1 marca 2006

"Ale dopóki ust nie zatka mi gliniasta gruda..."

Sala była jeszcze pusta i miejsca były wolne. Dopiero potem pojawiły się tłumy - na szczęście przyszłyśmy wcześniej i zajęłyśmy siedzące miejsca.Wchodzimy i chce nam się od razu krzyczeć z radości, bo słyszymy bicie w struny na przemian z odgłosem rytmicznego stuku pięciu palców o pudło rezonansowe - rytm Debiutu. Idziemy dalej i widzimy już te palce i  twarz - wydaje się starsza o dziesięć lat w porównaniu z tą na okładkach płyt. Twarz w której można czytać - pisarz potrafiłby ją opisać, te rysy i światłocienie, które je podkreślały, ten wzrok, co przeszywa na wylot - bystry, smutny i jednocześnie tak... pogodny. Jakby celowo wyrzeźbił sam siebie. 

Usiadłyśmy w drugim rzędzie. Trwała jeszcze próba - wraz z Pauliną Bisztygą śpiewali ów Debiut właśnie. Ale głos Pauliny nie pasował do tej piosenki, do tych słów, do tego przekazu. Nie ten styl, nie ta barwa - tam trzeba od taktu do taktu, a ona przeciągała, udziwniała i wyła. Wcale nie pasowała do tego wieczoru - jest dobra, ale nie tam wtedy. Niektóre teksty jej piosenek były koszmarne. Zakończyła swój występ i na scenie pojawił się Czyżykiewicz. I pozostał już z nami do końca. I jeszcze dłużej...                                                                                                        
Tym tylko byłem
Czego ty dotknęłaś dłonią 
Nad czym w noc głuchą wronią
Pochylałaś się strzegąc
                                                         
Co przeżyłyśmy z Gosia tego wieczoru, opisać mi będzie bardzo trudno. Kto zna muzykę Czyżykiewicza, zrozumie. Gdy słuchałam Świata widzialnego po raz pierwszy - wyłam. I to nie było wzruszenie, jakie mi się czasami jeszcze (na szczęście) zdarza, gdy spotykam się ze sztuką, ale uczucie, jakby cały mój świat mi się nagle rozsypał. Wszystko to, co było poukładane, przemyślane i we właściwej hierarchii - runęło.  Może jestem przewrażliwionym durniem, a może właśnie wtedy w moim życiu działo się zbyt wiele i często mam tak, że ktoś odpowiedni pojawia się w nim w odpowiednim momencie, żeby pomagać mi i rysować krajobrazy moich uczuć.

Tym tylko byłem
Co rozróżniałaś tam w dole 
W licach zatartych 
W czole rysy nawykła ciąć
                                                      
 Skoro więc takie rzeczy działy się ze mną, podczas gdy Czyżykiewicz śpiewał z płyty, wyobraźcie sobie, co działo się w poniedziałkowy wieczór, gdy siedziałam dwa metry od niego w piwnicy pod Jaszczurami ^_^. Oczywiście - euforyczna radoś. Oczywiście - świat przestał istnieć. Bo gdy on śpiewa, istnieje tylko słowo, słowo śpiewane i akompaniament jego cudownej klasycznej gitary. Różnie to bywa w piosenkach, w których pojawiają się inne instrumenty - czasami za mocno eksperymentuje i przekaz się gdzieś gubi w tych dźwiękach. Człowiek nie słucha już, a tylko słyszy. Wtedy można zatonąć, na moment przestać być. 

Tak to blaskiem
Tą mgłą spowity
Ziąbem ogniem
Wśród przestworzy samotnie
Krąży zbłąkany glob
          

Ale niekiedy przekaz się wzmacnia. I wydobywa się więcej i więcej... Śpiewał całym sobą. W każde wypowiedziane, wyszeptane, wyśpiewane lub wykrzyczane słowo wkładał taką siłę, że docierało niemal materialnie... Rzucał w nas słowami, rozdzierał nimi powietrze. Szarpał nam wnętrzności. Z każdą piosenką byłyśmy coraz bardziej przepełnione emocjami. Magicznych spięć szarada - jak określiła to Gosia. Ściskałyśmy się za ręce, trzymałyśmy się siebie, żeby nie zagubić się w tym wszystkim, co do nas docierało, żeby nie spaść gdzieś w przepaść tego niesamowitego nieistnienia. A mój uścisk był niczym imadło ^_^ (strasznie się zapatetyczniło, to obniżam:) W pewnych momentach nie mogłam i śpiewałam z nim, cicho i niezauważalnie, ale byłam tym wszystkim tak napełniona, że miarka się przebrała...

