30 kwietnia minęło pięć miesięcy, od czasu, gdy położyli mi na brzuszku, na piersi taką malutką kruszynkę, a ja się rozwyłam (nie napiszę, że rozpłakałam, bo rozwyłam) z radości. Choć i 'radość' to zdecydowanie niekompletne słowo. Bo tam była i radość, i błogość, i ulga, i niedowierzanie, i dziękczynienie, i wdzięczność i coś jeszcze, co nienazwane. A wdzięczności chyba najwięcej.
Ktoś mnie zapytał - a było to na krótko po narodzinach dziecka - czy odnalazłam się już w nowej roli - roli mamy. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czy to naprawdę jest tak, że - o, eureka! jestem mamą, hurra! Raczej nie. Macierzyństwo to niekończące stawanie się, nieustające odnajdywanie się. Ciągłe zaskoczenia, zdumienia, wątpliwości, zachwyty. Jak uda się ogarnąć jedno, to pojawia się znienacka drugie, nowe, inne. Wpadasz w ten wir i po prostu się kręcisz - raz szybciej, raz wolniej. Przyjemny lekki wiatr lub istne tornado. Jesteś: w biegu, w panice, w nerwach, we wzruszeniu, w zadowoleniu, w podziwie, w działaniu, w zmęczeniu. Jesteś.
Na początku wszystko było takie trudne. Pamiętam, jak bałam się ją przebierać, przewijać, kąpać. Jak bałam się jej dotknąć, wziąć na ręce. Jak panikowaliśmy przy małym katarku.
Pamiętam, jak przerażało mnie kompletowanie wyprawki. Finansowo - też, owszem, ale ta wielość, różność, i wymyślność - kto by to objął, spamiętał, kto by się w tym zorientował - w tych ubrankach, rozmiarach, kosmetykach, zabawkach, przyborach, w całej masie niepotrzebnych gadżetów... Długo po narodzinach Hani nie odróżniałam śpioszków od pajacyka i długo bałam się ubrać jej czegokolwiek przez główkę... Ależ szybko nauczyliśmy się wszystkiego, co konieczne! Po miesiącu spokojnie mogłam już dzielić się swoim doświadczeniem z innymi mamami.
Z całą pewnością mogę rzec, że wszyscy się dotarliśmy. Hania wyraźniej komunikuje swoje potrzeby, a my potrafimy trafniej odczytać jej sygnały. Wiem, co oznacza który jej płacz (obecnie rządzi płacz, którym domaga się od nas ukołysania jej do snu w ramionach. Inaczej nie zaśnie). Wiem, czego się spodziewać po jej zachowaniu. Łatwiej potrafię ją uspokoić.
*
Pamiętam, jak przerażało mnie kompletowanie wyprawki. Finansowo - też, owszem, ale ta wielość, różność, i wymyślność - kto by to objął, spamiętał, kto by się w tym zorientował - w tych ubrankach, rozmiarach, kosmetykach, zabawkach, przyborach, w całej masie niepotrzebnych gadżetów... Długo po narodzinach Hani nie odróżniałam śpioszków od pajacyka i długo bałam się ubrać jej czegokolwiek przez główkę... Ależ szybko nauczyliśmy się wszystkiego, co konieczne! Po miesiącu spokojnie mogłam już dzielić się swoim doświadczeniem z innymi mamami.
Największe zaskoczenia? Wszyscy mówili, że dzieci dużo śpią. Że jedna drzemka, potem druga, potem trzecia... Serio? Im Hania była starsza, tym jej drzemki robiły się krótsze. Potrafiła spać naprawdę długo tylko w naszych ramionach. Po odłożeniu budziła się momentalnie albo za kilka minut. I co tu robić z takim nieśpiącym maluchem, który jest jeszcze zbyt mały na zabawki, którego nie sposób niczym zająć, a które nieustannie domaga się twojej obecności, niepokoi się, gdy znikasz mu z oczu? Wtedy było mi chyba najtrudniej. Za to miło wspominam długie karmienia i łatwe zasypianie przy nich - mogłam dużo czytać, oglądać, nawet pisać mi się zdarzało, byłam na bieżąco ze światem internetowym...
