29 lipca 2006

...

kilkadziesiąt kilometrów tęsknoty...
.... -_-....

28 lipca 2006

wypisy z tęsknoty

Nie wiem, czym one są dla Ciebie. Dla mnie ciepłym, letnim snem. Błaganiem, by czas się zatrzymał. Złorzeczeniem słońcu za światło nowego dnia, które każe im przeminąć. Są zachwytem. Poezją. 

Miłością.

zapakunek, rozpakunek...

Spakowanie. Wykwaterowanie. Tata. Zapakowanie. I jak sobie pomyślę, że trzeba to wszystko jutro rozpakować -_-... Jak wiele tych naszych bagaży. Z roku na rok coraz bardziej obrastam w rzeczy.
Ale już jestem w domu. I choć nie tęskniłam tak mocno, no bo dopiero co przybyłam do Krakowa, to jednak odjazdy ostateczne, z samochodem pełnym pudeł i oczekiwanie na przyjazd taty i brata - są ... cudowne..;). No i wygłupy taty po drodze [tata po światłach: yes! yes! yes! :-D] No i świerszcze głośniejsze od radia. Księżycowy sierp zachodzący za horyzont. I Jowisz sunący wraz z nami - zatrzymał się dopiero za lasem nad moim domem ;-)


Dobranoc ^_^...............

27 lipca 2006

"Takie moje wędrowanie..."

Odjazdy i powroty. Wędrówki po smutki, uśmiechy i zdumienia przez rozkopane ulice i pył targany przez wiatr z przeraźliwie suchej ziemi i gruzowisk pod bezlitosną żarówką na niebie (...trzeba wiedzieć, że w Krakowie trwa wieczny remont i rozbudowa alei...-_-, koszmar).

Bardzo zależało mi na filologii rosyjskiej i kiedy zobaczyłam na liście, że za moje wypociny słowne i wygłupy na egzaminie dostałam nawet sporą liczbę punktów - bardzo się ucieszyłam (*wypociny słowne i głupoty - trzeba wiedzieć, że Oleńka czasami dostaje głupawki nawet na egzaminach. To jedna z reakcji na stres. Nie do opisania te moje arcydzieła:) Komisja tarzała się ze śmiechu:)). Z pewną ulgą wdrapywałam się po schodach, prowadzących do tamtejszego sekretariatu z myślami typu: zali to będzie moja druga uczelnia? :). Niestety, tutaj dowiedziałam się, że na mój kierunek złożyło w tym papiery roku barrrdzo wiele nowo maturzystów, w rezultacie czego osób ze starą maturą mogą przyjąć tylko siedem, a ja jestem w drugiej dziesiątce. Bardzo żałuję. Przynajmniej próbowałam. Może za rok....... A egzamin będę wspominać... miło:).

Cieszę się, że odważyłam się przekroczyć Twój próg. Że Cię znalazłam w tych labiryntach ulic (...trzeba wiedzieć, że Oleńka mocno gubi się w nowych miejscach i musi się trochę nabłądzić, zanim dotrze do celu:) ). Trudno by mi było tak wyjechać, pozostawiając w bezsłownym zawieszeniu to wszystko i nic...... Dbaj o te berberysy. Pomyślałam, że Ci się spodobają :). Moja mama robi takie kompozycje z ich liści i tak wpadłam na ten pomysł. Dziękuję za cały ten czas.