A najpiękniejsze było to, że zaśpiewał niemal wszystko, o czy marzyłam. Moje ukochane wersety z wierszy Brodskiego i swoich. Przy Ave przebrana miarka emocji zamieniła się w łzy...
Koncert się skończył, a niezwykłe chwile trwały nadal. W przytulnym korytarzyku za sceną poprosiłam go o minutkę na podpisanie płyt i wpisanie się w moim magicznym zeszyciku z poezją, właśnie obok Ave - powiedział, że tak ładnie napisane i długo się wpatrywał :). W zasadzie miałam po minutce się zmyć, bo sam na sam z Czyżykiewiczem  jest dla mnie bardzo trudne i samo podejście do niego wymagało naprawdę wiele wysiłku. Być albo nie być - ale przecież to był właśnie ten moment, kiedy trzeba było być, więc zebrałam się w sobie i polazłam :) - przecież żałowałabym długo tego niepodejścia.

A rozmowa była dla mnie - o dziwo -  łatwa, płynna - może dlatego, że miałam przed sobą kogoś - powiedzieć podobnego, byłoby pychą, ale człowieka, który ma podobny stosunek do poezji. I naprawdę się rozgadał :) I tak sobie gadamy, gdy podchodzi do nas jakiś wesoły, starszy pan i rzuca tekst: "To może chodźmy do stolika!" I skończyło się przy stoliku - z Czyżykiewiczem i jego znajomymi przy piwie :-D Siedziałam tam co prawda na zasadzie przepraszam, że jestem, bo chyba od życia dostałam w tym momencie za dużo:) i najchętniej bym się schowała pod ten stolik, ale Ci starsi panowie ciągle mnie zagadywali :) (a już ja potrafię rozmawiać ze starszymi panami:) - jego koledzy ze studiów z jednego akademika. I w ogóle, pan Mirek opowiadał, jak pili piwo w krzakach :-))))  O Boże - siedziałam z Mirosławem Czyżykiewiczem przy jednym stoliku!!! xD

Wróciłam do akademika, gdzie już wszyscy spali, a mi się chciało wrzeszczeć, skakać i śpiewać, ale najgorsze było to, że miałam przygotować referat na seminarium^^. Od pierwszej do czwartej nad ranem powstawał on w bólach i mękach, ale byłam dzielna, tak mocno trzymając się prozaiczności, po tym wszystkim, co przeżyłam w poniedziałkowy wieczór. A o czwartej nad ranem czekałam już tylko na odwiedziny snu, bo o szóstej pobudka i historia języka. Ale biegłam jak na skrzydłach, choć wpół przytomna, na ulicę Gołębią, by zobaczyć się z Gosią i jej to wszystko opowiedzieć - bo chyba bym pękła:) Gosiu - dziękuję, że byłaś tam ze mną, że przeżywałyśmy to razem i razem możemy to wspominać - że to wspomnienie może być silniejsze i trwać :*

Referat wygłosiłam bardzo ładnie:) i nawet wzięłam kolejny na za tydzień, tak w sumie dlatego, żeby ulżyć tym, na których teraz przyszła kolej, a którzy mają jeszcze egzaminy. Dzień słoneczny, lecz za to mroźne są noce.

Ostatkowy wieczór spędziłam w Rutynie, na koncercie Cyrkla :-). Jedyne to miejsce w ten wieczór i często jedyne, gdzie można posłuchać poezji, w tym naszym poetyckim Krakowie, jak stwierdził Daniel... Smutna to prawda. I to była najlepsza alternatywa, jaką wybrałam. Najwspanialsi ludzie, najwspanialsza atmosfera i dwie Jarkowe myszki za barem. :-)
                                                              
Dobrze, ze nigdy w czas mrocznej zamieci
Nie prowadziła cię ręka pomocna
I jak to dobrze samemu na świecie
Wędrować pieszo z szumiącego dworca
Z szumiącego...
                                                          
        Teraz trzeba mi tylko chwycić się mocno rzeczywistości, żeby nie zwariować. Za dużo się ostatnio działo jak dla mnie. Ale życie bywa niezwykłe...!
        Aha - osiemnastego marca prawdopodobnie mam koncert, jeszcze dam znać dokładnie ;-) ... Cóż na koniec... Zaczęłam od cytatu i zakończę - 

Ale póki ust nie zatka mi gliniasta gruda,
będzie się z nich dobywać tylko dziękczynienie.


(cytaty pochodzą z wierszy Josifa Brodskiego w przekładzie S. Barańczaka i Katarzyny Krzyżewskiej).
Wielki post: o chlebie i poezji...;-)

1 komentarz:

  1. I jak tu nie twierdzić, że życie jest piękne?:)
    Cieszę się bardzo, że są jeszcze ludzie, którzy potrafią chłonąć życie tak jak ty, że są tacy, którym wystarczy chwila zapomnienia, by odżyć na nowo. Że są tacy wspaniali ludzie jak Ty, ludzie, którym ich własny świat daje siłę, a nie izoluje od reszty.
    Dziękuję Ci za to, że jesteś... świadomość, że gdzieś tam, w Krakowie, jest ktoś taki jak ty, dodaje mi skrzydeł lepiej niż Red Bull;) :*...

    OdpowiedzUsuń

Komentarze mogą pojawić się z małym opóźnieniem - są moderowane.