To był ciężki tydzień. Bardzo pracowity. Dużo prac kuchennych z okazji imprezy urodzinowej brata. Osiemnastej! :-) Oj, jak ten czas leci... No i przeleciał ten tydzień jakoś tak, że nie zrealizowałam tego, co sobie zaplanowałam. Książki i recenzje zaniedbałam. Tablet zaniedbałam. Pracuję za to dość intensywnie nad wykładami naszego parafialnego Kręgu Dyskusyjnego. I słusznie, bo w tą sobotę W KOŃCU ruszamy - po długiej przerwie.
A najważniejsze: zaśpiewałam! Zrobiłam oprawę muzyczną do mszy osiemnastkowej mojego brata. Bardzo się bałam. Trema mnie zjadała. Już zaczęłam dostawać chrypki emocjonalnej. Tak, naprawdę jest coś takiego jak chrypka z emocji. Najgorzej było psalm zaśpiewać z tej mównicy. Chciałam się ukryć na chórze, ale tam oczywiście żaden mikrofon nie dosięga. No i masz - Oleńka do mównicy (czy jak to się tam nazywa) się dowlokła i próbowała uciszyć swoje serce, żeby się usłyszeć. Zaczęłam wysoko. Za wysoko - a uświadomiłam sobie dopiero w momencie śpiewania pierwszego wersu, którego melodia wędrowała do góry. Uff, dałam radę, mikrofon wzmocnił to, na co nie starczyło mi powietrza. Ale nie zapomnę tego zdziwienia w tej jednej sekundzie, zbliżając się do owego ryzykownego momentu: "kurczę, jak ja to zrobiłam, że tak wysoko zaczęłam, przecież to ćwiczyłam?!?!" :) Potem było już lepiej, bo wiedziałam, gdzie bardziej nacisnąć, gdzie wziąć głębszy oddech... A już w domu doszłam do tego, dlaczego nie mogłam przewidzieć tej wysokiej tonacji: bo Oleńka refren zaśpiewała na inną melodię, a zwrotki na inną :-) Ot, cała Oleńka. Nerwy!
Cieszę się. Lekko mi było, swobodnie. Wybrzmiało, co miało wybrzmieć. Przełamałam się - to najważniejsze. Na nowo poczułam, jak bardzo kocham śpiewać. I jak wielką siłę ma Muzyka. Jaką ja mam siłę - tam w środku, głęboko.