15 stycznia 2013

O roku minionym, mijającym oraz o tym, dlaczego nie mogę zasnąć

Z błogosławionego dystansu niesionego przez czas, patrzę wstecz i silę się na małe podsumowanie, tego, co dobre i złe w roku minionym. Bo to był wyjątkowy rok. Rok wiary i zadowolenia z siebie. Miałam możliwość sprawdzenia się w pracy. W pracy, która na początku mnie przerażała, a którą szybko opanowałam do perfekcji i czerpałam prawdziwą przyjemność z poczucia dobrze wypełnianych obowiązków. Z końcem roku musiałam pogodzić się z jej utratą - z przyczyn niezależnych ani ode mnie, ani od pracodawcy. I nie obyło się bez małego załamania, o jakim tu pisałam. 
W czerwcu 2012 skończyłam szkołę policealną, zdałam państwowy egzamin zawodowy. Gdy się tam zapisywałam dwa lata temu, nie wierzyłam, że znajdę w sobie tyle wytrwałości, by dobrnąć do końca. 
Nasz dom dzielnie rósł w górę od wczesnej wiosny. Wszystko szło zgodnie z planem, poza drobnymi odstępami. Za świetny nadzór nad budową i za organizację pracy odpowiedzialny jest głównie mój mąż i tata. Bez nich byłoby ciężko - nie ogarnęłabym niczego, żaden ze mnie fachowiec w tej materii.
W lipcu wykluł się Pimpek - pierwsza wyhodowana przeze mnie papużka (od czterech lat!) Jest radość :). Trudno za to było pożegnać się z Klarusią, która opuściła nas 22 lutego. To nasza pierwsza, najbardziej oswojona ptaszyna. W marcu do stadka dołączyła Frania.
We wrześniu niezmiernie ucieszyła mnie informacja o zakwalifikowaniu się mojego bloga recenzyjnego do finałowej dziesiątki eBuki 2012. To było wielkie zaskoczenie, bo przecież, w porównaniu z innymi blogami tego typu, publikuję tam dość rzadko. Nominacja utwierdziła mnie w moim założeniu na początku blogowej przygody z książkami: nie ilość, lecz jakość. Chyba się udało. Książek w zeszłym roku przeczytałam niewiele - organizm na etacie upominał się o więcej snu.
O czym jeszcze warto wspomnieć? O Dyskusyjnym Kręgu Katolickim, który działał dość fajnie i o tym, że zredagowałam kilka podjętych na nim wykładów dla parafialnej gazetki. Z braku czasu szło mi opornie, jednak każdy kolejny bardzo cieszył i rozwijał horyzonty. 
Poznałam nowych ludzi, sprawdziłam się w nowych sytuacjach. Czasami rezultaty były fatalne, na szczęście umiałam się podnieść i iść naprzód.
*
A co z nowym rokiem? Mam kilka planów, które chciałabym zrealizować albo przynajmniej rozpocząć ich wdrażanie. Znaleźć pracę. Przeczytać i zrecenzować więcej książek, rozpocząć na blogu (książkowym) kilka nowych cykli. Spróbować wreszcie pobawić się z decopuagem i filcem. Odkurzyć tablet. Podszkolić się w gotowaniu, częściej eksperymentować z książką kucharską. Zredagować zaległe (jakieś 10) wykładów z DKK. Nie zaniedbywać kontaktu ze znajomymi, spotkać się w końcu z H., R. i G., częściej wychodzić do Romy. Nie odejść od Boga tak daleko, jak w ubiegłym roku. Wziąć udział w Konkursie Kolęd i Pastorałek. No właśnie. To dlatego nie mogę zasnąć. Jak to kiedyś było, że podejmowałam decyzję, brałam gitarę, nie przejmując się, czy perfekcyjnie stroi i po prostu szłam na scenę? Gdzie się podziewa nasza odwaga (tupet?)? Skąd to kalkulowanie każdej frazy, nuty, tonacji? Skąd tyle stresu? Nie wiem. Na razie jestem zakatarzona, nie mogę się rozśpiewać i nie mam się w co ubrać. A od tygodnia przed każdym zaśnięciem przeżywam kolejny konkurs. Nie zależy mi na konkurencji, chciałabym po prostu dobrze wystąpić i uwierzyć w siebie, jak kiedyś. Rozpocząć ten rok silnym, pięknym przeżyciem - kontrastowo do rejestracji w Urzędzie Pracy. I, jak powiedział na kazaniu ks. L.: "w swojej wędrówce przez czas pozostawiać mądre i dobre ślady".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze mogą pojawić się z małym opóźnieniem - są moderowane.