29 czerwca 2006

Notka tuż nad rankiem

Orzeźwiający chłód nocy wlewa się przez uchylone okno wraz z szumem deszczu i uderzeniami burzy. Słuszne jej prawo po takich okrutnych upałach. Ten podkład jest akompaniamentem dla śpiewu Wilgi, który echo niesie gdzieś z daleka... Cudny świecie, piękna chwilo tuż zza okna...! A deszcz coraz mocniej, coraz szybciej - od piano do forte.

Wszystkiego najlepszego, braciszku - w dwójnasób!! ^_--

25 czerwca 2006

sam na sam

W niedzielę rok temu byłam już rozpakowana w swoim domowym pokoju i można było z całego serca odetchnąć po morderczym drugim roku studiów.  Dzisiaj, gdy tata odwoził mnie ze słonecznej wioski, aż mnie za gardło chwytało, jak pomyślałam, że właśnie dziś wyjeżdżam i muszę tu pozostać cały lipiec >_<. Dzieciaki cieszą się wakacjami, kwitną ostróżki, truskawki wygrzewają się na grządce, świetliki błyszczą o zmierzchu, a ja muszę to wszystko zostawiać... Smutno... Tatuś zabrał połowę moich gratów, (w tym trzy czwarte zawartości szafy:), pokój opustoszał, współlokatorki wyjechały i zostałam tu sama. W zasadzie perspektywa dwóch pierwszych tygodni mocno mnie przeraża, bo nie będą łatwe, a czasu jest niewiele. Narzekać nie będę - sama jestem sobie temu natłokowi spraw winna. Cele są - teraz tylko powalczyć o ich osiągnięcie. Nie przerażają mnie te wszystkie licencjaty, obrony, egzaminy i biurokracja. Boję się tylko samej siebie. I o samą siebie.

24 czerwca 2006

Tutaj i teraz...

Nadszedł. Moment zupełnego smutku. Właśnie uświadomiłam sobie, że przemijanie zwyciężyło. Znowu zabrało mi przyjaciół.  Znowu zepchnęło mnie w bezruch ciemnego pokoju. Czekam na Coś, co nie nastąpi Nigdy. Złudzenia trzymały mnie przy życiu, ale teraz już wiem, że dla kogoś jestem już zupełnie obojętna. Płacz tego nie zmieni, ale jest taki nieracjonalny, że moje argumenty i tak do niego nie przemawiają. Przynajmniej teraz...-_-...

23 czerwca 2006

leśna wycieczka

W popołudnie słoneczno-pochmurne wyprawiliśmy się z Dominikiem dalekoo i wysoko w lasy i łąki. Krakobrazy przepiękne, bujne i zupełnie nienaruszone. Nie było to łatwe, bo trawy miejscami wyższe od nas, a w ostowisku prawie spanikowałam. Gdy w sierpniu pająki krzyżaki rozciągają na wystających badylach swoje sieci - te miejsca są nie do przebycia. I po coś tam polazła, Olu, skoro cierpisz na arachnofobię?? 
Poza tym: śliczności. Ptaki w trawach, niespotykane motyle, fioletowe dzwonki, dziurawce, talarki... Las coraz bardziej niedostępny dla człowieka (wyperfumować się koniecznie dla odstraszenia kleszczy!!!) Nie do pomyślenia, że kiedyś te wszystkie łąki i chwastowiska były uprawiane i tak cenne dla gospodarzy. Teraz leżą odłogiem, niekoszone latami są rajem dla żmij i padalców. 
W naszym bajorku tak przytulnym wiosną wyrosły jakieś mszaki, badyle, całe zaglonione i zarośnięte - jest miejscem tak posępnym, jakby jakiś diabeł tam grasował... Ta dolinka z jeziorem to zresztą dół po bombie z drugiej wojny, jak się dziś dowiedziałam od mamy... Straszne miejsce. Wszystko jednaj skonczyło się dobrze, a w albumie wkrótce pojawią się zdjęcia;)

z okazji dnia taty :)

Ojciec i córka

Słyszy, jak w stół uderzam,
Mówiąc, że nie wyjdzie spod pręgierza,
Bo języki mężczyzn i kobiet
Jej imię kojarzą sobie
Z mężczyzną o złej sławie.
Odpowiada mi na to,
Że on ma piękne włosy,
A wzrok chłodny jak marcowy powiew wiatru.

