27 lipca 2006

"Takie moje wędrowanie..."

Odjazdy i powroty. Wędrówki po smutki, uśmiechy i zdumienia przez rozkopane ulice i pył targany przez wiatr z przeraźliwie suchej ziemi i gruzowisk pod bezlitosną żarówką na niebie (...trzeba wiedzieć, że w Krakowie trwa wieczny remont i rozbudowa alei...-_-, koszmar).

Bardzo zależało mi na filologii rosyjskiej i kiedy zobaczyłam na liście, że za moje wypociny słowne i wygłupy na egzaminie dostałam nawet sporą liczbę punktów - bardzo się ucieszyłam (*wypociny słowne i głupoty - trzeba wiedzieć, że Oleńka czasami dostaje głupawki nawet na egzaminach. To jedna z reakcji na stres. Nie do opisania te moje arcydzieła:) Komisja tarzała się ze śmiechu:)). Z pewną ulgą wdrapywałam się po schodach, prowadzących do tamtejszego sekretariatu z myślami typu: zali to będzie moja druga uczelnia? :). Niestety, tutaj dowiedziałam się, że na mój kierunek złożyło w tym papiery roku barrrdzo wiele nowo maturzystów, w rezultacie czego osób ze starą maturą mogą przyjąć tylko siedem, a ja jestem w drugiej dziesiątce. Bardzo żałuję. Przynajmniej próbowałam. Może za rok....... A egzamin będę wspominać... miło:).

Cieszę się, że odważyłam się przekroczyć Twój próg. Że Cię znalazłam w tych labiryntach ulic (...trzeba wiedzieć, że Oleńka mocno gubi się w nowych miejscach i musi się trochę nabłądzić, zanim dotrze do celu:) ). Trudno by mi było tak wyjechać, pozostawiając w bezsłownym zawieszeniu to wszystko i nic...... Dbaj o te berberysy. Pomyślałam, że Ci się spodobają :). Moja mama robi takie kompozycje z ich liści i tak wpadłam na ten pomysł. Dziękuję za cały ten czas.

Tęskniłam za nią od miesiąca. Teraz jest jak nowa, brzmi jeszcze piękniej, ma nowy prożek, posklejane żeberka, przyklejony mostek i spiłowane garby na gryfie. Pan "naprawiacz" nieźle się z nią namęczył. Ale już wszystko dobrze, już przyniosłam ją na plecach, już popłynęły półkrople i ćwierć... ^_^ Nadal potrafię śpiewać:) W końcu mam moją sześciostrunną!!:)

Na przystanku tramwajowym usiadła obok mnie pewna starsza pani. Ni stąd, ni zowąd zaczęła pokazywać mi zawartość swoich reklamówek: okruszki chleba i inne odpadki "dla głąbków", zielone liście "dla króliczki". 
- Skąd pani wie, że króliczka...?:)
- A nie wiem, nie zaglądałam jej, nie da sobie, no ale tak mi się wydaje, bo kiedyś miałam króliczka i widziałam, że miał jajeczka, a ona nie ma... :)
Staruszka opowiedziała mi o swoich kotkach, gołąbkach i króliczce. Mówiła z tak niesamowitym przejęciem i wzruszeniem, że nie sposób było jej nie wysłuchać. Wzruszyło mnie to spotkanie. Osiemdziesięcioletnia kobieta na swoich chorych nogach w 30-stopniowe upały biegająca do piekarni po odpadki dla gołąbków. Ta pani w dziesięć minut opowiedziała mi jakby pół swojego życia. Ta otwartość i chęć mówienia oznaczająca, że ona nie ma pewnie nikogo, kto by wysłuchiwał jej opowieści, a co dopiero rozmawiał. Jakże więc zrozumiała była jej miłość do zwierząt... Warta tej chwili uwagi, która przecież nic mnie nie kosztowała. A że sama mam króliczki, rozmowa  toczyła się bardzo wdzięcznie, ku zdumieniu pań obok siedzących xD.

Takie moje wędrowanie [A. Krzysztoń] po smutki, uśmiechy i zdumienia. Warto wędrować ^-^

PS. Narzekasz, że nic o Tobie nie piszę, wiec...:):
Pan Michał prędkonogi nieomylnie i pewnie manewruje klawiszami komputera i prowadzi swoją drużynę piłkarską do zwycięstwa, kończąc sukcesem każdą podbramkową sytuację:) Ale ten jeden komentarz wirtualnego sprawozdawcy rozbawił mnie do łez:
"Ten zawodnik niestety nie jest dziś w stanie trafić do bramki":-)))" I tak jesteś waść mistrzem:) (...trzeba wiedzieć, że Oleńka po dwudziestu sekundach dostała żółtą kartkę _^_ ). Pozdrawiam Cię mocno, Rycerzu :-)).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze mogą pojawić się z małym opóźnieniem - są moderowane.