26 lutego 2006

Kilka wydarzeń z trzech dni ostatnich i uczuć nimi powodowanych

Wieczorem miałam bardzo miłe odwiedziny pana Z.^^, kolegi z liceum, choć nasze wspólne korzenie oświatowo-lokalne odkryliśmy dopiero po spotkaniu się w Krakowie podczas Nocy Muzeów, zwiedzając Muzeum Etnograficzne,, ach! :p ^^. Z LO się nie kojarzyliśmy, bo chodziliśmy do różnych klas, on do szlachetnej, humanistycznej A, a ja do szarej masy z końca - 'J' o profilu ogólnym :)
Bardzo milutkie było to spotkanie z obecnością stałych elementów naszych spotkań, czyli: kłótni z cyklu Żywiec- głęboka prowincja i Ślemień- zacofana wiocha (Z. mieszka w Żywcu:); wspominania lekcji geografii u pani prof. C. i różnych metod jej zagadywania i - oczywiście - księgi skarg i zażaleń na kobiety i na mężczyzn... Kawa u mnie zakończyła się winem w całkiem ładnej restauracji (tylko gdyby nie ta muzyka...:-D). Jak to zwykle bywa ze mną, a konkretniej z faktem, że mówię za dużo, z mojego grzańca zrobił się chłodnik :), ale się wygadałam porządnie i pośmiałam że hej, a po winie nawet nie pobeczałam z rozpaczy:), tylko właśnie ze śmiech- no, może po prostu uśmiałam do łez ^^
Jak szliśmy na Rynek, to ulicą Krupniczą jeden chłopak idący wlazł w znak drogowy ^_^ i wszyscy ludzie za nim idący zaczęli się śmiać (w tym my) - taka reakcja łańcuchowa :-D - wiem, że świnia ze mnie...:) Głupota taka, ale chciałam o niej napisać, bo chcę pamiętać:) Dzięki, Ziemek, za to spotkanie - wreszcie - planowane od dwóch miesięcy chyba, no nie?
Przyszłam sobie taka wesoła z zamiarem wzięcia ciepłego prysznica, ciepłej kołderki i poświecenia się do reszty literaturze :), bo mi spróchnieje to Próchno... W kawiarni Nawojki była impreza ostatkowa, obok której przejść chciałam z pogardą, ale niestety ciekawość otwartych drzwi, z których dobiegły słowa Płomienne zorze budzą mnie ze snu...^^ sprawiły, iż nie tylko moje plany literackie diabli wzięli, ale i wyciągnęłam Olę z łóżka i za dziesięć minut byłyśmy w kawiarni Nawojka na imprezie ostatkowej. Co dwie Olki to nie jedna:) Poza tym okazało się, ze Ola ma urodziny :).
Miło było tam zejść i zobaczyć znajome twarze, ale raczej się zawiodłam - oczywiście z powodu muzyki. Dj był głupi i 99% tego czegoś, co puszczał, bo muzyka tego nie nazywam, to było techno i dicho:(. Jasne, że co kto lubi, ale w końcu zabawa jest dla ludzi, a nie tylko dla dj`a. Poza tym ja nie rozumiem, jak można przez 15 minut się wyginać do jednego i tego samego umpa-umpa i umps umps, umps - że się im to nie znudzi... Swoim bieganiem do szanownego pana osiągnęłam tylko kilka kawałków T-Love, Myslovitz i mojego ukochanego Baranka :). W urodziny się nie śpi! W urodziny się tańczy!! :)

