I tak oto XX KKiP trwa sobie w najlepsze, a ja próbuję się uporać z poczuciem zawodu, niespełnienia i kacem po wczorajszej końskiej dawce leków. Nie pomogły: szałwia, rumianek, woda utleniona, dentosept, syrop z cebuli, grzane wino, strepsilsy, cholinexy, tymianek z podbiałem, wokalery, syropy, maści rozgrzewające, olejki eteryczne, kogel-mogel i inne (mniej lub bardziej profesjonalne) specyfiki. Wczorajszy dzień spędziłam na inhalacjach, płukankach gardła i rozpaczliwym konsumowaniu lekarstw. Naprawdę - zrobiłam wszystko, co mogłam. I tak jakiś efekt jest: wczoraj z powodzeniem mogłabym dubbingować Golluma, dziś porozumiewam się o własnych siłach w miarę normalnym głosem, ale nie na tyle normalnym, by nim zaśpiewać.
"Muzykę człowiek pisze dlatego, że zima trwa wiecznie i bez niej wilki i śnieżyce jeszcze prędzej by go dopadły." [D. Mitchell, Atlas chmur] Jakże podoba mi się ten cytat! Jak mocno odczuwałam ostatnio to uzasadnienie! Pięknie było choćby przez kilka dni żyć ze świadomością, że wyjdę na scenę i zaśpiewam, jak kiedyś. I że zaśpiewam w przecudnych aranżacjach Ł., który zgodził się akompaniować mi na pianinie... Jak wielkim żywiołem jest Muzyka wśród tego bezruchu, chłodu, przemijania, bezsensu. Światłem, siłą, brakującym skrzydłem. Cieszę się, że zbudziła się we mnie pewna potrzeba, którą skutecznie uciszałam przez ostatnie lata. Potrzeba śpiewania i odwaga śpiewania. Potrzeba przetrwania tej zimy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mogą pojawić się z małym opóźnieniem - są moderowane.