28 kwietnia 2013

Objęty pięknem wieczności

Od koncertu minął tydzień. Trudny tydzień. Między zwątpieniem i smutkiem, na dnie ukrywam dobre wspomnienia: cud tworzenia, radość śpiewania, wzruszenie, zadowolenie z siebie, może nawet duma. Jak wspaniale, że to się nam udało, że do tego doszło. Niezwykłe doświadczenie - spełniać, urzeczywistniać, stwarzać. Sprawiać, że marzenia, wyobrażenia - stają się realne, mają czas i miejsce. Mogło przecież nie być nic. 

Dotąd zupełnie nie wiem, jak do tego doszło, że postanowiłam wcielać w życie plany - tak po prostu. Słowa - w czyny. Że powiedziałam o tym innym. Że starczyło sił, chęci, odwagi, wiary w siebie i zdrowia na organizację i przemyślenie tego przedsięwzięcia. Oczywiście - to nie moja zasługa. W to wydarzenie każdy z uczestników wniósł coś swojego: wybór wierszy, kompozycje, muzykę, dobrą radę - ot, cząstkę siebie. Nie chciałam niczego narzucać.

Wyszło pięknie. Pewnie, że gdy teraz siebie słucham, wiem, w których momentach mogło być lepiej. Ale nie było źle. 

Niesamowicie się cieszę, że D. zgodził się - z takim entuzjazmem - towarzyszyć mi w śpiewaniu. Mimo tego, co stało się później - chcę miło pamiętać każdą naszą wspólną próbę w "Papierniku". Bez jego wyobraźni muzycznej, tak innej od mojej, tak pełnej przestrzeni, bez jego doświadczenia - ten wieczór byłby uboższy, jednostajny. Bez jego gitary basowej nie byłoby tyle głębi w trzech śpiewanych przeze mnie piosenkach. Wreszcie bez jego deklaracji udziału - projekt ten nie wyszedłby poza cztery ściany mojego pokoju i mojej wyobraźni.

Niesamowicie się cieszę, że ks. L. zgodził się nam towarzyszyć jako narrator i ubogacił ten wieczór swoją genialną recytacją. Siedziałam sobie na scenie, słuchałam i byłam szczęśliwa, że tak ważne dla mnie wiersze słyszę właśnie TAK, właśnie tą barwą głosu i tym zrozumieniem objęte. 

Niesamowicie się cieszę, że K. ozdobiła interpretacje ks. L. akompaniamentem harfy. Cieszę się, że w ogóle mogłam ją poznać i że spotkałam się z jej strony z takim zapałem i radością - bez cienia niechęci, wymuszenia, bez podnoszenia problemów logistycznych - a przecież transport harfy to nie jest łatwa rzecz. Bez muzyki K. ta poezja nie miałaby tej głębi i tej siły wyrazu.

Niesamowicie wdzięczna jestem Bogu - za przywrócenie mi głosu - i nie mówię tutaj tylko o katarze, który męczył mnie trzy tygodnie przed planowanym występem i minął dokładnie w czwartek, przed naszą pierwszą wspólną poważną próbą [pamiętacie, co stało się przez Konkursem Kolęd i Pastorałek? - przez dwa miesiące żyłam w strachu, że stracę głos]. Dziękuję za przywrócenie mi odwagi i świadomości głosu. Nie występowałam w ten sposób od kilku długich lat. Bez względu na to, czy jeszcze będę - dziękuję.

I M.- że ciągle ze mną był. I że wspaniale nas nagłośnił.

Zastanawiam się nieustannie: "Dziękuję!" - ile wdzięczności może zmieścić w sobie to krótkie słowo...? 

 Więcej zdjęć można obejrzeć [tutaj].

23 kwietnia 2013

W Światowy Dzień Książki nie kupiłam żadnej książki. Nie wzięłam do ręki rozpoczętej dawno lektury. Nie napisałam recenzji, którą tak bardzo chcę napisać. Nie odwiedziłam blogów, które tak mocno chcę odwiedzić. Przemarzłam, przestraszyłam się, zawiodłam się na ludziach. Wróciłam do domu, zjadłam zapiekankę i poszłam spać. I jeszcze nie wstałam. I nie mam ochoty. Na nic nie mam ochoty, na życie w szczególności. Nie sądziłam, że coś tak bardzo może zachwiać moją równowagą psychiczną - tak w biały dzień, tak po prostu, tak zwyczajnie. Nie żaden wcale wielki dramat, lecz banał, nieporozumienie cholerne, lecz mój perfekcjonizm i nie moja bylejakość.