Sobota
Polazłam do Empiku na spotkanie w ramach Salonu Tygodnika Powszechnego. Spotkanie z Panem dr R., które prowadził pan Fijałkowski (też bardzo chciałam go zobaczyć), a dotyczące tłumaczenia przez pana doktora wierszy A.A. Milne`a i jego Limeryków. Oleńka oczywiście usiadła w pierwszym rzędzie, bo miejsc już innych nie stało i gorzko tego żałowała przez całe niemal spotkanie - żenada:), zaraz się mi przypomniało moje stękanie na egzaminie i głupie milczenie na każdych zajęciach -_-``. Ale warto było posłuchać tej rozmowy, bo Pana R. zawsze jest słuchać przyjemnie, a żenadę lubię obracać w śmiech z siebie samej ;-)) Dużo mówił o dzieciństwie i stosunku człowieka do tego okresu. W R. tkwi właśnie takie dziecko - i to jest w poważnym panu doktorze od teorii literatury takie sympatyczne i ciepłe - to dziecko, z którym się pogodził, które polubił, do którego się przyznaje;-)
Potem włóczyłam się po księgarniach i sklepach, bo na Rutynę jeszcze za wcześnie. Przesłuchałam w Empiku niemal całą niedawno wydaną płytę J. Kaczmarskiego - Świadectwo - a niektóre utwory słyszałam pierwszy raz i zrobiły na mnie niesamowite wrażenia. Przy jednym omal się nie wzruszyłam do łez - Listy... wiele by pisać...
Ale niedługo potem dane mi było doznać jeszcze większych wzruszeń :))
W takie mrozy krakowskie najlepsze jest grzane wino w Rutynie:), choć zaczęłam od kawy, bo nieprzespana noc dawała się we znaki. Wysłuchałam cudownego koncertu... Kaczmarski w wykonaniu D.... Może kiedyś znajdę odpowiednie słowa, żeby to opisać, nie dzisiaj, jeszcze nie teraz. Znowu zostawiłam tam siebie i nie mogę się odzyskać. 

Miło było się spotkać, moi drodzy, w naszym wesołym, rozśpiewanym gronie.  
Dwie myszki białe wczoraj widziałam po tych winach - u Jarka za barem - ostatnio tylko jedną, coraz gorzej ze mną, coraz gorzej :-D. Dziękuję wszystkim za miłe wczoraj.

Niedziela
Dzisiaj znów nie istnieję, włóczę się, snuję i narzekam na rzeczywistość jutrzejszego poniedziałku. Trzeba jeszcze poczytać trochę tego Berenta, bo drugi już drugi raz kawa u Włodarczyka nie przejdzie ^_^. Poszłam dziś z M. do kościoła, a tam  intencja: Za rychłą beatyfikację Jana Pawła II  oraz za zdrowie i mądrość dla pana prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i pana Kazimierza Marcinkiewicza i całego parlamentu ^^. :)

Kupiłam płytę Basi Stępniak-Wilk. Gdy posłuchałam kilku piosenek - wiedziałam, że to już jest moja płyta. ^_--
Długi ten mój wpis dzisiejszy i pewnie pokraczny, ale nie mam siły na inny. Bardzo dziękczynny ton tu dominuje, ale to tylko wasza wina - kochani i cudowni ludzie, jakich dane mi znać. Mogłabym pisać o tym wszystkim wiele i czuję niedosyt, lecz jeszcze to nadrobię. A teraz pora iść sobie z tego wirtualnego świata i odpocząć. 

Jest stanowczo za zimno.

23 lutego 2006

półśnieżynki, ćwierćśnieżynki...