[Willian Butler Yeats, przekł. Ludmiła Mariańska]

:-)

21 czerwca 2006

Parafraza

Spieszmy się kibicować naszym 
- tak szybko odpadają...
(z radia zasłyszane)

20 czerwca 2006

Mimo wszystko ^_^

Gdy przechodziłam dzisiaj przez krakowski rynek, zastanawiałam się, czy to wszystko co działo się tam przez dwa ostatnie dni, to było naprawdę...? Ale snem była też cała dzisiejsza poniedziałkowa rzeczywistość, mury instytutu, ludzie stresujący się egzaminami, powrót do myśli o pracy licencjackiej (wciąż nienapisanej), plany lipcowe i cała moja codzienność, problemy wielkie i małe. I wciąż jeszcze uśmiechałam się do ludzi na ulicy. Snem nie był na pewno Festiwal Zaczarowanej Piosenki. A czułam się jak we śnie... Od samego początku (trzy lata już;) te czerwcowe koncerty są dla mnie niesamowitym przeżyciem. Ten był szczególny - po raz pierwszy uczestniczyłam w nim w innym charakterze. Zrobić coś, dać z siebie coś właśnie tam. Ofiarować im swój czas. Właśnie tym ludziom - tym niezwykłym. Pani Ania Dymna powiedziała tak na pierwszym koncercie: człowiek niepełnosprawny, czyli niezwykły. My jesteśmy zwyczajni. A oni naprawdę są niezwykłymi ludźmi...!
Moje wrażenia z dwóch dni w wolontariacie można by opowiedzieć w kilku zdaniach. Atmosfera była niesamowita. Poznałam wspaniałych, ciepłych, otwartych, serdecznych ludzi, dzięki którym wzbogaciłam siebie. Praca z nimi dała mi wiele siły, entuzjazmu, optymizmu (tzn. jestem nastrojona do rzeczywistości bardziej idealistycznie niż zwykle...:)). Ile w ludziach jest dobra...!
Brzmi to wszystko jak frazesy albo szablonowe zdania wodolejskie w szkolnych wypracowaniach i pomimo iż są jak najbardziej prawdziwe - nie oddają tego, co chciałabym tu wykrzyczeć, co we mnie siedzi ^_^... Ci, którzy już mieli okazję wysłuchać moich relacji na żywo, widzieli niepohamowany uśmiech, dziwne gesty i nieartykułowane dźwięki:) Ach, słowa, słowa, słowa wytarte!
Pani Ania jest osobą tak ciepłą, że mogłaby ogrzać cały świat. Kiedy śpiewamy wszyscy jesteśmy tacy sami. Muzyka to jest zaprzeczenie kalectwa, słabości, choroby [pożyczyłam tej konstrukcji z wiersza Pana Zbyszka;] Jednym słowem, [albo dwoma wersami;-)]:

By to, co słabością, bólem i kalectwem
Stało się modlitwą, światłem i świadectwem.
[Jacek Kaczmarski]

Cieszę się, że mogłam dać malutką cząstkę siebie, by realizować moje poetyckie drogowskazy istnienia.

A jak uśmiechałam się dziś na widok ratuszowej wieży...:) Do Pana się uśmiechałam, do Pana:) No bo przecież to tylko kilkanaście godzin-kroków do poniedziałku, ale ta sobota wciąż tam jest ^_^. Zmrużyłam oczy, patrzę - a my siedzimy na słonecznym murku (nieco zaminowanym:)) i rozmawiamy... Dziękuję...;-)

[Zdjęcia powinny się wkrótce pojawić w jednym z albumów po lewej stronie. Dziś blog mi się trochę buntuje...:)]



