Szarych ulic miasta, rozbuchanych kolein brudnego lodu na chodnikach nie rozświetlą żadne wystawy w różach i czerwieniach. Dziś nie mamy czasu na kawiarnię i kino. Biegamy. Od instytucji do instytucji. Bank, geodeta, szkoła, bank, elektrownia. I jeszcze mechanik samochodowy na końcu. Między tym zaglądam do księgarni. Tylko popatrzeć, nie kupuję - trwam w postanowieniu. Musze najpierw przeczytać już zgromadzone. Piętrzące się, wystające z półek. Chcę popatrzeć na nowości, pobyć w przyjaznym miejscu. Oderwać myśli od stosów: dokumentów, wniosków, zaświadczeń, decyzji i podań. Od prozy życia w wydaniu najbezduszniejszym.
*
Kiedy M. zrywa się w sobotę przed 6:00 w szary poranek (w jedyny wolny dzień w tygodniu, w którym może dłużej sobie pospać), odpala samochód przy 25 stopniach mrozu, żeby zawieźć mnie do szkoły (40 km) [kto powiedział, że miłości nie da się wyrazić w liczbach?:)] tylko dlatego, żebym nie musiała jechać busem, który na moim przystanku ma już znacznie przekroczoną liczbę miejsc stojących i rozumiejąc to, że choć prawo do jazdy mam, to jeździć nie umiem - to, moi drodzy - to jest miłość. Wyrozumiałość dla zupełnie nielogicznych zdań, jak, na przykład: `mieć prawo jazdy, ale nie umieć jeździć`.
Miłość przepełnia nasze dni. Ta najzwyklejsza, przejawiająca się w prostych czynach.
Oleńko, bo to kochanie takie właśnie jest. Pokorne na to, co przyniesie los, byle razem...
OdpowiedzUsuńNielogiczne, ale prawdziwe :)
Pozdrawiam Cię ciepło :)
Tak, właśnie tak :o)
OdpowiedzUsuńDziękuję - z wzajemnością :)
Uściski!
Tytuł wpisu jest doskonałym podsumowaniem.
OdpowiedzUsuńOby jak najdłużej. I jak najsilniej.
Pozdrawiam serdecznie!^^
Oby...:)
OdpowiedzUsuńDziękuję!