Czas mi upływa na niczym. Odkąd wróciłam do Krakowa, jestem w stanie jakiegoś zawieszenia. Myślałam, że powaga sytuacji na uczelni i moje zaległości sprowadzą mnie na ziemię, a ten mój Świat mnie pochłonął ... To chyba taka ucieczka przed tym wszystkim, co się wydarzyło i nie wydarzyło, świat, w którym to wszystko się dzieje... Chronią mnie moje ulubione dźwięki i frazy, te ukochane barwy głosów, rytmy, takty - Bóg i ludzie po szkołach muzycznych wiedzą co jeszcze...
Poświęciłam się i wstałam na wykład o ósmej rano, a był taki nudny, że ledwo dotrwałam do końca. Ja nie wiem, czemu ta kobieta tak smęci, w końcu opowiada o interesujących rzeczach, ale nie ma siły, żeby po pewnym czasie się nie wyłączyć, bo mówi to tak monotonnie. Pod koniec się tylko włączyłam, kiedy wspominała o Schopenhauerze i o jego hierarchii sztuk, z którą bardzo mocno się zgadzam. Ale nie wiedziałam, że to już Kant w taki sposób wyróżnił Muzykę, uczyniwszy ją numenem, rzeczą samą w sobie...^_--...
A propos Kanta, to spotkałam dziś Hanię :-), mojego wyrywacza z dogmatycznych drzemek :-)) i się zaczęłyśmy obściskiwać na środku Krupniczej i całować:)), a tam kilometrowa kolejka ludzisków za pączkami (idioci, ja nie rozumiem - czy te pączki tam za darmo rozdają, czy jeden jest gratis, ze stoją tam co roku w tłusty czwartek po dwie godziny...) i jeden kierowca, który musiał zahamować, coby nas nie rozjechać, powiedział zza szyby kilka brzydkich słów ^_^, co nas jeszcze bardziej rozbawiło ( my umiemy lepiej przeklinać :-)) no i to takie było milutkie ją obaczyć wtenczas ;-) Kupiłam bilety na Czyżykiewicza i poszłam poszperać do Empiku, ale nic ciekawego.
Ogólnopolski dzień walki z depresją. I taka depresyjna pogoda... Po co ten śnieg jeszcze..
Tłusty czwartek, czyli owczy pęd po pączki, co mnie zawsze śmieszy,  jak sobie niektórzy dbający o linię i przewrażliwieni na punkcie zdrowego odżywiania robią święto że hej i hajda, na cukiernie!!
Idę w końcu czytać to Próchno i wyłączam się. Haniu - zagaduj jutro z rana, mam przynajmniej motywację, żeby wstać - przecież jutro idziemy robić szalone rzeczy...:-)

22 lutego 2006

Dziś raczej poniżej poziomu morza...

Nie można przeczytać tomu poezji. Tak po prostu przeczytać od początku do końca jakiś tomik i oddać do biblioteki. Przecież liryka nie odsłania się nam od razu w pełni. Chyba że już potrafimy z nią rozmawiać. Ja jeszcze tego nie umiem, chociaż niby powinnam, no bo w końcu polonistka, bla, bla, bla. Bzdura. Wiem jedynie, że tomu poezji nie można ot tak zwyczajnie przeczytać. To tak, jakby się Jej nie widziało na oczy. Po Nią trzeba często sięgać, bo nie wiadomo kiedy odsłoni nam swoje Tajemnice. Trzeba się nad Nią pochylić, zatrzymać, czasem wyśpiewać. Kiedyś nie lubiłam Jej za skomplikowany język. A teraz jest główną Bohaterką mojego Świata i czasem próbuję oswajać świat dla Niej.  I nie denerwuje mnie już, że jest niezrozumiała. Nawet nie niepokoi. Bo zrozumienie przychodzi niespodziewanie i jest jak odnalezienie skarbu. I wiele to daje radości.
A świat widzialny otuliły dziś ciężkie, deszczowe chmury. Lubię niżowe pogody,  kiedy barwa nieba jest taka... groźna, a na Ziemi jakoś przytulnie - te chmury są jak kołdra, którą można się otulić i zasnąć. Co też zrobiłam i dlatego teraz nie chce mi się spać. Miałam się tylko zdrzemnąć na pół godziny, lecz obudziłam się w złym nastroju i postanowiłam jeszcze na chwilkę uciec... Jeszcze na chwilkę, jeszcze i jeszcze...
Straszna jakaś we mnie huśtawka i chyba za dużo się tam w środku dzieje.  Czasami najzwyczajniej upadam i właśnie miałam taki dzień czy dobę. Brakuje sił, żeby trwać i jestem wtedy na siebie bardzo zła. Nie dlatego, że mi brakuje sił, ale właśnie dlatego, że postanowiłam trwać w tych swoich postanowieniach....  Nadzieja boli.

