29 stycznia 2014

Przecież masz marzenia, a tacy nie umierają

"Uczę się radośnie wypuszczać sprawy z rąk, mając świadomość, że człowiek nie może być wszystkim." (Tomáš Halík)

To moje motto na Nowy Rok. Nawet, jeśli czuję, że zawiodę wiele osób. Nie mam już ani tyle siły, ani tyle nadziei. Cały czas stawałam na głowie, żeby wszystko udźwignąć, ogarnąć, naprawić.  Nikt tego nie docenił, a ja się spaliłam. A teraz patrzyłam z innej strony na siebie i świat dookoła. Kiedy zmruży się oczy, rzeczy mniej ważne przestają być widoczne - mówił kiedyś bohater ukochanego filmu. Gdy w oczach ma się łzy, jest podobnie. Dlatego zostawiłam wszystko w tyle, by pobyć z sobą, z bliskimi i posklejać własny świat. 

- pisałam miesiąc temu, nie publikując. 

Dziś wracam do świata, choć jeszcze nie nauczyłam się dobrze kłamać i udawać pewności siebie. Lepiej zagubić się w nadmiarze obowiązków niż w bezczynności. Będzie lepiej.

Wiem, że na podsumowania starego roku już trochę późno. Chciałabym jednak o nim napisać, bo - mimo smutnego epilogu był rokiem wyjątkowym. Bo był to rok, po którym mogłam powiedzieć: "O, kapitanie, mój kapitanie! Melduję wykonanie zadania!". Towarzyszyło mi motto "...w swojej wędrówce przez czas pozostawiać mądre i dobre ślady". Pozostawiłam. Odważyłam się. Wytrwałam. Zdecydowałam się na rzeczy, które wydawały mi się szaleństwem. Urzeczywistniłam marzenia. Zaśpiewałam. Zorganizowałam dwa cudne wydarzenia kulturalne ("Objęty pięknem wieczności" "Ponad ciemność"), którymi zachwyciłam moją wioskę. Nawiązałam piękną współpracę z ludźmi, którzy są dla mnie wielkimi autorytetami. 

Nie zrezygnowałam ze swojej pracy, która tak bardzo przeraziła mnie na początku (dzięki, M.!!!, dzięki, H!!!, dzięki, D!!!). Dzięki niej miałam sposobność do niezwykłych spotkań i przyczynienia się do tworzenia rzeczy niesamowitych. Stałam się częścią świetnego teamu, w którym rozumieliśmy się bez słów - i żadne zmiany kadrowe i żadna administracja tego nie zniszczą. 

6 czerwca wykluł się Tosiek. Jest rozkosznym, rozbrykanym, rozśpiewanym samczykiem, który zawsze daje mi się złapać, wyprzytulać, wywąchać [tak, jestem fetyszystką papug falistych], a czasem zaleca się do mojej dłoni. Mam sześć szczęśliwych papużek - kolorowych rozćwierkanych iskierek fruwających po całym pokoju.

*

Znaleźć pracę. Przeczytać i zrecenzować więcej książek, rozpocząć na blogu (książkowym) kilka nowych cykli. Spróbować wreszcie pobawić się z decopuagem i filcem. Odkurzyć tablet. Podszkolić się w gotowaniu, częściej eksperymentować z książką kucharską. Zredagować zaległe (jakieś 10) wykładów z DKK. Nie zaniedbywać kontaktu ze znajomymi, spotkać się w końcu z H., R. i G., częściej wychodzić do Romy. Nie odejść od Boga tak daleko, jak w ubiegłym. Wziąć udział w Konkursie Kolęd i Pastorałek.

WIĘC: 
- znalazłam pracę! (- albo to ona znalazła mnie?). 


