29 stycznia 2013

28/29.01.2007

Spotkaliśmy się zimą, by razem wędrować ku wiośnie.
Spotkaliśmy się zimą, by móc przetrwać wszystkie kolejne.
Spotkaliśmy się sześć lat temu, na dobre. 
*

Dzięcioł zielony, Picus viridis

Wpisałam w google frazę: "dzięcioł i elewacja" i wyskoczyło 3.840 wyników w kontekstach: "jak pogonić dzięcioła?", "ratunku, dzięcioł niszczy mi elewację", "dzięcioł zamiast dziubać w drzewo niszczy elewację", "mam od roku nową elewację i wszystko było dobrze, dopóki nie pojawił się dzięcioł", "argumenty przemawiające za wełną mineralną: jest możliwe, że dzięcioł się nią nie zainteresuje", nawet na Forum Prawnym ktoś się pytał, czy ubezpieczenie obejmie szkody po dzięciole. 

Czyżby w najbliższej przyszłości groził nam podobny problem? :)
Niestety, moim aparatem nie dałam rady zrobić lepszego zdjęcia z takiej odległości i w takich warunkach. To dzięcioł zielony, nie tak łatwo go spotkać, jest bardzo płochliwy. Może jeszcze przyleci i lepiej go uchwycę? :)

25 stycznia 2013

znów to zrobiłam


 *
W prostocie kruchego ciasta jest coś wspaniałego: w ilości form i smaków, w łatwości pieczenia. Mogłabym siedzieć w kuchni całymi dniami, nic nie jeść, a tylko wdychać jego zapach, popijając białą kawą i grzać się ciepłem piekarnika. To zapach dzieciństwa, czułości, Domu. Bez niego zima nie byłaby zimą.

20 stycznia 2013

jak się pocieszam

Z całej tej rozpaczy upiekłam duuuużo kruchych ciasteczek, wypróbowując przy okazji nowe, maleńkie foremki ♥. A mój koszyk w wydawnictwie Znak zawiera już 8 pozycji... - świetne, świetne przeceny: np. Myśliwski za 17 zł, Tokarczuk za 15 zł, Jagielski, Tischner, Grzegorczyk....... No. Nie wolno rozpaczać.
:-)

19 stycznia 2013

I tak oto XX KKiP trwa sobie w najlepsze, a ja próbuję się uporać z poczuciem zawodu, niespełnienia i kacem po wczorajszej końskiej dawce leków. Nie pomogły: szałwia, rumianek, woda utleniona, dentosept, syrop z cebuli, grzane wino, strepsilsy, cholinexy, tymianek z podbiałem, wokalery, syropy, maści rozgrzewające, olejki eteryczne, kogel-mogel i inne (mniej lub bardziej profesjonalne) specyfiki. Wczorajszy dzień spędziłam na inhalacjach, płukankach gardła i rozpaczliwym konsumowaniu lekarstw. Naprawdę - zrobiłam wszystko, co mogłam. I tak jakiś efekt jest: wczoraj z powodzeniem mogłabym dubbingować Golluma, dziś porozumiewam się o własnych siłach w miarę normalnym głosem, ale nie na tyle normalnym, by nim zaśpiewać.

"Muzykę człowiek pisze dlatego, że zima trwa wiecznie i bez niej wilki i śnieżyce jeszcze prędzej by go dopadły." [D. Mitchell, Atlas chmur] Jakże podoba mi się ten cytat! Jak mocno odczuwałam ostatnio to uzasadnienie! Pięknie było choćby przez kilka dni żyć ze świadomością, że wyjdę na scenę i zaśpiewam, jak kiedyś. I że zaśpiewam w przecudnych aranżacjach Ł., który zgodził się akompaniować mi na pianinie... Jak wielkim żywiołem jest Muzyka wśród tego bezruchu, chłodu, przemijania, bezsensu. Światłem, siłą, brakującym skrzydłem. Cieszę się, że zbudziła się we mnie pewna potrzeba, którą skutecznie uciszałam przez ostatnie lata. Potrzeba śpiewania i odwaga śpiewania. Potrzeba przetrwania tej zimy...

17 stycznia 2013

jeszcze mi wina nalej...

Po porażce medycyny (dziś w ogóle mówić nie mogę...), czas na metody niekonwencjonalne: grzane wino. Kiedyś pomogło mi w takiej sytuacji, albo przynajmniej wierzę, że mi pomogło. Z drugiej strony i tak pogodziłam się już z tym, że do występu (do soboty) głosu nie odzyskam. Na razie nie mam go nawet na tyle, żeby zadzwonić do organizatorów i się wypisać, więc jeszcze wiszę na liście. 

