20 lipca 2009

wesele było hejże hej!!! :)

Było ślicznie. Wszystko się udało i nie spełnił się żaden z moich przedślubnych koszmarów. Wszyscy szanowni goście dojechali na czas. Przywieźli ze sobą mnóstwo uśmiechu i dobrej energii, która otaczała nas przez cały dzień. Miło było spotkać w jednym miejscu tyle bliskich i kochanych ludzi. Do tej pory przeglądam zdjęcia i analizuję każdy uśmiech, wzruszenie, radość i życzliwe gesty ciotek, wujków, znajomych, kuzynów.... Bawiliśmy się świetnie przez całą noc aż do złotego wschodu słońca. To głównie zasługa świetnej orkiestry, dla której wszyscy byli pełni podziwu: doświadczenie, profesjonalizm i klasa (Marcin - dzięki za polecenie ich!!!!). Pani F. upiekła przepyszne ciasta. Miałam fantastycznych świadków:)

(-I jak tam, Haniu, jedziecie? Gdzie już jesteście??
- Słuchaj, Olka, jeszcze nie wyjechaliśmy...
- Jeeeeszcze nieee?????? o_o????!!!
-No, naprawdę... Z moją sukienką stała się tragedia, zaraz idziemy kupić nową...!!)

Błękitne różyczki w bukiecie i krawat młodego pana były w odcieniu mojego nowego nazwiska:) Psalm w Kościele był śpiewany na moją ulubioną melodię (przez ulubionego organistę:). Przemek M. zrobił dla nas cuuudne zdjęcia, które mogłabym oglądać godzinami, a w tym tygodniu mamy otrzymać zdjęcia od Szymona, których też nie mogę się doczekać. Pogodę mieliśmy IDEALNĄ - bez morderczego upału, jaki był jeszcze trzy dni wcześniej; nie było deszczu, ani gwałtownych burz z wichurami, jakie zdarzały się w poprzednie dni; nie było też zbyt chłodno. Kto nam zamówił taki łagodny front...? Ma się te znajomości w Niebie ;) Wytańczyłam się, wyśpiewałam i wygadałam. Rodzeństwo i kuzynowstwo w komplecie i na dodatek Renia i Gosiak!!!! I Hans też dotarł na czas - w nowej, ślicznej sukience :)) I dziadek Tadeusz - szanowny senior rodziny - szczęśliwie nam dojechał i był niezwykłą osobowością imprezy. I zaśpiewałysmy z Hanią nasze ulubione kawałki (a nagłośnienie miałyśmy full wypas xD xD). A na nasz pierwszy taniec (zatańczony do "Waltz for the moon" - tak, tak, proszę Państwa :))) ) - nawet nie wypadł tak źle, jak myślałam :) Nie mówiąc już o tak prozaicznych, a wielce istotnych rzeczach, jak sukienka (moja piękna, śnieżna sukienka, w której nawet nie wyglądałam grubo :) ), buty (które okazały się bardzo wygodne:) ), biżuteria (w której sama się zakochałam:) ) i takie tam.

A na poprawinach wszyscy solidnie poprawili :)) Był akordeon, wzmacniacz i gitara :) Derek, nas gość z Anglii, na drugi dzień stwierdził, że sprzedaje dom i przenosi się do Polski xD... Nie da się opisać, co tu się działo 12. lipca :) To przechodzi wszelkie moje zdolności literackie...

11 i lipca 2009 roku - to nie był najpiękniejszy, ani najwspanialszy, ani najważniejszy dzień w moim życiu. Było wiele ważniejszych i piękniejszych - i z pewnością wiele wciąż przede mną. To był dzień niezwykły i magiczny, w którym skumulowało się wiele powagi, wzruszeń, radości... - wszelkich pozytywnych uczuć.

Przykro mi tylko z jednego jedynego powodu. Ale tu o nim nie napiszę.

A Mama Marka patrzyła z góry. Tak - ma się te znajomości w niebie... ;)

Wszystkim zaglądającym tutaj, a obecnym na imprezie gościom - jeszcze raz - dziękuję

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana Olu, wszystkiego naj- naj- najlepszego na nowej drodze życia dla Ciebie i Twojego wybranka:) Si vis amari, ama!

    "tylko miłość
    wariatka ta sama"

    OdpowiedzUsuń

Komentarze mogą pojawić się z małym opóźnieniem - są moderowane.