Pani M. Sz. jest niezwykła!!!  To już starsza kobieta, babcia, a tyle w niej energii i pasji w stosunku do tego, co robi. Gdy tak dziś na nią patrzyłam, jak z uśmiechem i podnieceniem mówiła nam o czymś tak mało jednak dla nas podniecającym _-_, jak istota dialektu północnokresowego - ona tam wręcz tańczyła^^. My - siedem uczestniczek seminarium - wyglądałyśmy jak zmęczone starsze panie i szpetni czterdziestoletni ( i to moje paskudne ziewanie -_-`` - kryzys), a ona była piękną dwudziestoletnią, co opromieniała świat gromem głosu (to z Majakowskiego ta parafraza :))... ( no bo ma taki donośny, głęboki głos - wprost z przepony...;)
Drugi zapalony językoznawca, jakiego miałam dziś okazję poznać, to Pan Z. od historii języka. Jest nieco szalonym i radykalnym idealistą i lubię ludzi o takim podejściu do rzeczy, tylko że ta jego miłość do cyrylicy dla nas może się okazać nienawiścią. Nie potrafię też mu powiedzieć, jakie końcówki miał w staro-cerkiewno-słowiańskim miejscownik rodzaju męskiego i jaki był ich historyczny rozwój, albo odmienić w tym języku rzeczownik , jaki się panu profesorowi nagle zamarzy. Ale był w Ślemieniu :-)) cóż za zaszczyt mnie spotkał ^_^.  Mam nadzieję, że będą te zajęcia w porządku. Podobało mi się, jak nam mówił, że w tej sali, w jakiej mieliśmy ćwiczenia, unosi się jeszcze duch Taszyckiego :). I też był wtedy młodszy o pięćdziesiąt lat...^_--
Wniosek z tego taki, że należy się zająć językoznawstwem, co też czynię od dzisiaj, zabierając się za licencjat.
Cóż, kończę powoli... Trochę poczytam poezyje ^^ Może mi jeszcze odsłoni  iskierkę Tajemnicy. Może mnie zrozumie. Dziękuję, Reniu - za czekoladę w CM i Tobie, Aniu, za opowieści podbudowujące ;-). Tobie, Michaś - za cierpliwość. I Tobie, Jacku, za Ambasadorów, Konfesjonał i Zmartwychwstanie Mandelsztama. Mam nadzieję, że się nie gniewasz, gdy nie potrafię wybijać Twoich doskonałych rytmów...

20 lutego 2006

Jak Młodopolanie... :)))))

Poniedziałek nie taki straszny, no bo jakże być może straszny, gdy się spotyka Cudownych Ludziów, których się nie widziało aż ponad tydzień? ^_^
Pobudka o szóstej  jakoś się udała i wesoło pognałam do naszego cudownego wydziału, żeby się zapisać na zajęcia. Zafundowałam sobie jutro tym samym pobudkę o szóstej po raz drugi, bo zapisałam się na historię języka o ósmej. Przy okazji dowiedziałam się, że na zajęcia z literatury pozytywizmu i Młodej Polski trzeba przeczytać Próchno Berenta :). Cóż, w moim nieczytaniu nie byłam sama i coś trzeba było wykombinować:) A pan profesor na wstępie nam o pracach rocznych przypomina _-_ ....łeeee....

