26 kwietnia 2006

I znów dziękczynnie :)

Od pewnego czasu strasznie tu smęcę, a pisanie stało się psychoterapią, rozpaczliwym wołaniem nieszczęśnika z nadmiarem egzaltacji.

Pisanie bloga jednak mnie przerosło. To jeden wielki paradoks - publiczny pamiętnik. Przede wszystkim - chciałam tutaj być autentyczna. I opowiedzieć Wam trochę o sobie. Wykrzyczeć swoje radości, smutki, zachwyty, niepokoje, wszystko co tam w środku siedzi (- a jednak nie wszystko... ). Napisać co tam u mnie. I chcę to robić jak najpiękniej.  Problem w tym, że wraz ze świadomością istnienia czytelników, uruchamia się jakieś czerwone światło - żeby zatrzymać się i nie wykrzykiwać wszystkiego do końca - nie obnażać się zupełnie, nie przekraczać owej granicy. Nie przekraczam, ale samo jej istnienie jest składową wspomnianej paradoksalności. Po drugie: a jednak - wykreowałam siebie. Mimochodem. Taka natura pisania. Jeżeli pisać, to jak najpiękniej - i przeklęta stylistyka się wpycha.  

A jednak to wszystko jest naturalne, szczere. Te banalne zjawiska, zachody słońca, barwy kwiatów, śpiew ptaków... - cieszą mnie. A moja obsesja przemijania każe mi to czasem chorobliwie utrwalać.

Ot, tak mi to wszystko chodziło po głowie.

Dziś jedna koleżanka z drugiego roku powiedziała mi, że jestem tam na polonistyce takim dobrym duchem, który wszystkich pociesza i dodaje sił w naszych zmaganiach literacko-językoznawczych. Sama już nie wiem skąd ta wiara i siła na uśmiech i wsparcie dla innych. Wierzę, że wszystko się uda, choć samej tak mi teraz ciężko ze wszystkim nadążyć. Może dlatego, że bywałam już tutaj w gorszych tarapatach i byłam jeszcze słabsza. A może nie odczuwam tak mocno powagi sytuacji. Ktoś mnie kiedyś nauczył mrużyć oczy i widzieć rzeczy ważniejsze od tego - jakże dla mnie ważnego - Wydziału Polonistyki.

Na koniec ton rozrachunkowy: mam tylu cudownych Przyjaciół, że któryś z nich w końcu powinien mnie skopać za to, że pozwalam przygniatać się takim smutkom. Powinnam losowi być za Was wdzięczna. Jestem, tylko brakuje mi siły, żeby się z tego cieszyć. 
Wybaczcie, Moi Drodzy. 
Dziękuję, że jesteście!!!

24 kwietnia 2006

...jak ja kocham ten zapach wieczoru zroszonego obfitym deszczem, świeży, chłodny, wymieszany z wonią kwiatów...
 
  tęsknię

  nieopisanie

19 kwietnia 2006

O brzasku

Trzeba wstać dużo wcześniej żeby mieć czas pogapić się w okno za którym las zza mgły wyłania się w stronę dnia młode liście wyczekują słońca co potrafi zastąpić miliardy choć jedno i poplamione (podobno) zabłękitni nam niebo nad głową i stworzy nasze cienie ogrzeje ptakom gniazda posrebrzy strumienie wodne oczka pawie oczka na skrzydłach motyla krople rosy na pajęczynie zapowie pogodę lub niepogodę powędruje na zachód pozostawiając trochę światła dla zmierzchu

trzeba wstać dużo wcześniej
żeby tak przez moment

pogapić się w okno
ogrzać dłonie
trzymając kubek gorącej kawy
i przez tę chwilę
do fusiastego dna
nigdzie się nie spieszyć

o brzasku
Bóg rozmyśla nad kolorem  nieba
kształtem chmur...

o zmierzchu
nad melodią gwiazd...

18 kwietnia 2006

I po świętach...