16 stycznia 2013

...i to by było na tyle, jeśli chodzi o moje śpiewanie. Chyba mam pecha. Walczę, ale rokowania są kiepskie. Ech...

15 stycznia 2013

O roku minionym, mijającym oraz o tym, dlaczego nie mogę zasnąć

Z błogosławionego dystansu niesionego przez czas, patrzę wstecz i silę się na małe podsumowanie, tego, co dobre i złe w roku minionym. Bo to był wyjątkowy rok. Rok wiary i zadowolenia z siebie. Miałam możliwość sprawdzenia się w pracy. W pracy, która na początku mnie przerażała, a którą szybko opanowałam do perfekcji i czerpałam prawdziwą przyjemność z poczucia dobrze wypełnianych obowiązków. Z końcem roku musiałam pogodzić się z jej utratą - z przyczyn niezależnych ani ode mnie, ani od pracodawcy. I nie obyło się bez małego załamania, o jakim tu pisałam. 
W czerwcu 2012 skończyłam szkołę policealną, zdałam państwowy egzamin zawodowy. Gdy się tam zapisywałam dwa lata temu, nie wierzyłam, że znajdę w sobie tyle wytrwałości, by dobrnąć do końca. 
Nasz dom dzielnie rósł w górę od wczesnej wiosny. Wszystko szło zgodnie z planem, poza drobnymi odstępami. Za świetny nadzór nad budową i za organizację pracy odpowiedzialny jest głównie mój mąż i tata. Bez nich byłoby ciężko - nie ogarnęłabym niczego, żaden ze mnie fachowiec w tej materii.
W lipcu wykluł się Pimpek - pierwsza wyhodowana przeze mnie papużka (od czterech lat!) Jest radość :). Trudno za to było pożegnać się z Klarusią, która opuściła nas 22 lutego. To nasza pierwsza, najbardziej oswojona ptaszyna. W marcu do stadka dołączyła Frania.
We wrześniu niezmiernie ucieszyła mnie informacja o zakwalifikowaniu się mojego bloga recenzyjnego do finałowej dziesiątki eBuki 2012. To było wielkie zaskoczenie, bo przecież, w porównaniu z innymi blogami tego typu, publikuję tam dość rzadko. Nominacja utwierdziła mnie w moim założeniu na początku blogowej przygody z książkami: nie ilość, lecz jakość. Chyba się udało. Książek w zeszłym roku przeczytałam niewiele - organizm na etacie upominał się o więcej snu.
O czym jeszcze warto wspomnieć? O Dyskusyjnym Kręgu Katolickim, który działał dość fajnie i o tym, że zredagowałam kilka podjętych na nim wykładów dla parafialnej gazetki. Z braku czasu szło mi opornie, jednak każdy kolejny bardzo cieszył i rozwijał horyzonty. 
Poznałam nowych ludzi, sprawdziłam się w nowych sytuacjach. Czasami rezultaty były fatalne, na szczęście umiałam się podnieść i iść naprzód.
*
A co z nowym rokiem? Mam kilka planów, które chciałabym zrealizować albo przynajmniej rozpocząć ich wdrażanie. Znaleźć pracę. Przeczytać i zrecenzować więcej książek, rozpocząć na blogu (książkowym) kilka nowych cykli. Spróbować wreszcie pobawić się z decopuagem i filcem. Odkurzyć tablet. Podszkolić się w gotowaniu, częściej eksperymentować z książką kucharską. Zredagować zaległe (jakieś 10) wykładów z DKK. Nie zaniedbywać kontaktu ze znajomymi, spotkać się w końcu z H., R. i G., częściej wychodzić do Romy. Nie odejść od Boga tak daleko, jak w ubiegłym roku. Wziąć udział w Konkursie Kolęd i Pastorałek. No właśnie. To dlatego nie mogę zasnąć. Jak to kiedyś było, że podejmowałam decyzję, brałam gitarę, nie przejmując się, czy perfekcyjnie stroi i po prostu szłam na scenę? Gdzie się podziewa nasza odwaga (tupet?)? Skąd to kalkulowanie każdej frazy, nuty, tonacji? Skąd tyle stresu? Nie wiem. Na razie jestem zakatarzona, nie mogę się rozśpiewać i nie mam się w co ubrać. A od tygodnia przed każdym zaśnięciem przeżywam kolejny konkurs. Nie zależy mi na konkurencji, chciałabym po prostu dobrze wystąpić i uwierzyć w siebie, jak kiedyś. Rozpocząć ten rok silnym, pięknym przeżyciem - kontrastowo do rejestracji w Urzędzie Pracy. I, jak powiedział na kazaniu ks. L.: "w swojej wędrówce przez czas pozostawiać mądre i dobre ślady".