15 czerwca 2006

Pod błękitem

Dzień zupełnie niezwyczajny... Dlaczego nie może być więcej takich czwartków-niedziel w życiu?? Błękit nieba zalewający zieleń błoni, w powietrzu radosny gwar, śpiew, przestrzeń dookoła dla nas tylko, dla nas, jakby właśnie nad nami przebiegała linia ziemskiej osi i dla nas stworzył Bóg te wirujące dookoła obłoki. Ciepło otulające ramiona, wiatr rozwiewający włosy, złoto wytryskające zza fioletowych chmur zachodniego horyzontu... Naiwnie, sentymentalnie, patetycznie... A czemu nie? Dlaczego nam się bronić przed wzniosłością? Dlaczego nie zapominać się i nie wyciągać rąk do nieba w dziękczynieniu za to co mamy...? Za jedną łąko-chwilę, za nasz niebo-słoneczny moment? Napatrzyłam się w te barwy. Duszę mam teraz błękitną...! Nazbierałam sił do życia. Udźwignę to wszystko. Nie będzie łatwo, ale udźwignę...! Udźwigniemy! Dziękuję za te cudne manowce... Dzięki za jak biec do końca... Potem odpoczniemy ^_^...

...............tak bardzo chciałabym Ci pokazać, jaki świat potrafi być mimo wszystko dur-owy...!..........................

o miłości

Przeglądając blog mojej Iskierki nadziei, A., (za którą się roztęskniłammm!!!, buuuu), natrafiłam na bardzo ładny tekst. Ponieważ mi się spodobał, postanowiłam go tu sobie i Wam wpisać:

Miłość to nie pluszowy miś, ani kwiaty,
To też nie diabeł rogaty,
Ani miłość kiedy jedno płacze,
A drugie po nim skacze.
Bo miłość to żaden film w żadnym kinie,
Ani róże, ani całusy małe duże,
Ale miłość - kiedy jedno spada w dół,
Drugie ciągnie je ku górze.

[*Happysad*, Zanim pójdę]

To zupełnie jak w Boskiej komedii  ^_^... Ach, cóż za nawiązanie literackie mi do łba przychodzi!
Dzięki, Iskierko...;-)

12 czerwca 2006

wspominki, rozrachunki, podsumowania, podziękowania... :)