Więc trzeba wracać. Jeszcze chwila, jedna noc i Kraków.. Ech.. Jestem z siebie szczególnie niezadowolona, bowiem w pracach naukowych nie posunęłam się prawie nic do przodu i mam wrażenie, że ten czas był tak niewykorzystany, że niemal stracony. Będąc w domu zmieniam się w prawdziwego Obłomowa z tym swoim nieróbstwem!! Na miejscu ruszam z miejsca i koniec! To nawet dziwne, ale chyba brakuje mi Krakowa. Rozstania z domem już mniej bolą i tęsknota już nie taka. Wpadłam w ten miejski rytm - tam, nawet gdy nie wychodzę z mieszkania - coś się dzieje. W wiosce nie dzieje się nic, jak w prawdziwej stereotypowej wiosce, gdzie ludzie wiedzą o sobie jeśli nie wszystko to bardzo wiele, na drogach są gigantyczne dziury, a najbardziej komentowaną rzeczą w okolicznym sklepie (centrum gminnej informacji:) jest kazanie księdza. A dom... Tu wszystko jest dobre, bliskie, znajome, bezpieczne. W mieście muszę oswajać przestrzenie i budować swoje twierdze. Tutaj przestrzeń oswaja mnie. Rozpieszcza :) 

Tęsknię. Bardzo, bardzo, bardzo. Wiem, że nie będziesz już taki sam, Krakowie. 

14 kwietnia 2006

.......

Wiosenne kwiaty niedługo rozłożą swoje płatki - sama sprawdzałam w lesie ^_^. Życiodajne ulewy sprawiają, że wioska zielenieje w oczach. I tak późno w tym roku.    
Pewnie powinnam pisać o czymś innym... Powinnam myśleć o czym innym... O KIM innym... 
Wszystko zostawiłam daleko za mną, ale od tego nie da się uciec. To tylko pozory, że postanowienia wydają mi się spełnione. I choć domowy rozgwar i świąteczne nastroje wypełniają czas, to zdarzają się najsmutniejsze godziny na ziemi [Słowacki], najczęściej w bezruchu wieczornym nad kubkiem czarnej kawy i obok książek, których nie mam siły rozpoczynać.


Gdy wiosną jaśmin piersi stroi                
A wierzby w zachwyceniu płaczą
Jakże możliwe jest by pojąć
Że śmierć ma nowe życie znaczyć...   

[Zbigniew Książek]                                               


Pogodnych świąt, Moi Drodzy. Niech każdy przeżyje je po swojemu - jak najlepiej... 

10 kwietnia 2006

W taki wieczór daw lata temu...

W taki wieczór dwa lata temu zachwycałam się Krzykiem Jacka Kaczmarskiego. Piosenki z tej płyty zawsze były mi dalsze niż inne, a w ten właśnie wieczór nie wiadomo czemu tak mocno się w nie wsłuchałam. Przesłuchiwałam wtedy wszystkiego, z dziwnym uczuciem. Niesamowicie chłonęłam teksty. Takie wielkie nienasycenie. Może zwyczajny głód poezji - czasami tak bywa, gdy długo nie ma kontaktu z czymś ulubionym.

Nazajutrz dowiedziałam się o śmierci Kaczmarskiego.

Nie sposób opisać, ile zawdzięczam jego twórczości. Ci, którzy bywali na moich koncertach,  zrozumieją, jak wiele znaczą dla mnie Jego wiersze. Znaczą coraz więcej. Jeszcze tyle przede mną do poznania...

Na ciemnym tle nieba wypalam ślad jasny,
Mój ślad - już ostatni, przelotny, lecz własny (...)

W taki  wieczór dwa lata temu zgasło Twoje życie.  Spalałeś się na każdym koncercie. O to przecież chodzi, by się spalać, gdy się śpiewa - i nie ma innego wyjścia. To dlatego ten Ślad, jaki wypaliłeś nam w duszach, był Twoim własnym.

I spadam kometą, chwilowym płomieniem
Być może spełniając tym czyjeś marzenie
   I lecę, wśród cisz -
   Ja - żar - drążę ziąb
   I wszystko mknie wzwyż,
   A ja - w głąb.


