16 listopada 2008

stuk-puk :)

Jak niewiele wystarczy, żeby się pozbierać i na powrót posklejać...:) Jakiś drobiazg mały, odwiedziny kilku sklepów,  nowe kolczyki, lakier do paznokci, dobra książka...:)
Tak, mam paznokcie <-- może to dla niektórych dziwnie brzmiąca wypowiedź, ale dla mnie to niepojęty fakt, nieoczywistość, absolutne novum... Ech, Oleńko... ^_^``


14 listopada 2008

stuk, stuk, stuk...

Wystarczy małe pęknięcie, żeby rozsypać się na kawałki. Jakiś drobiazg, sprzeczka, coś nie po myśli, zaspanie,ucieczka autobusu, brak parasola...

6 listopada 2008

Gdy zabraknie sił...

Prawda, zgubiłam się. Dałam za wygraną. Przestałam walczyć, próbować i wierzyć: w siebie i swoje możliwości, piękne sentencje, przykłady, zasady... TU wszystko jest inne, niż TAM - przez pięć lat studiów. Tutaj - wszystko dalekie, trudniejsze, mniej dostępne. Pewnych rzeczy i miejsc nie ma wcale. Przez cztery miesiące nie było też pracy, którą pragnęłabym podjąć. Nie mogłam też podjąć nawet tych, których nie chciałam. Czytając ogłoszenia od tutejszych pracodawców: ich charakter, wysokość zarobków, czas pracy i jej rodzaj - czułam się urażona, poniżona, niepotrzebna. Wcale nie dlatego, że mam o sobie jakieś wysokie mniemanie. Wręcz przeciwnie - mnie właśnie zabrakło ostatnio wiary w siebie. Ale te ogłoszenia, oferujące ludziom wyzysk, zarobki, z których ledwo zapracowałabym na bilet do miasta, czasem godziny, w których nie miałabym już czym wrócić z owego miasta - załamały mnie. No i wszędzie chcą studentów albo osoby z wykształceniem średnim - byle ich tylko wykorzystać, byle zapłacić mniej, przecież jakaś przemądrzała pani magister mogłaby być wymagająca... Przyjeżdżając tutaj, miałam nadzieję. Trzymałam się jej, jak mogłam. Wierzyłam w siebie, a fakt, że skończyłam uniwersytet, upewniał mnie w tym, że moje szanse na znalezienie pracy są spore - w każdym razie większe, niż ludzi, którzy kończyli inne uczelnie, powstające w co drugim mieście jak grzyby po deszczu. Nie chcę generalizować i mówić, że te uczelnie są jakieś gorsze, bo wiele zależy od ludzi, ich zdolności i chęci, a ja też mam swoje braki w mojej wielkiej edukacji na zacnym Wydziale Polonistyki UJ. Po prostu myślałam, że dyrektorom szkół zależy na takich rzeczach.Jednak po wizytach w trzydziestu szkołach usłyszałam jedno i to samo - nie ma pracy, nie ma etatów, mamy komplet, nikt nie wybiera się na emeryturę...  Kurczyłam się, malałam, znikałam. Moje marzenia, plany, zamiary, dobre chęci opadały ze mnie jak liście z wrześniowym wiatrem. W końcu przestałam odczuwać, chcieć, pragnąć, poznawać, rozmawiać, cieszyć się, żyć... Straciłam motywację do czegokolwiek, życie zmieniło się w egzystowanie, straciło swoją celowość. Te ostatnie doświadczenia pozwoliły mi zaznać beznadziejności i zapewne były potrzebne, by lepiej poznać siebie. Nie były jednak wartościowe tak, jak płacz, po którym przychodzi ulga, ukojenie, jak niesłusznie wylane łzy, po których przychodzi coś w rodzaju oczyszczenia. Był to czas niszczący, wyjaławiający moją duszę, znieczulający na te wszystkie małe radości, które potrafiły mnie wzruszać i cieszyć. Sprowadziły mnie na ziemię i pokazały oblicze rzeczywistości. Oswoiły z szarością życia. Uodporniły - troszeczkę.
Ostatnio wreszcie wracam do siebie. Pomagają mi w tym studia, najbliższe osoby, Marek, który jest niesamowicie cierpliwym i wyrozumiałym człowiekiem. Ta notka też mi pomogła. Wypisałam to, niech sobie tu pozostanie. 


2 listopada 2008

wierszem

Requiem dla żyjących

Radość minionej chwili zmienia się 
szybko w czarny kaptur z otworami 
na oczy, usta, język i żal. Żale. 
Żyjący wciąż zajęci są
żegnaniem odchodzących dni, 
które przypominają naświetlony, 
lecz nigdy nie wywołany film. 
Żyjący żyją tak lekkomyślnie, tak niedbale, 
że umarli nie posiadają się ze zdumienia. 
Śmieją się smutno i wykrzykują, ach, dzieci, 
i my byliśmy tacy sami. Tacy sami. 
Kwitły akacje. 
Słowiki gwizdały w gałęziach, nad nami.

[*A. Zagajewski*]