Naturalną koleją rzeczy było to, że nocki Hania zaczęła przesypiać w naszym łóżku. Szybko zrezygnowałam z odkładania jej do łóżeczka. Śpi z nami i śpi nam dobrze i długo, coraz dłużej. Nocne karmienia i przytulania są czymś cudnym. Ostatnio i z dniami sytuacja jakby zaczęła się jakby poprawiać - drzemki stopniowo się wydłużają, ale na razie nie chcę zapeszać, więc - sza!
Naturalną koleją rzeczy było to, że nocki Hania zaczęła przesypiać w naszym łóżku. Szybko zrezygnowałam z odkładania jej do łóżeczka. Śpi z nami i śpi nam dobrze i długo, coraz dłużej. Nocne karmienia i przytulania są czymś cudnym. Ostatnio i z dniami sytuacja jakby zaczęła się jakby poprawiać - drzemki stopniowo się wydłużają, ale na razie nie chcę zapeszać, więc - sza!
Jesteśmy świetnie zorganizowani. Planujemy dni. Dzielimy się obowiązkami domowymi i opieką. Razem sprzątamy, razem gotujemy, razem będziemy wkrótce kosić trawę (już zaklepałam sobie kosiarkę - muszę jakoś schudnąć...:)). Marek robi zakupy, ja robię mu listy. Choć planujemy w końcu ruszyć się gdzieś we trójkę. I nie będzie to romantyczna wycieczka do restauracji. Ja tam marzę zwyczajnie o wyjściu do Pepco, Biedronki, lokalnych sklepików, nie mówiąc już o galeriach handlowych. Poza lekarzami, nie wychodziłam nigdzie od października 2014. Tak, serio.
Po pierwsze, bo karmię. Wiem, że mogłabym odciągnąć pokarm (co parę razy czyniłam). Tylko że jest to dla mnie i męczące, i czasochłonne, a moje dziecko nie bardzo akceptuje butelkę. Poza tym pierś jest jednym z najczęstszych uspokajaczy Hani, którego się domaga. Butelka nie zastąpi jej w tych chwilach. Po drugie - mam jakieś 10 kilo nadwagi. Nie wychodziłam ku społeczeństwu, bo się wstydziłam (i wstydzę nadal) i bo nie miałam w czym ku nim wyjść. Był ten punkt pretekstem, do wirtualnego zakupu pięknych tuniczek do karmienia, w których wyglądam znośnie - żadne cuda. Więc jest cień nadziei, że pójdę w miasto, w wieś może nawet! Nade wszystko w miasto - żeby kupić jakieś gacie inne niż dresy, w które się zmieszczę. Po trzecie jest związane z tą wsią właśnie. Na długi czas moich wyjść w celach konsumpcyjnych przy Hani wytrzymałby tylko Mąż. Ale mój Mąż jest jednocześnie moim kierowcą. A mnie jest potrzebny kierowca, żeby się dostać ze wsi do miasta. By być bardziej mobilna, elastyczna i żeby wyjście przebiegło szybko i sprawnie. Bo ja nadal nie ogarniam samochodu...
*
Co obecnie u Hanuli? (mogę się trochę powtarzać, pokrywać z powyższymi wywodami):
- Ma dwa ząbki!
- W tym tygodniu sama obróciła się na brzuszek i teraz to ulubiona czynność, pierwsza po przebudzeniu (albo jeszcze nawet przed przebudzeniem!). W nocy, gdy szuka cycusia, też nam się turla po łóżku.
- Bawi się nóżkami, że hej!
- Wydobywa z siebie taki rozkoszny, długi gardłowy dźwięk i przeciąga go w różnych nutkach - no śpiewa nam po prostu! :)
- Z zaangażowaniem, pasją i największą przyjemnością produkuje plujki i robi motorki na buzi.
- Jest ogólnie coraz głośniejsza.
- W końcu zaakceptowała smoka uspokajacza.
- W końcu zaakceptowała smoka uspokajacza.
- Są chwile, gdy rozpiera ją energia - kopie nóżkami, śmieje się/marudzi, ciałko napięte, przyspieszony oddech - strasznie trudno ją wyciszyć. Mówimy wtedy, że Hanka dostała szwungu :D.