Na to Oleńka:
"-tak, panie profesorze, mamy tego świadomość... _-_  (...) a poza tym stwierdziliśmy z naszą grupą, że chcielibyśmy porozmawiać o literaturze jak Młodopolanie - przy kawie :-)
-Ano bardzo chętnie, tylko ja muszę po płaszcz iść :-))
- POCZEKAMY!!! ;-D"
No i rozmawialiśmy sobie w Bunkrze Sztuki przy kawach i czekoladach gorących z bitą śmietaną:)) o nieślubnym synu Tetmajera,  o tym, kto się gdzie z kim pojedynkował i gdzie była jaka kawiarnia młodopolska... Było bardzo milutko:-)
Za tydzień przeczytam na pewno ;-)
Moja współlokatorka, owa Niemka, bardzo ładnie mówi po polsku, tak że nie miałam się czym martwić. Zresztą przyjechała tu postudiować polonistykę i myślę,  że jest pod względem zainteresowań  moją pokrewną duszą ;). 
Słucham sobie Czyżykiewicza, przeklinając jednocześnie moje prymitywne głośniczki, co trzeszczą paskudnie momentami, lecz mam nadzieję, że za tydzień o tej porze usłyszę go na żywo - ma koncert pod Jaszczurami, na którym mam zamiar się pojawić, choćby nie wiem co!! ^_^

19 lutego 2006

komu w drogę...

Ostatnie chwile w domku i szansa napisania tego i owego na szybszym komputerze... Zaraz obiad i pakowanie się, und nach Krakau fahren. Taaa, mam nową współlokatorkę, tym razem Niemkę, więc trzeba zabrać jakieś słowniki i rozmówki, bo inaczej najczęstszym zwrotem będzie "Es tut mir leid, aber... ich verstehe nicht"...O_o... 

W piątek odwiedziłam Żywiec i moje ukochane LO:) Na wejście dostałam opiernicz od pani sprzątaczki sprzątającej właśnie, jak zobaczyła te moje glaniska^^, że nie mam obuwia zmiennego:) Pohamowała, gdy jej uświadomiłam, że jestem już absolwentką, ale i tak mi się zrobiło tak miło gdzieś tam w serduszku:)) Poczułam się, jakbym znów miała 17 lat :-D Piętnaście minutek z Panią S-wą potrafią rozświetlić nawet najbardziej zimowe pochmurne niebo...:) Spotkałam też - co planowałam - Anyę i - co było miłą niespodzianką - Amelkę i Zuzię - moje kochane duszyczki, zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, że tu się właśnie uczycie:) Pogadałyśmy chwilkę, zadzwonił dzwonek i poszłam załatwiać swoje sprawy, tj. cel - biblioteka :-D. Udało mi się wypożyczyć widmo mojej pracy licencjackiej - Pana Tadeusza BN-kę (co ja powiem, gdy mnie pani profesor zapyta we wtorek, jak się daleko posunęły prace nad moim licencjatem...??:-//)  i... ^_^ coby wykorzystać puste konto jeszcze trzy książeczki z poezyją ^^, jakby mi jeszcze było mało. No i wreszcie - spotkanie z Anyą ^_^ Jak zawsze było nam mało, ale to, co mi dała ta zaledwie półtoragodzinna rozmowa przy gorących czekoladach i ptysiach, było i jest niezmierzone i nieocenione. 

Myślałam, że już wiele przeżyłam i nabrałam nieco mądrości dwudziestojednolatka. Myliłam się, sądząc, że z pewne rzeczy można zostawić w spokoju i one sobie pozostaną tam gdzieś w środku... O nie trzeba dbać, pielęgnować je i chronić, pomagać im ze wszystkich sił. Nabrałam paskudnego dystansu do tylu spraw, które kiedyś były moim całym światem. I jak bardzo zmieniłam swój stosunek do pewnych wydarzeń, które mi się przytrafiają w życiu i do ludzi, jakich spotykam. Zdarza mi się tyle niezwykłych rzeczy, a ja je siłą obdzieram z niezwykłości. Skoro tak wiele potrafiłam niegdyś czerpać z Nierealności, dlaczego nie umiem zachwycać się realnością. Nie jest to takie proste, ale dałaś mi, An, tyle siły i tyle energii ( jak to tylko Otaku potrafi;-), że wciąż mam Nadzieję, by  c z e k a ć  i trwać ^_--
I by być Sobą. Tylko Sobą.
 