Dziś, po kilku dniach spędzonych pośród notatek, książek, streszczeń, słowników, podręczników, przy czarnych kawach i napojach wzmacniających typu Red Bull:), po kilku nockach nieprzespanych - zasypianiu przy panu Wildze, który wyśpiewywał już brzaski - zdałam ostatni już egzamin z historii literatury, tym samym zakończyłam kurs historii literatury polskiej . Egzamin był zresztą bardzo przyjemny, chyba najprzyjemniejszy ze wszystkich literatur, jakie zdawałam. niech żyje Młoda Polska i kawiarnie!:) Kamień, albo choć jakaś jego część, spadł mi z serducha, które krew pompuje w niemałym ostatnio stresie i napięciu. Parę ważnych rzeczy zaplanowałam na niedaleką przyszłość, jedna od drugiej zależy i jeszcze poczekam trochę, aż się jakoś przejrzyście ułożą... Co ma być to będzie, ostatecznie nic się nie stanie, jak obronię się we wrześniu, albo nawet jak się nie obronię. Rację mają pewnie Ci, którzy strofują mnie za nadmierne narzekanie i narzekanie i narzekanie. Ale i tak przeklinać będę ten przeklęty system 3 + 2, to cuuudowne dostosowanie się naszej uczelni do norm europejskich -_-... Naprawdę mam dosyć wiecznych zaległości, stresu, ciągłego obciążenia psychicznego niekończącą się listą lektur, poprawkami co rok,  nienadążaniem i wyrzutami sumienia z powodu wykradania czasu dla siebie i przyjaciół. Zapewne jestem też niezorganizowana, leniwa, niesystematyczna, niekonsekwentna, etc., ale z całą pewnością wolę tę stronę wychylenia Arystotelesowej huśtawki cnót i wad, niż przeciwną. Tej drugiej zasmakowałam na pierwszym roku, gdy moja natura słaba, przestraszona, przejmująca się właśnie kwestią być albo nie być na polonistyce kazała mi wbrew mojej woli płakać, przespać kilka tygodni życia i jeszcze brać jakieś prochy na podtrzymanie nastroju >_<...W każdym razie huśtawka nie może się jakoś zatrzymać na tym złotym środku (najlepiej złożyć na huśtawkę:)). Jednak postanowiłam ze wszystkich sił być. A po trzech latach trudnego bycia okazać się może, że nie dane mi będzie przestąpić cudnego progu Studiów Magisterskich Uzupełniających, ponieważ ograniczona liczbę ich miejsc zajmą przybysze kolegiów nauczycielskich z Bielska, Tarnowa, Rabki, Przemyśla...., których średnie na dyplomie są duuużo wyższe, niż tych nieuków z UJ-tu _^_... Trudno, na razie o tym nie myślę: co ma być, to będzie. A moja średnia byłaby nieco wyższa, gdybym wypytała  Dominika, tuż przed egzaminem, o franciszkanizm w poezji młodopolskiej, które to pytanie dostałam [Dominik = ekspert ds franciszkanizmu w poezji MP:)], zamiast rozmawiać o Maanam, Kaziku i Kaczmarskim...;-).
Być albo nie być... Co by było, gdybym nie musiała się tu męczyć, tego się już (dzięki Bogu...!!) nie dowiem. Wiem natomiast, czego by nie było. Nie byłoby nocek u Hani i Magdy, tych przed gramatyką, gdy pomiędzy morfonologią a fleksją trzeba było pośpiewać...:) [słynne noce nowokleparskie^^]. Nie byłoby rockotek z Anią, ani naszej trzydziestoosobowej imprezy metalowców...;) Nie poznałabym smaku gorących czekolad w CM z Renią, nie byłoby też naszych powrotów późnych w deszczu, ani wspólnej nauki na metodykę - wtedy w pół dnia nauczyłyśmy się wszystkiego...!!:), nie mówiąc już o mojej zupie pomidorowej..._^_... Nie byłoby dwunastego Konkursu Kolęd i Pastorałek w Ślemieniu, kiedy fruwałam na scenie w rytm pianina Hani:)) [tzn. pewnie by był... ale co by to był za konkurs bez nas, tak prężnie działających...??:)] Nie byłoby przedwczorajszej nocki u Gosi, kiedy to po wizycie Michasia usiłowałyśmy się czegoś nauczyć na egzamin:)[...potem cały czas rozmawiałyśmy o filozofii!!!^_^] [[po trzeciej w nocy: -To chociaż tego Wyspiańskiego zróbmy. -Ok - tu Oleńka czyta - (...) genezą było autentyczne wesele Lucjana Rydla  z Jadwigą Mikołajczykówną w [tu skrót podkr.] podkarpackich Bronowicach. :)) ]] Nie byłoby też nocki u Ciebie rok temu wraz z Gosią J. i gitarą:) [słynne noce krowoderskie:)]. Nie byłoby cudownego koncertu piosenek gwarowych na ostatnich zajęciach dialektologii u pana Sikory, gdyby w jednej grupie nie znaleźli się: Hania (akordeon:) Miłosz (gitara klasyczna:), Marysia (flet, gitara:) no ja...:). [Pan Sikora latał z radości pod sufitem:) ] Nie byłoby naszej wspólnej ławki z Oleńką na zajęciach u pana Włodarczyka [... jak mi ich brakujeee :( ]. Nie byłoby naszych wspólnych ławek z Lidką, naszego wzajemnego rozśmieszania się u pana Brzozowskiego:), o współczesnej nie mówiąc:). Nie byłoby św. Łazarza, ani  moich samotnych wędrówek popod rozśpiewanymi drzewami... Nie byłoby Ulicy Szarlatanów i znajomości z panem Zbyszkiem:-), nie rozmawiałabym też zapewne z autorem Sam na sam o poezji...;-) Nie byłoby mieszkania u "dziadków" i całego tego zamieszania, jakie zrobiłyśmy wraz z Edytą w porządnej kamienicy wśród zacnych i dobrze wychowanych ludzi:)) Nie byłoby pana Adasia w czytelni, który ze współczuciem przynosi mi zamawiane tomiska słowników. Nie byłoby naszych wieczorków literackich z Dominiką:). Nie byłoby Rutyny - jednego z najdroższych mi miejsc w całym Krakowie. Mogłam tam wyśpiewać siebie - wspaniałym ludziom. Uwielbiam tą spelunę:) Wreszcie - nie byłoby Ciebie.