- Wszystkiego chce dotknąć, wszystkiemu się dziwi, wszystko chce widzieć, świat pożera ciekawskim wzrokiem.
- Wszystko ląduje w buzi!
- Można ją już czymś zająć na krótkie chwile - a to mata edukacyjna, a to biorę ją ze sobą, kładę do gondolki, daję zabawkę i opowiadam jej różności/ śpiewam/ recytuję, a jednocześnie udaje się coś przygotować do obiadu/ posprzątać - ale to jednak krótkie chwile...
- Odkurzacz mam na chodzie niemal codziennie - to najlepszy uspokajacz Hanki. Na topie jest wówczas piosenka "Odkurzaczem, odkurzaczem polecimy dziś na spacer ponad dachy, ponad chmury, by zobaczyć wszystko z góry...". Dom mam poodkurzany wzorcowo.
- Nadal karmię po 12-15 razy dziennie, ale często chodzi tylko o uspokojenie się przy piersi i pociamkanie sobie bez jedzenia. Na razie Hania jest karmiona wyłącznie piersią, nie chce ani herbaty koperkowej, ani wody.
- Sen - jak wyżej, po spacerach jest nieco lepiej, choć zazwyczaj zasypia mi na polku na rękach, a po przyjściu do domu jest pobudka.
- Spacerujemy dużo. Jeśli jest ładna pogoda to wychodzimy nawet po 3 razy. Chodzimy do ogrodu dziadków i koło lasu i koło domku - pchanie wózka po drodze bez chodników i z idiotami na motorach bez tłumików to żadna przyjemność ani dla mnie, ani dla dziecka. Zresztą, czy muszę dodawać, że Hania nie wytrzymuje długo w wózku i spacer kończy się na rękach mamy...?
- Usypianie wyłącznie na rękach (domaga się tego bardzo zdecydowanie...) i - rzadziej już - przy piersi.
- Nadal mam te sytuacje: płacz - przystawiam do piersi, bo myślę, że głodna - SKĄD, ryk jeszcze głośniejszy. Po 5 minutach bezskutecznego uspokajania przystawiam po raz kolejny - i okazuje się, że płakała - a jakże - z głodu. Hmm...
- Nocki wciąż przesypia ładnie i coraz dłużej - przestawiła nam się z 2:00-01:00 na 23:00-24:00, a czasem nawet sprawia nam prezenty w postaci zaśnięcia o 22:00, a raz nawet o 21:00 - SZALEJEMY!!!
- Coraz rzadziej budzi się z płaczem (w pewnym momencie to było regułą...), częściej z uśmiechem od ucha do ucha - do mamy, spod cycusia ;). Poranne przebudzenia, przeciągańce, przytulańce - coś wspaniałego!
- Oczka są biedne - Hania ma zatkane kanaliki łzowe, w oczkach wieczna kałuża, a rano ropka, czasem sklejone powieczki. Krople nie pomogły, zresztą poprawne zakropienie oczu u Hani graniczy z cudem - jak wyczuje sprawę, kręci głową, zaciska powieki no i płacz. Musimy wybrać się z tym do okulisty, oczywiście w Żywcu okulistyka dziecięca nie istnieje, Bielsko to dla nas póki co za daleko (Hania niezbyt lubi podróżować)... Szukamy w Suchej Beskidzkiej, zobaczymy. Zresztą nie wyobrażam sobie, że Hanka pozwoli lekarzowi dotknąć swoich oczu... no ale, musimy się wybrać tak czy tak.
- Coraz rzadziej ulewa, a było to dość uciążliwe w pewnym okresie.
- Wydaje mi się, że z płaczem jest lepiej, choć wciąż zdarzają nam się te chwile rozpaczliwego ryku - to chyba kolejne zęby.W każdym razie minęły już czasy wielkich przebojów jelitowo-kolkowo-zaparciowych.
- Umie przesunąć sobie slajdy na smartfonie :D
- Umie przesunąć sobie slajdy na smartfonie :D
fajną masz tą Hanię :)
OdpowiedzUsuńa zdjęcie Hani z papuzią jest przerozkoszne :)