Dziękuję Ci, An-chan, za te nasze pogawędki. Ja nadal jeszcze z Tobą rozmawiam, wiesz...:*
Wracałam do domu i było mi tak lekko i słodko na duszy, że ani padający deszcz, ani płynące ulicami rzeki nie robiły już na mnie wrażenia. Nic mi na głowę nie spadło i dojechałam cało i zdrowo, a pan kierowca autobusu był miły i mówił ludziom "dzień dobry" i "do widzenia", co jest przecież tak mało spotykane :).


A dziś słoneczko świeci i śnieg szybko się topi, a ptaki dają koncerty iście wiosenne. Już niedługo, miejmy nadzieję... ^^


No i powrót do Krakowa. Żegnajcie, szybkie komputery, dwudaniowe i pełnowartościowe obiady, żegnaj lodówko i ty, cały tygodniu beztroski i sam na sam z tym, co kocham i z tymi, których kocham. Do widzenia, pokoiku z poezją i Muzyką, z widokiem na las i południowe niebo. Witaj, pokoju dzielony na trzech, bez lodówki i z komputerem, który uczy mnie cierpliwości...:) Ech :-)

16 lutego 2006

zaczytanie

A śnieg nie przestaje padać, padać, padać... Ciekawe, czy się jutro dostanę do Żywca. Fatalne drogi... Może bardziej fatalne utrzymanie dróg :(... A ten śnieg taki mokry i ma się w deszcz zamienić... Odwilż idzie. Igloo jest już tylko kupą śniegu... 
       Tymczasem siedzę sobie w swoich czterech jasnozielonych ścianach i korzystam z resztek mojego wypoczynku. Wczoraj skończyłam wreszcie Świat na krawędzi - rozmowy Tomasza Fiałkowskiego ze Stanisławem Lemem. Na wiele rzeczy oczy otwiera ta książka. Momentami wstrząsa. Zapowiada się kolejna noc z literaturą, bo dziś kurier przywiózł nam książki zamówione z katalogu.  Czekają opowiadania i Autobiografia Borgesa, Wszechświat Lema Jarzębskiego i całkiem ładny wybór poezji Haliny Poświatowskiej... I jeszcze smaczek: Spacer po niebie - ślicznie wydany atlas nieba z legendami o gwiazdozbiorach *_*...
       A więc zapowiada się noc liryczno - powieściowo - astronomiczna :).

14 lutego 2006

...autotematycznie

Wiele osób pyta mnie, po cóż mi ten blog? Sama też usilnie się nad tym zastanawiam, no bo jakaś założeniowość egzystencji musi być :).
Dzisiejszą nockę spędziłam z poezją.
Znalazłam taki oto wiersz Julii Hartwig:

Porządek rzeczy  
Chciałby zapłakać zawyć 
Uderzyć w lament nad własnym losem
iść z tym lamentem przez ulice 
ręce wyrzucać w niebo 
wygrażać niebu i chmurom  
Ale się wstydzi  
Chciałby wykrzyczeć swoją miłość  
chciałby się nad nią użalić  
Ale się wstydzi  
To zadanie dal poetów - myśli  
To zadanie dla sztuki - myśli
                (...)