- przeczytałam mniej książek, mniej zrecenzowałam, ale z niektórych recenzji jestem BARDZO zadowolona, na blogu powstały cykle "Słyszalne krajobrazy" i "Interpretacje";

- decoupage nie próbowałam, filc zakupiłam 12 miesięcy temu i leży sobie w szufladzie;

- z tabletu ścierałam kurz co jakiś czas, ale jedynie przy sprzątaniu; 

- nie, nie podszkoliłam się w gotowaniu, nie, nie eksperymentowałam z książką kucharską,

- zredagowałam 3 zaległe wykłady z DKK, ale za to JAKIE, łał! Przy okazji: na jednym z ostatnich spotkań naszego DKK zostałam wrobiona (nie odzywajcie się, gdy wszyscy milczą, milczenie jest złotem) w to, aby sama przedstawić wykład o DUSZY [u Platona, Arystotelesa, Kartezjusza...] (wraz z dwoma innymi uczestnikami) - ha! to był jakiś koszmar, żeby wyrobić się z czasem i nauczyć się tego wszystkiego - termin wykładu wypadł między dwiema WIELKIMI imprezami i.... jak na te warunki wyszło DOBRZE, ks. dr hab. filozof L. powiedział, że powinnam wykładać filozofię na uczelni, ha, jestem wielka!

- spotkałam się z R. jedliśmy przepyszną kolację zrobioną przez D. razem z J., M., M., i ks. drem hab. L, z którym bardzo chciałam ją zapoznać (w końcu sama też jest wielkim filozofem) - to jedna z tych wspaniałych chwil, której nie chcę zapomnieć; z H. i G. próbowałam - nie udało się spotkać, ale nic to - wszystko przed nami;

- Romy już nie ma, ale kiedy była, chodziliśmy przyzwoicie. Po moim pierwszym spektaklu, na którym śpiewałam jedną piosenkę J., J. poprosił mnie, żebym ją zaśpiewała znów, i znów - i tak śpiewałam w mojej Romie kilka razy w letnie i jesienne wieczory... I pomyśleć, że kiedyś nie miałam odwagi poprosić go o autograf (do dziś go zresztą nie mam, ale... nie jest mi potrzebny). To były wielkie chwile;

- pod koniec odeszłam. Wrócę. Potrzebuję rekolekcji i spowiedzi. Takich porządnych rekolekcji. Jak te marcowe zeszłoroczne, które odmieniły mnie, odrodziły, stworzyły na nowo;

- w KKiP nie mogę brać udziału, bo jestem Organizatorem, choć w tym roku także jako Organizator "radośnie wypuściłam sprawy z rąk". W zeszłym roku straciłam głos - całkowicie. Pamiętam jak w dzień przesłuchać dzwoniłam do Pana dyrektora i wymuszonym jak najgłośniejszym szeptem informowałam go o mojej rezygnacji. Gdy patrzę z perspektywy czasu, myślę sobie, że może to była szczęśliwa wróżba tego czasu, kiedy nie potrzebowaliśmy słów, bo rozumieliśmy się bez nich. Życzę każdemu takich przełożonych i dziękuję za świetną współpracę i doświadczenie, które zdobyłam.


*
~ Pisałam o tym wiele razy, ale napiszę raz jeszcze: smutno, że ks. L. odszedł z naszej parafii - i była to jedna z najsmutniejszych wieści starego roku. Brakuje mi jego kazań. Bardzo. Wciąż mam do zredagowania kilka jego wykładów, ale muszą jeszcze długo poczekać.

~ W końcu kupiliśmy lustrzankę. Wciąż ogarniam - zwłaszcza w czasie imprez. 

~ Wczoraj minęła siódma rocznica tego, jak M. wziął mnie za rękę. Pożarliśmy z tej okazji paczkę Rafaellów, zrobiłam M. mało wykwintną kolację (bo nadal nie umiem gotować) i powspominaliśmy ten zimowy wieczór wtuleni przed snem. Nasz Lawendowy (Wrzosowy?) Dom jest piękny i wciąż nabiera kształtów. W tym roku chcemy w nim zamieszkać, chociaż częściowo. Zbieram na kuchnię. W końcu gdzieś muszę poeksperymentować z książką kucharską. Będzie lepiej. Będzie dobrze.


"Teraz trzeba po prostu wstać
Wstać i iść"
- śpiewa Antonina Krzysztoń.

Tak trzeba.
Dziękuję.



"Przecież masz marzenia, a tacy nie umierają
Wymyślisz nowy świat jak tego ci zabraknie
I jeszcze wiersz zasiejesz
By innym łzy ocierać
I od starego słowa nadzieja
Nowy list pisać zaczniesz"

- napisał mi kiedyś znajomy w komentarzu tutaj. Dziś odnalazłam (nie)przypadkiem. Dotarło. Jeśli jeszcze tu zaglądasz, L., DZIĘKUJĘ Ci za ten wiersz.