Ostatni dzień roku. Gdzie nie spojrzę, podsumowania. Wielkie liczby,
wspaniałe osiągnięcia, słuszna radość i duma. Dla większości to
wyjątkowy dzień, dla mnie - zwyczajny, szary poniedziałek. Bez
podsumowań, bez planów. Mijający rok był jednym z lepszych w moim życiu,
jednak nie skończył się dla mnie dobrze. Dlatego w tym momencie nie
umiem nawet cieszyć się tym, co dobrego mnie spotkało i co osiągnęłam.
Nie mam też siły na wypowiadanie wartościowych
postanowień. Zaglądam na zaprzyjaźnione blogi, portale społecznościowe rozkrzyczane życzeniami i, choć ich tyle radosnych
tam wieści i optymizmu, dopada mnie smutek. I bardzo samotna czuję się w swoim cieniu. Czy nikt dzisiaj nie cierpi? Czy cierpienie nie ma dziś głosu? Czy dziś panuje bezwzględny obowiązek radowania się?
Nie wiem, czy jeszcze będę tu pisać. Ostatnio przestałam odczuwać taką potrzebę, co mocno mnie zaniepokoiło. Jest mi pusto i nijako.
Chciałabym przetrwać ten czas, odnaleźć spokój i powody do dumy. Chciałabym cieszyć się z bycia sobą i być z sobą w zgodzie. Tego dziś sobie życzę.