6 marca 2009

wari(yj)acje marcowe

Śniegi topnieją powoli. Wszędzie mokro, grząsko, brudno. Kapie z dachów, drzew i z nieba. Szary, smętny krajobraz, powietrze przesiąknięte zgnilizną, wilgocią. Przenikający chłód. Jakoś nie mogę się poskładać do kupy. Niskie ciśnienie, deficyt snu, zmęczenie. Rano przepełnione, duszne, brudne autobusy. Po południu samochód co drugi dzień gasnący na skrzyżowaniu, a po doholowaniu/dopchaniu do mechanika - odpala normalnie...
Przygotowywanie masy konspektów, notatek, odświeżanie romantyzmu, pozytywizmu i Młodej Polski. Mierzenie się z samym sobą, z tym, co naprawdę umiem, a co muszę jeszcze poćwiczyć. Na studiach uczą nas takich wielkich rzeczy, a tu jest po prostu nudna, mozolna praca z tekstem literackim, powtarzanie i dochodzenie do rzeczy dla mnie oczywistych, dla uczniów - nie do końca. Wielkie próby zorganizowania sobie pracy, poukładania wszystkiego tak,  jak być powinno. Nauka na własnych błędach. Bolesne zetknięcia z rzeczywistością. Próba przetrwania w klasach zawodowych. 45 minut bezsilności, 45 minut udawania, że panuje się nad sytuacją, że nie dotykają cię te wszystkie głupie odzywki, komentarze, zaczepki... Nikt nas nie uczył tego na moim wspaniałym, wielkim uniwersytecie. Te wszystkie pedagogiki, metodyki, psychologie - psu na budę. Ale trudno - co nas nie zabije, to nas wzmocni. To tylko miesiąc (zostałam zatrudniona w ramach zastępstwa), jakoś dam radę. Nowy semestr na studiach, znów pobudki o 3:30 i w drogę. A w tym całym zabieganiu i zmęczeniu - Ty jesteś moją przystanią, moim stałym lądem,  na którym mi ciepło, miękko i przytulnie, na którym zawsze widnieje uśmiech...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze mogą pojawić się z małym opóźnieniem - są moderowane.