Kiedy usłyszałam Lot Ikara po raz pierwszy - po prostu leciałam wraz z nim i razem z nim spadałam. W jednym momencie wyrosły mi skrzydła (...ojciec zmajstrował:). Pokonywałam nimi każde przestrzenie. Zawsze robi na mnie wrażenie walka, która toczy się w tej piosence do ostatka. Może nie walka, ale ... dostrzeżenie jej sensu... Bo przecież koniec jest nieunikniony, bo dopala się już jego życie, bo spada. I nikogo nie ominie ta siła ciężkości.
Tak, płomień Twojego życia był bardzo krótki. Ale spełniłeś nim wiele moich marzeń albo jedno wielkie. I spadłeś nam w głąb dusz. Nie polecisz wśród cisz, bo pozostawiłeś nam Muzykę. A ona nigdy nie pozwala całkowicie odejść. 


Muzyka -
zaprzeczenie śmierci

[ Z. Zamachowski ]


W taki sam wieczór dwa lata temu zachwycałam się Krzykiem... Dziś te wiersze były zupełnie inne: bogatsze w moje dwa lata życia. W moją naukę gry na gitarze,  w moje interpretacje Jego piosenek, w koncerty... Dzisiaj w tych piosenkach było wiele Ciebie, Przyjacielu. Ale to chyba normalne - nie spotkałam w życiu jeszcze nikogo, kto by tak doskonale potrafił odtworzyć ich wierność - tę wierność techniczną. Bo przecież oboje wiemy, że to są Twoje utwory, Twoje własne - przemyślane, przeczute, wykrzyczane - wypalone. Tak naprawdę to chyba Ty nauczyłeś mnie, że śpiewu poezji nie można naśladować i odtwarzać. I pokazałeś  jak się spalać. Technika także jest ważna, choć służy tylko jako środek do celu. Czeka mnie jeszcze wiele progów na mojej gitarze, wiele sposobów układania palców i technik uderzeń w struny. W ten wieczór szczególnych wspomnień chcę Ci za wszystko podziękować, D.

Dziękuję.


Chyba musiało być tak górnolotnie... 
Czasami musi. A z wieczora zrobiła się nam noc.




6 kwietnia 2006

Zażegnane...

Zażegnanie
 
Z wszystkich miłości zażegnanych
tej jednej nigdy nie zapomnieć
Na palcach stania, by kochanych
ust twoich dotknąć wpół przytomnie

Zawsze wspominać wielkie szczęście
żałować tylko wspólnych książek
i trochę tęsknić - ale częściej
myśli mieć jasne i spać dobrze

Nie żaden wcale wielki koniec
lecz banał głupio niepojęty
pomiędzy nasze myśli, dłonie
tak się niegroźnie zakradł błękit

I tak nam nagle wyogromniał
nie słychać szeptu, słowa, krzyku
I toast za cud przeszłość - do dna!
i przyszłość, by dotrwała świtu

I jak znów dotknąć ust ustami
Pomiędzy dzisiaj tyle nieba
jakbyśmy nigdy nie spotkali
siebie i nigdy więcej. Trzeba


zawsze wspominać wielkie szczęście
żałować tylko wspólnych książek
i trochę tęsknić, ale częściej
myśli mieć jasne i spać dobrze


I śnić na palcach by kochanych
ust twoich dotknąć wpół przytomnie
Z wszystkich miłości zażegnanych
tej jednej nigdy nie zapomnieć

[Basia Stępniak - Wilk]

5 kwietnia 2006

Pobudka o piątej rano i na dworzec z gitarą i plecakiem pełnym wiosennych kreacji. Lekki deszcz, przyjemny, orzeźwiający chłód. Ptaki rozśpiewane, miasto otulone chmurami, puste ulice - można śpiewać:-)). W miarę zbliżania się do celu deszcz zamienia się w ... śnieg. Zimno, mokro, brudno, szaro... A ja sobie wyobrażałam zielenie i błękity. Kpina po prostu:-), ja w wiosennym, lichym płaszczyku... Te nasze drogi ślemieńskie...chyba najbardziej dziurawe w całym powiecie :-) Brązowe kałuże, śnieg, śnieg, śnieg... 