Mogłabym tak wymieniać osoby, miejsca i okoliczności - notka miałaby rekordową długość. Cóż... Wypada mi być wdzięcznym za tych wszystkich [i dla tych], którzy są i nawet tych, których już dla mnie nie ma. Bywa v_v``. Po uświadomieniu sobie tego, co właśnie napisałam, czego mogło przecież nie być - niczego nie będę już żałować.  Jak to dobrze, że walczyłam ze wszystkich sił o to, by być właśnie tu. Straty byłyby niepowetowane. Czym w obliczu tego wszystkiego jest jakaś tam niska średnia...:)

A skoro już napoczęłam ten temat, to chciałabym wykrzyczeć wirtualne podziękowania osobom, bez których nie było by mnie tu na pewno. Za wspólną naukę gramatyki opisowej - od fonetyki aż po składnię - dziękuje Wam, Haniu i Magducho...!! ^_^

PS: A nie mówiłam, że kto, jeśli nie Franek??!! O_o... eeeeeeee................


6 czerwca 2006

deprywacja relacyjna

Zostałam zdeprywowana. Poddana okrutnej deprywacji  relacyjnej! Polega ona na tym, że Wy sobie śpicie, a ja ślęczę nad słownikami. 
A ja wyglądam tak: O_=... 
A zajęcia mam o ósmej... _^_...

4 czerwca 2006

w niedziele wieczór...

Sama chciała

Tak się urodzić
W niedzielę wieczór.
Nie chcieć, nie poczuć, nie przeczuć.
Być jak przesyłka,
Jak paczka mała.
Sama chciała, sama chciała...

Tak chodzić do szkół
wszędzie po troszku.
Myśli i nerwy mieć w proszku.
Znaleźć i zgubić,
co matka dała.
Sama chciała, sama chciała...

Tak się niemądrze w niemądrych kochać. 
Nie trwać, nie czekać, nie szlochać.  
Potem zazdrościć tej, co płakała.  
Sama chciała, sama chciała...  

Tak się na dobre
rozlubić w Tobie.
Z żalu za Tobą wypłowieć.
być nazbyt cicha
lub nazbyt śmiała.
Sama chciała, sama chciała...

Tak nagle ustać w niedzielę wieczór.  
Nie czuć, nie poczuć, nie przeczuć.  
Wśród jasnych buków zasnąć jak skała. 
Sama chciała, sama chciała...

[A. Osiecka]

[motywacją do umieszczenia tutaj i teraz tego właśnie wiersza jest oczywiście piękna fraza z prefiksalnymi czasownikami czuć : 'po-', 'prze-' :-)) ]
Może nie płowieję z żalu, ale... tęsknię...v_v...

2 czerwca 2006

Motywacja

Deszcz w stuka w szybę. Tak, jak lubię.  
Miałeś rację. Żeby pokochać drugiego człowieka, trzeba najpierw pokochać swoją samotność.

Motywacja Jacka Kaczmarskiego jest dla mnie jak modlitwa. To długo poszukiwany drogowskaz na istnienie. Obok tego, co Jacek mówi w niej o swojej roli - poety, odnalazłam w tam ... swoją motywację do codzienności. I niesamowitość codzienności.

   (...)

Załatwię najwyżej osobiste sprawy
Tak, by nie potępić, ale i nie zbawić.

By z klęsk, rozczarowań, żalów obmyć myśli.
Otrząsnąć ze zwycięstw i z krzywd je oczyścić.

By móc podarować prywatne zachwyty
Komuś, przed kim zachwyt - goryczą zakryty.

By móc się podzielić swoim niepokojem
Z kimś, kto tak się boi przyznać: ja się boję!

By to, co słabością, bólem i kalectwem
Stało się modlitwą, światłem i świadectwem.

                        * * *

To jest moja motywacja.
Dziękuję.

1 czerwca 2006

wiersz od mamy :)

Dzieci, skarby moje, dzisiaj Wasze święto.
Staram się jak mogę, piszę wiersz.
PAMIĘTAM!
 