Tęskniłam za nią od miesiąca. Teraz jest jak nowa, brzmi jeszcze piękniej, ma nowy prożek, posklejane żeberka, przyklejony mostek i spiłowane garby na gryfie. Pan "naprawiacz" nieźle się z nią namęczył. Ale już wszystko dobrze, już przyniosłam ją na plecach, już popłynęły półkrople i ćwierć... ^_^ Nadal potrafię śpiewać:) W końcu mam moją sześciostrunną!!:)

Na przystanku tramwajowym usiadła obok mnie pewna starsza pani. Ni stąd, ni zowąd zaczęła pokazywać mi zawartość swoich reklamówek: okruszki chleba i inne odpadki "dla głąbków", zielone liście "dla króliczki". 
- Skąd pani wie, że króliczka...?:)
- A nie wiem, nie zaglądałam jej, nie da sobie, no ale tak mi się wydaje, bo kiedyś miałam króliczka i widziałam, że miał jajeczka, a ona nie ma... :)
Staruszka opowiedziała mi o swoich kotkach, gołąbkach i króliczce. Mówiła z tak niesamowitym przejęciem i wzruszeniem, że nie sposób było jej nie wysłuchać. Wzruszyło mnie to spotkanie. Osiemdziesięcioletnia kobieta na swoich chorych nogach w 30-stopniowe upały biegająca do piekarni po odpadki dla gołąbków. Ta pani w dziesięć minut opowiedziała mi jakby pół swojego życia. Ta otwartość i chęć mówienia oznaczająca, że ona nie ma pewnie nikogo, kto by wysłuchiwał jej opowieści, a co dopiero rozmawiał. Jakże więc zrozumiała była jej miłość do zwierząt... Warta tej chwili uwagi, która przecież nic mnie nie kosztowała. A że sama mam króliczki, rozmowa  toczyła się bardzo wdzięcznie, ku zdumieniu pań obok siedzących xD.

Takie moje wędrowanie [A. Krzysztoń] po smutki, uśmiechy i zdumienia. Warto wędrować ^-^

PS. Narzekasz, że nic o Tobie nie piszę, wiec...:):
Pan Michał prędkonogi nieomylnie i pewnie manewruje klawiszami komputera i prowadzi swoją drużynę piłkarską do zwycięstwa, kończąc sukcesem każdą podbramkową sytuację:) Ale ten jeden komentarz wirtualnego sprawozdawcy rozbawił mnie do łez:
"Ten zawodnik niestety nie jest dziś w stanie trafić do bramki":-)))" I tak jesteś waść mistrzem:) (...trzeba wiedzieć, że Oleńka po dwudziestu sekundach dostała żółtą kartkę _^_ ). Pozdrawiam Cię mocno, Rycerzu :-)).

25 lipca 2006

zawahania...

Mimo wszystko bałam się tej wizyty. Zbyt długie niewidzenie, inne nasze życia. Oddalenia od wspólnych chwil. Już ja wiem, co czas potrafi robić z Przyjaciółmi... A Ty jesteś jak wtedy. Jakbyśmy dalej były na pierwszym roku polonistyki i parodiowały dra D.:) albo siedziały na pomniku Mickiewicza i snuły zbyszkorojenia :-) (- które się spełniły!!!^^). To niesamowite, jak potrafisz poświęcać uwagę drugiemu człowiekowi. Jak potrafisz słuchać... Nic się nie zmieniło.
Jestem z Ciebie dumna, studentko drugiego roku!! Może właśnie tak miło być - odnalazłaś siebie na tej uczelni. To jest Twój kierunek. Teraz odpoczywaj.

Dziękuję, panno Małgorzato ^_^.


A ja w pustym pokoju. Nie sądziłam, że będzie tak trudno. A może to po prostu wina paskudnego słońca...? Wydawało się, że lżej mi będzie, gdy pokonam te przeszkody licencjatowe. Dlaczego tak mi ciężko, co tam w środku jest...?
Dlaczego się cofam i waham? Zawracam na mecie? Dwa razy byłam dziś u celu. Nie przekroczyłam progu... Pierwszy raz nie był tylko z mojej winy. Po prostu nie zmieściłam się w czasie. Drugi raz miałam go mnóstwo. Przemierzyć pół miasta na mojej bolącej jeszcze z lekka nodze w  temperaturze 35 stopni, by potem stać jak wryta u celu z sercem bijącym w rytm być albo nie być - zaiste, to bardzo powieściowe. Lecz życie powieściowe nie jest i pozostaje tylko mała pustka i piekące bąble na stopach.