Usiłuję udawać kompetentną, pomocną i silną, ale nie mam już siły na to udawanie. Tak naprawdę jestem głupia, zdezorientowana, słaba i tchórzliwa. Chciałabym po prostu uciec. A nie mogę.

22 kwietnia 2013

Dostać pracę, o której się nie śmiało nawet śnić. Po dwóch tygodniach chcieć ją wypowiedzieć. Przyjść do biura i przeryczeć dwie godziny. Poczuć, jak rzeczywistość Cię przerasta, miażdży, przygniata...

Bezcenne.

3 kwietnia 2013

o tym, jak zmartwychwstaję

"Objęty tajemniczym pięknem wieczności!
Trwać i trwać. Nie przerywać odlotów cieniom
tylko trwać coraz jaśniej i prościej."
[K. Wojtyła, ***(Dalekie wybrzeża ciszy zaczynają się tuż za progiem)]

Nie chcę już swoim życiem wznosić grobowca. Nie chcę otaczać się ciasnym murem obojętności, murem, który oddziela mnie od źródła. Od życia. Bo "Ziemia wtedy jest Ziemią, gdy jest otwarta na niebo, gdy nie przesłania sobą przestrzeni niebieskiej". Chcę zmartwychwstawać - małymi krokami. Długie jest nasze zmartwychwstawanie i trudne - pomijając upadki, kryzysy, dramaty. Bo tak bardzo kochamy doczesność. I dobrze - trzeba ją kochać. Tylko nie wyłącznie i absolutnie. Nie ślepo. 

Wierzyć - zmartwychwstawać, przemieniać swoje życie, tworzyć. Poruszać się z lekkością, z wdziękiem, z gracją (jeśli wiara jest łaską, to, idąc za etymologią, łaska to z łac. gratia). Wierzyć - wznieść się na wyższy poziom istnienia. "Zwrócić się ku owemu Inaczej, mądrzej, piękniej, pełniej."
 
Wiele mogłabym pisać - i pisać zapewne będę. Chyba jeszcze nigdy nie miałam tak silnej świadomości swojej wiary. Nikt mi jej takiej nigdy nie pokazał: tak niesamowitej, tak pociągającej, tak inspirującej, tak fascynującej. Pierwszy raz w życiu poczułam, jak to jest - nie bać się, pokładając nadzieję w Panu. Pierwszy raz w życiu dotarło do mnie, jak błahe są pewne aspekty życia, do których przywiązywałam tak wielką wagę. Pierwszy raz uświadomiłam sobie, jak wielki skarb w sobie kryję - duszę! Pierwszy raz w życiu mam ochotę krzyczeć wszem i wobec, że moja wiara jest piękna! Nie były to chwilowe emocje, wzruszenie, które mija. Nie był to patos skrzydlatych słów, które się rozwiały po wyjściu z Kościoła. To jakby fundament, który się wznosił od dawna, a teraz dotknął serca. To ziarno, które kiełkowało powoli, a teraz rozkwita. Olśnienie! Jak w tym wierszu: 

Denise Levertov
Przepaska na oczy

W tej ciemności odpoczywam,
niegotowa na światło, które wschodzi
dzień po dniu
i wzywa do współudziału.
Czarny jedwabiu, chroń mnie.
Potrzeba mi więcej nocy, nim otworzę
oczy i serce
na olśnienie. Muszę jeszcze
rosnąć w ciemności jak korzeń,
niegotowy, niegotowy na pewno.

[przekład: Czesław Miłosz]

Gdy już się ujrzy siebie i swoje życie oświetlone blaskiem tego światła, gdy zobaczy się świat pełen cieni - chce się wracać do tego obrazu. Pewnie będę błądzić, upadać, zapominać o nim. Promień wieczności rozproszy się wśród pragmatyzmu życia, wśród smutku, szarości, bylejakości, ale i przyjemności, jakie świat mi oferuje. Ale będę za nim tęsknić. Będę go szukać.

