Od pewnego czasu strasznie tu smęcę, a pisanie stało się psychoterapią, rozpaczliwym wołaniem nieszczęśnika z nadmiarem egzaltacji.
Pisanie bloga jednak mnie przerosło. To jeden wielki paradoks - publiczny pamiętnik. Przede wszystkim - chciałam tutaj być autentyczna. I opowiedzieć Wam trochę o sobie. Wykrzyczeć swoje radości, smutki, zachwyty, niepokoje, wszystko co tam w środku siedzi (- a jednak nie wszystko... ). Napisać co tam u mnie. I chcę to robić jak najpiękniej. Problem w tym, że wraz ze świadomością istnienia czytelników, uruchamia się jakieś czerwone światło - żeby zatrzymać się i nie wykrzykiwać wszystkiego do końca - nie obnażać się zupełnie, nie przekraczać owej granicy. Nie przekraczam, ale samo jej istnienie jest składową wspomnianej paradoksalności. Po drugie: a jednak - wykreowałam siebie. Mimochodem. Taka natura pisania. Jeżeli pisać, to jak najpiękniej - i przeklęta stylistyka się wpycha.
A jednak to wszystko jest naturalne, szczere. Te banalne zjawiska, zachody słońca, barwy kwiatów, śpiew ptaków... - cieszą mnie. A moja obsesja przemijania każe mi to czasem chorobliwie utrwalać.
Ot, tak mi to wszystko chodziło po głowie.
Dziś jedna koleżanka z drugiego roku powiedziała mi, że jestem tam na polonistyce takim dobrym duchem, który wszystkich pociesza i dodaje sił w naszych zmaganiach literacko-językoznawczych. Sama już nie wiem skąd ta wiara i siła na uśmiech i wsparcie dla innych. Wierzę, że wszystko się uda, choć samej tak mi teraz ciężko ze wszystkim nadążyć. Może dlatego, że bywałam już tutaj w gorszych tarapatach i byłam jeszcze słabsza. A może nie odczuwam tak mocno powagi sytuacji. Ktoś mnie kiedyś nauczył mrużyć oczy i widzieć rzeczy ważniejsze od tego - jakże dla mnie ważnego - Wydziału Polonistyki.
Na koniec ton rozrachunkowy: mam tylu cudownych Przyjaciół, że któryś z nich w końcu powinien mnie skopać za to, że pozwalam przygniatać się takim smutkom. Powinnam losowi być za Was wdzięczna. Jestem, tylko brakuje mi siły, żeby się z tego cieszyć.
Pisanie bloga jednak mnie przerosło. To jeden wielki paradoks - publiczny pamiętnik. Przede wszystkim - chciałam tutaj być autentyczna. I opowiedzieć Wam trochę o sobie. Wykrzyczeć swoje radości, smutki, zachwyty, niepokoje, wszystko co tam w środku siedzi (- a jednak nie wszystko... ). Napisać co tam u mnie. I chcę to robić jak najpiękniej. Problem w tym, że wraz ze świadomością istnienia czytelników, uruchamia się jakieś czerwone światło - żeby zatrzymać się i nie wykrzykiwać wszystkiego do końca - nie obnażać się zupełnie, nie przekraczać owej granicy. Nie przekraczam, ale samo jej istnienie jest składową wspomnianej paradoksalności. Po drugie: a jednak - wykreowałam siebie. Mimochodem. Taka natura pisania. Jeżeli pisać, to jak najpiękniej - i przeklęta stylistyka się wpycha.
A jednak to wszystko jest naturalne, szczere. Te banalne zjawiska, zachody słońca, barwy kwiatów, śpiew ptaków... - cieszą mnie. A moja obsesja przemijania każe mi to czasem chorobliwie utrwalać.
Ot, tak mi to wszystko chodziło po głowie.
Dziś jedna koleżanka z drugiego roku powiedziała mi, że jestem tam na polonistyce takim dobrym duchem, który wszystkich pociesza i dodaje sił w naszych zmaganiach literacko-językoznawczych. Sama już nie wiem skąd ta wiara i siła na uśmiech i wsparcie dla innych. Wierzę, że wszystko się uda, choć samej tak mi teraz ciężko ze wszystkim nadążyć. Może dlatego, że bywałam już tutaj w gorszych tarapatach i byłam jeszcze słabsza. A może nie odczuwam tak mocno powagi sytuacji. Ktoś mnie kiedyś nauczył mrużyć oczy i widzieć rzeczy ważniejsze od tego - jakże dla mnie ważnego - Wydziału Polonistyki.
Na koniec ton rozrachunkowy: mam tylu cudownych Przyjaciół, że któryś z nich w końcu powinien mnie skopać za to, że pozwalam przygniatać się takim smutkom. Powinnam losowi być za Was wdzięczna. Jestem, tylko brakuje mi siły, żeby się z tego cieszyć.
Wybaczcie, Moi Drodzy.
Dziękuję, że jesteście!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mogą pojawić się z małym opóźnieniem - są moderowane.