Są przecież takie rzeczy, które chciałoby się wykrzyczeć światu - swój żal i smutek, swoją radość i miłość. To chyba naturalna potrzeba człowieka - wypowiedzieć siebie i być usłyszanym. Oczekuje on aprobaty, pociechy, nade wszystko - zrozumienia. Liczy, że odnajdzie Bratnie Dusze do siebie podobne. Choć zapewne liczy się z wszelkim krytycyzmem i otwarty jest jak najbardziej na dekonstrukcję:)) [Nie czynię tu interpretacji powyższego wiersza, bo traktuje on o czymś innym - jest dla mnie tylko pewną ilustracją.] Dużo w tym wszystkim pierwiastka terapeutycznego, co w prostej linii prowadzi do Freuda:). Już ten to by uzasadnił moje potrzeby...:-D
Jest też chyba pewna niewytyczona granica pisania na blogu. Nazywa się to to "pamiętnik", dziennik sieciowy, ale w tym wszystkim jest dla mnie sprzeczność. Pamiętnik to coś prywatnego, co pisałam do szuflady, a czytałam tylko bardzo zaufanym osobom. Nie tworze też żadnych fikcji (?), ale opisuję to, co mi w duszy gra lub smęci (ponoć częściej smęci:) albo co tam się dzieje dookoła mnie. Naturalnie, że tworzę sobie jakąś gębę lub też raczej ładną twarzyczkę, jaka się śmieje z moich mangowych podobizn. Nie muszę nawet robić tego celowo - mimochodem kreuję swój wizerunek, choćby poprzez fragmentaryzm, jaki uzyskuję z wyborów tego, o czym napisać zechcę.
Pisząc - chcąc nie chcąc - staję się trochę bohaterką swojej opowieści.
Jednymi słowy buduję swój świat, którym postanowiłam podzielić się z Wami. Może to pycha, może odwaga. Każdej z nich potrzebna jest w jakimś stopniu pewność siebie. Tej mi brakuje, więc ten cały blog, to także próba. 
A tak na marginesie - znów chciałam się sprawdzić. I mieć takie miejsce w tej obcej "sieci", do którego z przyjemnością będę wchodzić, by usłyszeć swoich przyjaciół i znajomych, z którymi nie mam jak się spotkać, bo oddziela nas od siebie bezlitosna czasoprzestrzeń. Do czego zachęcam i dziękuję...


13 lutego 2006

Na całej połaci śnieg...

Moja wioska wygląda już jak Dolina Muminków w zimie ^^... Nic tylko zapaść w dłuuugi zimowy sen. Przespać wszystkie niepogody i styczniowe smutki (... sesję zimową:))  
Jeszcze wiosenne deszcze obudzą ruń zieloną. ;)
Tutaj czas płynie mi inaczej. Rozleniwiam się niemiłosiernie. Dwa miesiące mnie tu nie było, a ciężkie to były miesiące. Odpoczywam w swoim małym świecie i nie chcę słyszeć o żadnej pracy licencjackiej. Przez ten tydzień nie istnieje dla Wydział Polonistyki, lista lektur z literatury pozytywizmu i Młodej Polski i praca roczna!! Tydzień spokoju, tydzień, proszę...
  
Dużo rysuję, choć niemalże zapomniałam, jak się to robi. Czytam, na co mam ochotę..;) No i Muzyka... Zachwycam się znowu Świętokrzyską Golgotą P. Rubika. "Tu es Petrus" jest piękne... Można przy nim płakać, śmiać się, tańczyć - wszystko. No i "Świętokrzyska Golgota", która była prezentem dla braciszka i okazała się miłym prezentem i dla mnie :P... Zbigniew Książek i Rubik stworzyli bardzo ładną płytę.
Żyć znaczy życie dzielić z Tobą, a nie być z Tobą znaczy nie żyć... Tak, H., ten kawałek jest cudowny.
Tata buduje igloo:)

12 lutego 2006

..."Lecz słowa napisane brzmią inaczej"...

Postanowiłam, że jak już zakończę sesje - założę bloga. I oto jest:) - może nie taki,  jaki sobie wyobrażałam i wiele jeszcze zmian tutaj zagości. Internet jest dla mnie obcą przestrzenią, której nie rozumiem i w której jeszcze mocno się gubię (oj, jak mocno!) Ale tam, po drugiej stronie, jesteście Wy ^_^ . A ja w  swoich dzienniczkach często pisałam dla jakiejś wyimaginowanej publiczności. A piszę od dawna. Mam obsesję przemijania. Chcę utrwalać w słowach chwile, najpiękniejsze momenty dni i nocy, chcę w słowach zamknąć barwy, dźwięki, nastroje i uczucia.. Tyle wstępu, nim zrobi się patetycznie.