Wiele bym dała za filiżankę kawy albo kufel piwska (zimnego) z moimi duszyczkami.......

15 lipca 2006

Szczęśliwa ^_^

Gdy wczoraj, w ciepłym i świeżym po deszczu (wreszcie...) wieczorze siedziałam pod parasolami jednego z podwórek na Kazimierzu, za mną rozlegały się gitary i śpiew Cyrkla, a dookoła radosny rozgwar ludzi znajomych, bliskich i tych znajomych tylko z widzenia (także w jakiś sposób bliskich...), nie mogłam uwierzyć, że wreszcie, ale to wreszcie mogę tak zupełnie, całkowicie, do głębi, całym sercem i umysłem (zwłaszcza:) odetchnąć i ze spokojnym sumieniem, bez śladów planów i zadań, które muszę wykonać, zaległości i ogonów paskudnych, tak uporczywie i natrętnie będących w ciągu tych trzech lat krakowskiego życia - wznieść toast za zakończone studia. Donoszę z radością i ulgą, że od wczoraj jestem panią licencjatką polonistyki!

...^_^...
Teraz mogę odpocząć. Nigdy jeszcze tak nie cieszyłam się wakacjami, jak w tym roku. W końcu mamy 15 lipca. Wysiłek koncentracji umysłowej przed obroną i ewentualnej nauki był heroiczny.

Pani dr M. Sz. jest niezwykłą osobą. Gdyby nie jej mobilizacja, nie obroniłabym się teraz. I ten jej uśmiech i entuzjazm, energia, które po spotkaniu z nią dodawały sił w siedzeniu nad tymi wszystkimi problemami dialektologiczno-historyczno-językowymi...:)

Ślęczenie po nocach nad ziarnkiem słowa, jak nad losami imperium....................
Dziękuję.
Olu, zadziwiłaś samą siebie...;-)

Pod parasolami, parasolami, czy też słońce, czy deszcz nad nami...:)
Wczoraj po deszczu pomiędzy nimi niebo było jasne. Nie wiem, co lubię bardziej: czy gdy Paweł śpiewa, czy jego teksty pomiędzy piosenkami:)) Kocham klimat jego koncertów:). Tawerna pod Jagnięciem to z pewnością było wyjątkowe miejsce. Ciągle się o tym przekonuję, rozmawiając z jej bywalcami.... Tego mi wczoraj trzeba było: Lipki...:)))
A Latającą Tawernę linkuję ^_--.

12 lipca 2006

mijam, mijasz...

W sercu zieleni do snu grają świerszcze, a księżyc swoim światłem gładzi wierzchołki drzew. Na moją dolinę opada woal nocy. Ziemia przystaje w miejscu. Tylko pochodnie nieba zapalają się jedna po drugiej i to ma oznaczać, że nasza dzienna gwiazda odeszła sobie już na drugą stronę świata. 
Kocham bezruch letnich zmierzchów, ich kojący chłód. To za każdym razem momenty wieczności. Momenty piękna. Za chwilę na firmamencie roztańczą się gwiazdy...
Może to robi się nudne, ale ja nie potrafię przestać zachwycać się światem...
W sercu zieleni jest miejsce na zachwyt i szczęście. Dziś wypełnia je niepokój i tęsknota.
Dlaczego wciąż się mijamy.
Dlaczego mijamy.

.........

9 lipca 2006

Jaka szkoda, że...

...w rodzinie Kaczyńskich nie urodziły się czworaczki...
[z jakiegoś kabaretu.]

