Mógł być ostry zakręt z górki, na którym trzeba przyhamować. Taki, jakich pełno na przykład w Budzowie, miejscowości na trasie do Krakowa - strome serpentyny. Mogła być zatłoczona dwupasmówka, gdzie trzeba reagować na zachowanie kierowców z tyłu, z przodu, z boków i skąd tam jeszcze. Mógł być korek, jazda zderzak w zderzak. Mógł być przechodzień, co nieopatrznie przechodzi przez jezdnię...
Były światła, które tuż przed nami zmieniły się na czerwone, więc na wprost - żadnych pojazdów. Kiedy wjeżdżaliśmy na środek jednego z dużych, ruchliwych skrzyżowań, zdziwieni, dlaczego nie możemy zahamować, jeszcze żaden z samochodów nie zdążył na nie wjechać.
Bezkolizyjne, bezpieczne zatrzymaliśmy się na wolnym pasie. Ktoś nas przeprowadził, rozstąpił przed nami morze aut Zakopianki, gdy zerwała się nam linka hamulcowa...
Kwestia minut, metrów.
Jesteśmy.
Dziękuję.
Jesteśmy.
Dziękuję.
Cieszę się, że nikt nie ucierpiał.... Pozdrowienia dla Twojego Anioła Stróża :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam ciepło
Elu, pozdrawiałam, dziękowałam, płakałam z przejęcia...
OdpowiedzUsuńJakkolwiek i przez kogokolwiek Bóg zadziałał.
Także Cię pozdrawiam! ;*
To dobrze, że wszystko skończyło się w ten sposób.
OdpowiedzUsuńŻyczę spokojnych i słonecznych dni.
Wzajemnie, Luizo. Dziękuję ;*
OdpowiedzUsuń