Piątek. Wyczerpanie skrajne. Usiłuję prowadzić lekcje z moim zachrypłym gardłem, mój głosik staje się coraz cichszy... Nos mam zabetonowany katarem. Pogoda gorsza niż w dekadenckich spleenach, jakie usiłuję omówić w jednej klasie. Trudno mi. Nie wiem, jak im to przekazać, jak ich do tego zachęcić. Chciałabym, żeby sami zobaczyli te malownicze krajobrazy i odkryli nastroje, intencje, cele, ale... nie wiem, jak ich na to naprowadzić. Nie chcą. Bo wierzę, że potrafią. Może za bardzo w nich wierzę. A prawda jest taka - nie znam ich i nie znam sposobów, za pomocą których pracowali wcześniej z tekstem literackim. Nie mam czasu, ani szans, aby w ciągu miesiąca wypracować swoje. Moja praca polega ciągle na nieustannych próbach znalezienia z nimi wspólnego języka, wychwycenia wspólnych fal. Udało mi się to z nielicznymi osobami, dwoma, trzema, czterema na klasę. Ale co zrobić z pozostałą trzydziestką, dwudziestką...? Czy naprawdę chodzi o to, żeby wszystko podyktować, podawać gotowe rozwiązania...?
Szare niebo wali mi się na głowę. Pada wstrętny, mokry śnieg. Wszędzie woda, błoto, plucha. Chłód. Jutro Kraków - jeśli stan zdrowia mi na to pozwoli. Ostatnio opuściłam zajęcia z premedytacją. Wstałam o 3:30 i po krótkim namyśle stwierdziłam, że wracam z powrotem do ciepłej, miękkiej pościeli. I że to będzie dzień, w którym wreszcie się wyśpię.
Marzę, aby ten miesiąc czym prędzej się skończył. W mojej pierwszej pracy wszystko jest nie tak, jak sobie wyobrażałam, nie tak, jak zakładałam. Sfruń na ziemię, Olu. O tak - sfrunęłam, może nawet spadłam. I twarde to było lądowanie. Ale skrzydełka jeszcze mam, o tak! I nie dam ich sobie skraść.
Jeszcze wiosenne deszcze obudzą ruń zieloną
Jeszcze zimowe śmieci na ognisku wiosny spłoną... ^_^
Oj, tak. A Klarysie zima w pełni wcale nie przeszkadza. Z premedytacją szturmuje klatkę, pożera wszystko, co nadaje się do pożarcia, hałasuje, dziobie i robi bałagan. Klarysa stanowczo domaga się od nas budki lęgowej... ;)
Szare niebo wali mi się na głowę. Pada wstrętny, mokry śnieg. Wszędzie woda, błoto, plucha. Chłód. Jutro Kraków - jeśli stan zdrowia mi na to pozwoli. Ostatnio opuściłam zajęcia z premedytacją. Wstałam o 3:30 i po krótkim namyśle stwierdziłam, że wracam z powrotem do ciepłej, miękkiej pościeli. I że to będzie dzień, w którym wreszcie się wyśpię.
Marzę, aby ten miesiąc czym prędzej się skończył. W mojej pierwszej pracy wszystko jest nie tak, jak sobie wyobrażałam, nie tak, jak zakładałam. Sfruń na ziemię, Olu. O tak - sfrunęłam, może nawet spadłam. I twarde to było lądowanie. Ale skrzydełka jeszcze mam, o tak! I nie dam ich sobie skraść.
Jeszcze wiosenne deszcze obudzą ruń zieloną
Jeszcze zimowe śmieci na ognisku wiosny spłoną... ^_^
Oj, tak. A Klarysie zima w pełni wcale nie przeszkadza. Z premedytacją szturmuje klatkę, pożera wszystko, co nadaje się do pożarcia, hałasuje, dziobie i robi bałagan. Klarysa stanowczo domaga się od nas budki lęgowej... ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mogą pojawić się z małym opóźnieniem - są moderowane.