Tyle miałam do napisania. Tyla do powiedzenia. Odeszło. Zawieruszyło się między dniami i nocami, codziennością tą zwyczajną i tą niesamowitą, między prozą życia i poezją istnienia. Odpłynęło z nazbyt rwącym nurtem czasu. Szkoda.
Trzymam się. Trzymam i nie puszczam. Płaczę. Wznoszę się i opadam jak zawsze, choć ostatnio jakoś ciężej znoszę upadki. Zbyt wiele nerwów, przekleństw, nienawiści. Jestem wyczerpana. Wypalenie po pół roku pracy? Całkiem możliwe.
*
Nie wiem, jak to się stało, ale spełnia się moje marzenie. Śpiewam. I jeszcze mam okazję słuchać wierszy w jego interpretacjach. To niesamowite, że ks. L. zaprosił mnie do swoich projektów. Kiedyś bardzo o tym marzyłam. To dla mnie wielki zaszczyt i nobilitacja. Okazja do przekraczania siebie, strachu, tremy, swych ograniczeń.
[fot. Michał Mazurek - źródło zdjęć]
Dziękuję.
A wczoraj zakończyła się w moim życiu pewna epoka. Cztery lata temu w pierwszy piątek października odwiedziliśmy z Markiem żywiecką kafeterię "Roma", by odwiedzać ją przez wszystkie pozostałe piątki i słuchać muzyki, która stała się tak ważną częścią mnie... Tyle razy odkrywały się tam przede mną wielkie prawdy, tyle razy wychodziłam lżejsza i pełna poezji. To tam poznałam Jarka K., człowieka, który wiele zmienił w moim widzeniu świata i wrażliwości, wiele mi podarował. Tam słuchaliśmy niezliczonych opowieści, anegdot, kawałów, wzruszaliśmy się, kłóciliśmy (też!) i zaśmiewaliśmy do łez. Ile kawy, herbaty i wina. Ile wierszy, wspomnień i zwierzeń. Ile "strun światła", tajemnic, metafizyki, metafor, które rozszyfrowałam... Bywały wieczory lepsze i gorsze. Bywało towarzystwo znośne i nieznośne na tyle, że koncert trzeba było kończyć za szybko. Bywały ciepłe letnie noce z powrotami o trzeciej nad ranem...
Wczoraj spotkaliśmy się tam ostatni raz. Nikt z nas tego nie chciał,
nikt się tego nie spodziewał - względy bezwzględnych praw ekonomii i ludzkich nieporozumień. Trudno było się rozejść. Będziemy tęsknić za tym
miejscem, które dawało nam tak wspaniałą sposobność spotkań. Ale wiemy,
że spotkamy się jeszcze - w innych murach. Tak, to nie będzie już to
samo - i to smutne. Ale wiemy też, że stworzyliśmy razem pewną
przestrzeń, która nie potrzebuje już murów. I że to wszystko wciąż trwa. I musimy to ocalić.
*
"Lubię, kiedy na moim niebie są
inni ludzie. Dobrze ich znam. Są cenni, nie pozwalam im wymknąć się z rąk.
Kiedy latamy razem, nic nie jest w stanie pociągnąć mnie w dół. I to pozwala mi
szeroko rozłożyć skrzydła.”**
Jest za co dziękować, Boże.
**Danuta Awolusi, „Na wysokim niebie”, Wydawnictwo SOL,
Warszawa 2013, s. 268.
Piękną książkę napisała Danusia.
Trzy ostatnie zdjęcia pochodzą z fanpage`u "Romy"PS: Przepraszam, że czasami na długo ograniczam dostępność bloga. Niestety pewne osoby nie potrafią zdjąć brudnych buciorów, gdy wchodzą w czyjeś życie.
Olaaaa! Olala! jaka Ty ładna jesteś:) Zawsze to wiedziałam, ale z gitarą jesteś najładniejsza - tworzycie razem piękną całość. Zróbże coś, żeby i ludziki spoza Twojej okolicy mogły Cię posłuchać, a nie skąpisz swojego talentu jak jakieś skąpiradło:D
OdpowiedzUsuńL.
PS. Masz kota?
L., dzięki :)
UsuńNiestety moja sława tak daleko nie sięga :D
Na razie wychodzić dalej nie planuję, a przecież nie zależy to ode mnie w żadne sposób.
Kota nie mam, to kot z Romy. Taka hotelowa maskotka :-)
Pozdrawiam!