6 lipca 2006

Dziękuję... ^_^

Trzeba szukać dobrych stron w każdym wydarzeniu. Gdy Pollyanna była malutka i  z całego serduszka pragnęła dostać lalkę, w paczkach otrzymała (chyba przez pomyłkę) tylko dwie kule. Bardzo się wtedy zmartwiła, ale zmartwienie to zaowocowało stworzeniem jej gry optymistycznej, w myśl której można przecież  i trzeba było się cieszyć, że te kule nie są jej potrzebne, bo ma dwie zdrowe i szybkie nóżki. I w ten oto sposób - nawet trochę resentymentujący, no bo to taka słodka cytryna:), malutka Polly uczyła innych szukania radości.
        Taki to motyw z dziecięcej lektury pojawił się w mojej głowie zupełnie niespodziewanie jak ból, jaki poczułam, gdy w czwartkowe przedpołudnie na mojej drodze w cieniu akademikowego korytarza czaiły się zdradziecko kałuże rozlanej wody. Ponieważ szłam szybko, szybko też podjechałam na tym nietypowym lodowisku, a ponieważ na horyzoncie mej trasy rozciągały się schody - energii mego rozpędu  nie dane było wyczerpać się do końca, ale właśnie z całej siły uderzyć w nie i fizycznymi obliczeniami odbić na mojej nodze skutki tej niewyczerpanej energii czy czegoś tam. W ten sposób na prostej drodze nabawiłam się gipsu i dwóch kul do pomocy. W sumie można się cieszyć. Ty tylko skręcenie kostki... Jeden moment nieuwagi. I co nam z twardego stąpania po ziemi?! Nie lepiej bujać w obłokach??
        Moje życie utrudniłam przez to skutecznie.  Każdy dzień muszę rozpoczynać lewą nogą.  Zostałam unieruchomiona na dobre, bo zbyt słaba jestem na długie trasy. A długie trasy są teraz koniecznością. Taksówki są koniecznością. Bardzo drogą :-/.  Koniec wędrówek ciepłym krajem. Przymusowy bezruch pokoju.
Ale w tych wszystkich trudnych chwilach nie trzeba gry Pollyanny, żeby zobaczyć, jak wiele szczęścia otrzymałam od losu. Mianowicie od krytycznego czwartku mieszkam w innym pokoju (to był właśnie dzień przekwaterowania).  Są obok mnie ludzie serdeczni, troskliwi i pomocni, bez których nie wiem, jak by się to wszystko skończyło.  Gdyby nie Ania i jej porady, gdyby nie Gosia i jej koleżanka - Ania i jej kolega, Marek, którzy obwieźli mnie wtedy po pogotowiach i ciągle ze mną w tym wszystkim byli... Gdyby nie Magda i Ola, która jeszcze w ten sam dzień wieczorem  załatwiły mi kule... Gdyby nie te cudowne zbiegi okoliczności, te pomocne serdeczne dłonie innych.  W ten dzień wieczorem byłam mimo wszystko bardzo szczęśliwym człowiekiem. Nie wiem, jak się Wam za to wszystko odwdzięczę.
Jak tutaj w tym pokoju bywa wesoło, oj, jak bywa:))) Mam świetne współlokatorki:) Odlotowe!:) I do rany przyłóż ;-). [Ania studiuje pielęgniarstwo i gania za mną z zastrzykami:))] A mogłam przecież trafić na jakieś zołzy, które miałyby mnie gdzieś:)
         No i Wy wszyscy, Wy kochani, chorego nawiedzający!!:) Ratujący i pomagający w tych wszystkich prozaicznych załatwieniach licencjatowo-egzaminacyjnych i przynoszący pachnące truskawki:))) Wspierający i pamiętający!! :) To bardzo mi pomaga, bardzo, bardzo, bardzo... 
Jeżeli uda mi się osiągnąć te swoje cele, to w dużej mierze dzięki Wam. Po prostu nie wygrałabym sama tego wyścigu z czasem, ani nie pokonała oporu przestrzeni. 
- Dziękuję!!! -
 serce  serce  serce