Niespodziankę im zrobiłam:) Wiec mama i kawaaa, i gadanie aż do bólu mojego gardła, jak zwykle:-). Braciszkowie:-)) Mój pokój: ostoja spokoju i marzeń, Muzyki, zieleń ścian, przestrzeń, radosne rozpakowywanie bagażu, wykładanie, układanie, przekładanie płyt, książek... Basia Stępniak-Wilk: jakże stęskniłam się za tą płytą! Bezruch, odcięcie od wszystkiego, gdzieś daleko, jak na końcu świata. Trudno się stąd wydostać. Wiatr i chmury. Pola, pola, lasy... Śnieg. Łazanki...!!:-)) Ech...:)

4 kwietnia 2006

te malutkie drobiazgi codzienności :)

Wtorki są językoznawcze:) Rano prof. Z. zachwycał się rotami przysiąg sądowych z XIV wieku: Jakom ja nie pasł łąk Maciejewych bydłem moim! :-) Jako ja to wiem Staszek nie gonił Dorotki z siekirą :-)). Ten jego fanatyzm jest śmieszny, ale jaki niezwykły... Kocha te  wszystkie zabytki, te słowniki zdobyte w antykwariatach, staropolszczyznę i jej przemiany - aż po dziś. Całe życie to kochał.  Każdy wyraz jest zagadką i niespodzianką. Ślęczenie po nocach nad ziarnkiem słowa, jak nad losami imperium. [to z Zamachowskiego] Niesamowita jest jego pasja.  Malutki drobiazg, ziarenko słowa...
 
Wracałyśmy z Agnieszką po seminarium przez Planty i błogosławiłyśmy śpiew kosów. Że śpiew, że dusza, że odbiór piękna, że zachwyt, że taka niezwykłość na wyciągnięcie ręki...:) Puenta Agi: (...) a przecież ptaki mogłyby wcale nie śpiewać, prawda? Mogłyby przecież tylko latać i srać!! :-))) Malutki drobiazg, ziarenko pieśni...

 
Doceniajmy to, co jest. Wcale nie musiało być. A jednak jest... ^__^

3 kwietnia 2006

Czyżykiewicz nie dostał Fryderyka za album Allez! w kategorii Piosenka poetycka - to znaczy, że warto go kupić. Za to Grzegorz Turnau tegoż otrzymał (za album 11:11) - i tak oto potwierdziła się moja opinia, że kupować go nie warto:-))).

Przepraszam za dołowniczo-rozliczeniowy ton moich ostatnich publikacji. To była terapeutyczna funkcja pisania:). Często pomaga.

Herbata czarna myśli rozjaśnia... Może nawet trochę rozjaśniła po tych naszych rozmowach i milczeniach o życiu, śmierci i sprawach ostatecznych:)... Mruczały bluesa topole z Krupniczej, którą wracałam i sierp księżyca nad nimi - i tak się jakoś SDM-owsko zrobiło...:) I tak Ci podziękuję, chociaż wiem, że nie przyjmujesz moich podziękowań!!:-P Toteż: dziękuję za herbatę (czarną!!:) w Gołębniku, Panie Michale:-))

Już wszystkiego mam dosyć. Tej ciasnoty w pokoju, chwiejących się stolików, komputera-żółwia, palników elektrycznych, na których frytki się gotują zamiast smażyć, żelazka, co rozgrzewa się podobnie jak palnik... Codzienności mam dosyć. Udawania, że wszystko jest w porządku. Lodówki też już nie mam!! Koniec - przyszła wiosna:) A jak niektórych ludzi mam dosyć...:-// No i ten nasz paskudny wydział na Gołębiej... 

Ale tak naprawdę, to nie umiem poradzić sobie sama ze sobą. Żadne porządki w mieszkaniu nie załatwią sprawy. Nie zmienię siebie, choćbym bardzo chciała. Pewne rzeczy nie zależą ode mnie. To normalne i ludzkie, że tęsknimy za tym, co utraciliśmy. A dobrze mi tak...