Obudziłam się dzisiaj, a tu słońce.
Już czerwcowe nie majowe,
i jakie gorące.
Myślę sobie...
 
Gdyby tak żywy, kolorowy ptaszek
wskoczył do słomianego koszyka
i zaśpiewał dla Dominika,
(ale nie tak jak z Rubika),
- wśród tych malowanych ręcznie
wyglądałby najwdzięczniej.
Wtedy mój synek kochany
uśmiechnąłby się do mamy,
oczy miałby - księżyce,
zarumienione lice.
Myślałby - „czy to czary, czy jakaś mamy sztuczka?”
Nie dawałby wiary:
Zawołałby szybko brata swego...
 
Ale też niespodzianka wielka jest u niego...
Po pokoju fruwa jak oszalały
motyl... Skrzydła kolorowe,
przeważnie kolor żółty, czerwony, biały,
mienią się tęczą... Błyszczy cały!
Czary... Niesłychane! Usiadł na komputer złoty,
skrzydłami macha, jaka uciecha wielka!
Jakby chciał powiedzieć- „uwolnij mnie, chodź do ogródka,
jestem Rusałka Paź Pawełka,
w tym pokoju pociecha ze mnie niewielka”.
 
Dla Oli dziś cała łąka,
wonna, pachnąca trawą.
Wszystkie kwiatuszki do słonka
buźkami patrzą: stokrotki, dzwonki rozpierzchłe,
firletki, jaskry, mniszki,
koniczynki, żabie oczka, bodziszki...
Ech! Zwinąć tą łąkę w rulon,
pachnący trawą, ziołami
i uszyć z niego sukienkę
(trzeba tylko wyrzucić robactwo, pająki,
koniecznie zostawić biedronki).
Mówię ojcu- „jesteś jak ja stary,
nie widzisz?
Taka sukienka pasuje do Oli oczu i do gitary”.
Potem wysłać
ją do Krakowa ze Ślemienia,
w podzięce za te śpiewne wzruszenia.
 
A dla Justynki mam bukiet wytworny:
frezje, namnezje i róże...
Przyznam, że w ich uprawie mam doświadczenie nieduże.
I jeszcze wonne lilie, piwonie, irysy...
Lecz róże kłują!? Obetnę im kolce.
Teraz są piękne i przyzwoite, godne podziwu,
bezbronne, a jakie wonne!
Jeśli zapachy kwiatów się zmieszają,
powstanie wonny cud i kolorów gama.
Zawstydzi się firma Coty,
a dzieła impresjonistów pobledną dziś z rana.
Żywe kwiaty, powab i gra

W Dzień Dziecka dla Justynki.
Zrobić taki bukiet
to słuszna racja.
I z tym ogromnym kwiatów naręczem
wyglądać będzie najwdzięczniej.
 

Dla zmęczonego Darusia
chciałabym nagrać i wysłać
(piszę jak to mamusia),
chóry koników polnych cykanie,
liści na gałeziach granie...
One śpiewają i grają tak
 jak Daruś w chórze,
i chciałoby się ich słuchać jak najdłużej,
aż się przyjemnie zasypia,
a wtedy... - we śnie słyszy się słowika śpiewanie,
i żab w oczku wodnym kumkanie...
Czuje zapach lasu ślemieńskiego,
bo w stolicy nie ma takiego.
Wybacz, synku, ale wyszło
pisanie żałosne,
a miało być radosne.
 
A na koniec powiem Wam, dzieci,
że dziś o wieczornej porze
pomodlę się za Was do Matki Bożej.
Bo ja tak niewiele już mogę,
a Ona wszystko może.

Wasza pamiętająca mama 

Ślemień, 1.06.2006.