Byłam tak daleko. A jaka krytyczna. Ile buntu i niezrozumienia. Msza: rutyna. Modlitwa: brak. Kościół: opór. Ale wolałam także być daleko z czystej wygody: wolałam od siebie nie wymagać za wiele. Czułam się niegotowa na przyjęcie takiego światła. Za mała, za głupia, za słaba, za grzeszna.

I wtedy usłyszałam że prawdziwa wiara ma odwagę wątpić. Że mam prawo pytać - nawet najbardziej rozpaczliwie i oskarżycielsko. Że jestem bliżej niż inni. Że brak mi tylko cierpliwości. Kryzys jest czymś dobrym, potrzebnym, autentycznym. Kryzys to walka, niespokojne poszukiwanie. Ateizm jest oczyszczeniem wiary pojmowanej błędnie (oczywiście nie każdy ateizm - ten wojujący i cyniczny, ten, który wypowiada się o rzeczach, o jakich nie ma pojęcia, żeby je ośmieszyć z ateizmem Tomasza Halika nie ma nic wspólnego). A ja pojmowałam ją błędnie. Nazbyt abstrakcyjnie, nazbyt rutynowo, nazbyt nijako, mgliście albo też infantylnie.

Wiary trzeba się nauczyć. Nauczyć: to nie znaczy opanować katechizm - w każdym razie nie tylko. Wiarę trzeba pojąć, to znaczy spróbować objąć rozumem coś, co rozumem absolutnie nieobjęte. Objąć, ale do tego stopnia, do jakiego to możliwe. Nauczyć się właściwie o niej myśleć, właściwie ją postrzegać, właściwie - wyobrażać (tak, może wyobraźnia to tutaj najlepsze słowo). Zaakceptować swoje miejsce wobec niej. Nie przedzierać się przez Tajemnicę, lecz zatrzymać się przed nią i pozwolić, aby nas objęła. Schylić głowę przed niepoznawalnym i zaufać.

Chyba właśnie chodzi o ten moment, w którym trzeba się zatrzymać, szukając odpowiedzi. Moment, gdzie rozum jest za mały i bezsilny. Moment, gdzie kończy się wiedza, a zaczyna niewiadoma. Gdzie kończy się pewność, a zaczyna zaufanie. Gdzie kończą się słowa, zaczyna milczenie. Moment, gdzie kończy się pewny grunt pod stopami, a zaczyna przepaść. Gdzie kończę się ja i moje pragnienia/ roszczenia/ prośby, a zaczyna łaska. Gdzie kończy się mówienie o wierze, a zaczyna "mówienie z głębi wiary, żyjąc nią, wierząc po prostu"*. Gdzie przestaję ogarniać, a Coś zaczyna ogarniać mnie. Budujemy na tym, co jasne i odkryte, co poznane - ku temu, co ukryte, niewiadome.

Wiara nie polega na wyobcowaniu z życia doczesnego, ale na zakochaniu się w nim. W końcu to poprzez nie wędrujemy dalej. To tutaj przemieniamy siebie.

Pierwszy raz w życiu uczestniczyłam w całym tridum paschalnym. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu dostrzegam sens w modlitwie. Pragnę się zmieniać. Słucham, czytam i myślę sobie - jakie piękne jest moje życie. I ile w nim jeszcze do odkrycia, do przeczytania, do przemyślenia. Czuję, jak zmartwychwstaję.

Nie wiem, jak za to wszystko dziękować.

*parafraza: "Są dwa sposoby dotykania problematyki miłości: można mówić o miłości i można mówić z głębi miłości, kochając po prostu, żyjąc miłością" - ks. L. Łysień. Właściwie cały powyższy tekst jest przesiąknięty jego dosłowną (cudzysłów oraz tekst pogrubiony) lub mniej dosłowną myślą. Na każdym jego kazaniu mam ochotę wyciągnąć zeszyt, długopis i notować. Ale co by sobie ludzie pomyśleli...