Toteż mam nadzieję pomyślnie przeżyć jutro, zreferować pięknie styl Mickiewicza na seminarium, godnie przyjąć ciosy ludzi oczytanych z mojego wydziału, pozałatwiać kilka spraw ważnych i mniej ważnych (kup odżywkę do włosów!:)), spakować się i uciec stąd daleeeko... Na swoje polne drogi... ^_--

A teraz kawa nocna i lecę doczytywać Fryderyka N. ... ;-)

PS: Reniu, Ty moje podziękowania przyjmiesz, prawda??:) --->> dziękuję za czekoladę w CM:-)
Hmm.. Herbata, czekolada, kawa...:-)) No Młoda Polska, Polska Młoda. Kawiarnie górą...!!:-)
I jeszcze jedno: niech będzie błogosławiony Twój śpiew, Panie Kosie...^_^


2 kwietnia 2006

Skoro już...

Skoro już tam rozbrzmiałeś, mój śpiewie, to znaczy, że pozostawiłam tam jakąś malutką cząstkę siebie. Bardzo chce tam powrócić. Zakończyłam pierwsza część kursu dla wolontariuszy w Hospicjum św. Łazarza. Miałam przyjemność zaśpiewać psalm na dzisiejszej mszy... Wymyśliłam nawet nową melodię:))).

Pan Kos wariował dziś z radości pod przejaśnionym, wieczornym niebem, na błękicie którego jaśniał księżyc, dwa, trzy dni po nowiu... Tak mnie zasmucił, że nie miałam siły wychodzić z mieszkania. Uciekłam w sen. Nawet pod okno papieża nie poszłam... --_-- ...

1 kwietnia 2006

...-_-...

A więc kwiecień. To słowo brzmi zielono. Jasna, żywa zieleń. To dla niej te deszcze. 
Przemarzłam dzisiaj. A więc gorąca herbata i sen. Są takie chwile, że chciałoby się powiedzieć: koniec, już nigdy, to było ostatni raz... To wielkie postanowienia, które świadczą tylko o naszej słabości. Odczuwasz potrzebę jakiegoś wyrazistego drogowskazu, mocnego uchwytu, którego złapię się, żeby nie upaść. Emocje, emocje, emocje... A nigdy i tak okazuje się nic niewyrażającym zaimkiem...

Mimo wszystko wydaje mi się, że zakończyłam kolejny moment życia. Moment - epokę. Trwała zawsze, choć była tylko momentem.  Zatrzasnęłam za sobą pewne drzwi. Nie będę ich otwierać.

I chyba praca nad sobą przynosi efekty, bo ciągle dostrzegam niespodzianki życia. I nadal potrafię śpiewać. Nie popłakałam się, nawet nie nakrzyczałam na M....:)) Może pewne osoby to rozśmieszy [oj, na pewno...xD], ale pogodziłam się z rzeczywistością:)). Czas na mnie. Usuwam się w cień, wycofuję.
    
...I jeszcze coś dla Ciebie:

Rozmowa z Fryderykiem Nietzschem

Wielce szanowny panie Fryderyku;
zdaje się, że widzę pana, tak
na tarasie sanatorium, o świcie,
kiedy opada mgła i śpiew rozsadza
gardła ptaków.

Niewysoki, o głowie sklepionej jak pocisk
pisze pan nową książkę
i dziwna energia płynie wokół pana:

zdaje się, że widzę pańskie myśli tańczące
jak wielkie wojska.

Pan wie, że umarła ciemnowłosa Anna Frank
jej koledzy i koleżanki,
rówieśnicy i koleżanki jej kolegów,
i jej kuzyni.

Chcę pana spytać, czym są słowa i czym jest
jasność, dlaczego słowa płoną
nawet po stu latach, chociaż ziemia
jest taka ciężka.

To oczywiste, że nie ma związku między olśnieniem,
ciemnym bólem, okrucieństwem,
istnieją przynajmniej dwa królestwa,
jeśli nie więcej.

Jeżeli jednak nie ma Boga i żadna siła
nie spaja różnych elementów,
 to czym są słowa i skąd się bierze ich wewnętrzne
światło?

I skąd przychodzi radość? Dokąd idzie nicość?
Gdzie mieszka przebaczenie?
Dlaczego małe sny znikają nad ranem
a wielkie rosną?
...


[*Adam Zagajewski*]


Pozdrawiam Was, moi wierni i niewierni czytelnicy, w tę kwietniową, krakowską noc.