(skopiowany prosto z gg...:)) 

Jest czas śpiewania... ;)

Warto, naprawdę warto było odwiedzić wczoraj to miejsce. Żyć chwilą, zarzucić te wszystkie niepokoje, stresy, braki czasu, lektury, słowniki. Na ten jeden wieczór, na tę jedną noc. Otworzyć drzwi, których nie otwierałam ponad dwa miesiące. Zresztą były otwarte. Warto było spotkać tych niesamowitych ludzi. Ożywić wspomnienia, rozbudzić nadzieje, połudzić się, że jest jak dawniej. Brakowało mi tego. Oj, jak mocno... W taką Rutynę - mogę wpadać.!Taaaka imprezka - zostaję do wtorku!! :) Wieczorek we wtorek w Rutynie, czyli koncert Cyrkla :) Aranżacje z fletem, saksofonem i bango - genialne!! :)) Ale najlepsze są zawsze nieoficjalne części rutynowych koncertów. Pub czynny do rana:) Za otwartymi drzwiami szumiała ulewa, u nas wesoło paliły się świeczki, a kufle od piwa postukiwały w rytm piosenek... Co tam tej nocy nie zabrzmiało!!...:) A no tak: brakowało nam bardzo, ale to bardzo, jednego pana, który potrafi grać i śpiewać Kaczmarskiego najdoskonalej na świecie:) Jak mogłeś tak mnie zostawić, co??!! Jakie do mnie szły prośby o Epitafium..., Warchoła, Barabasza, a ja co, biedna, ledwo Naszą klasę zmęczyłam:) [Jarek się koniecznie dopominał o to takie z tym porno-klubem:))] Nie rób nam tego więcej!! Poznałam pana Konia:)) z piosenki O Tawernie pod Jagnięciem, tego od tabaki:) [poczęstował:-)], na tej Lipce na tej zieloniutkiej trzej ptaszkowie śpiewali :), Podolanka otruła brata swego:), pan Zagłoba pokrzyczał krrrwi, krrrwi, krrrwi!!, pan Kmicic się zrehabilitował [jednak z wielkim trudem, no bo znowu zabrakło Daniela - oj, gdybyś słyszał, jak się męczyłam...:)], no ale za to pan Wołodyjowski już z łatwością poleciał do nieba i nawet bardzo ładnie;)[powtórka na egzamin z pozytywizmu:)]--> no to także Lalka ;) Parobek Ditko zbałamucił princessę Donię:), pamięć po Ambasadorach zaginęła na dobre, żeglarze wypłynęli na morze, powędrowaliśmy ciepłym krajem, ukochany usiadł z tamtą kobietą twarzą w twarz, dziewczyna z żalu po niewiernym marynarzu rzuciła sie z rozpaczy do tej falującej wody i tam w nurtach Wisły swój znalazła grób.... i tak by można wymieniać i wymieniać, aż do czwartej nad ranem...:) Jak nasmęciłam, to Paweł odsmęcał:-). A szantowy duet Cyrkla i Krzynia był niesamowity!! Aż ciarki po plecach...! Improwizacje Pawłaaa!!:) Jesteście cudowni!! Że mi dane było wpaść w takie towarzystwo!!:) Szczęściaraaaa ze mnie!!! Znowu:) Podziękowania specjalne należą się przede wszystkim Reni - bo gdyby nie ona, nie zostałabym na części nieoficjalnej. Pewnie takie było nasze przeznaczenie tego dnia, żebyśmy spotkali się tuż za progiem Rutyny, gdy ja wychodziłam, a Ty wchodziłaś. No i wstecz!:) Nadrobienie wszystkich naszych zaległości w rozmowach przy kawie:) Tak mi tego brakowało:) Będziemy wspominać ten powrót we dwójkę, pod wiatr i w ulewie, bez kawałka parasola o czwartej nad rankiem  - jeszcze sobie wynajdywałyśmy piosenki o deszczu:) 

[Kraków jeszcze nigdy tak, jak dziś/ Nie miał w sobie takiej siły i.../ Może to ten deszcz...] Ale wiesz: przemoczył mnie do suchej nitki, a ja... 
nadal go kocham...

Garstka ludzi, którzy stworzyli Swój kawałek świata. Trudny do stworzenia. Zostawić tam cząstkę siebie, to zaszczyt. Dzięki Wam, za tą poetycką noc   ... ^_^ ...  

A Kasia przyszła po mokrym chodniku ze słońcem pod pachą ... :-) Pozdrawiam...!