj].
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mogą pojawić się z małym opóźnieniem - są moderowane.