30 stycznia 2011
28 stycznia 2011
usprawiedliwienie
Zanim Anna zmyje mi głowę za to, że znów byliśmy w Konstancinie i znów jej nie odwiedziliśmy, usprawiedliwię się: byłam-jestem chora!!! Jestem chora na katar. Od trzech tygodni. Raz rzadki, raz gęsty z różnymi dodatkami, takimi jak: kichanie, kaszel mokry i suchy na przemian, drapanie gardłowe, stany podgorączkowe, zatoki i potworny ból głowy (to najgorsze)...
Co prawda ruszyliśmy się raz z ciepłego domku, żeby nie było, ale to wyjście tylko pogorszyło sprawę... Tak więc, wobec tak paskudnej aury zimowej i nadmiernych ubytków w asfalcie na podwarszawskich drogach, postanowiliśmy resztę czasu spędzić następująco (uwielbiam drugie od góry zdjęcie - radość mojego męża trzymającego kontroler - bezcenne :)):
Tak więc, wybacz biednej zakatarzonej, An. ;* ;)
26 stycznia 2011
spostrzeżenia, obserwacje
Ciotki, wujkowie i inni ludzie chorobliwie pragnący mojego szczęścia bardzo szybko kombinują. Sugerują delikatnie, że skoro Marek już pracuje w szkole, to może i mnie by tam jako wcisnął. Uśmiecham się na to w myślach i odpowiadam z całą powagą, że owszem, nieustannie opracowujemy plany, jak otruć jakąś polonistkę, by specjalnie dla mnie powstał wolny etat.
Ciekawostką jest to, że od bezrobotnego człowieka ciotki, wujkowie i inni ludzie chorobliwie pragnący czyjegoś szczęścia wymagają jakowegoś cierpiętnictwa stosowanego. To znaczy, że w towarzystwie powinnam mieć spuszczoną głowę, zrezygnowany wyraz twarzy, oczy puste, włosy najlepiej tłuste, długo niemyte i w ogóle – śmierdzieć i cierpieć. Gdy ciotki, wujkowie i inne osoby chorobliwie pragnące mojego szczęścia widzą mnie szczęśliwą, spokojną, pewną siebie i jeszcze do tego ładnie ubraną – zaczynają podejrzewać, że – uwaga – jest mi z moim bezrobociem wygodnie, to znaczy, że przestałam szukać, bo mi się robić zwyczajnie nie chce, że przestałam przejmować się moją nienormalną przecież sytuacją egzystencjalno-materialną, że przestałam chodzić, prosić, błagać, źlamdać, że nie złożyłam CV tutaj i tutaj, że mało się staram, że jeszcze przecież mogłam iść tutaj i tutaj, bo tam w końcu na mnie czekają, i że po prostu jest mi za dobrze w życiu i, skoro nie mam pomysłu na własną firmę, mogłabym chociaż urodzić dziecko, jak i tak siedzę w domu (pamiętajcie: cała aktywność życiowa bezrobotnego sprowadza się wyłącznie do siedzenia!).
Może powinnam jakoś bardziej spektakularnie kultywować moje bezrobocie, nie wiem, na przykład ciąć się po każdej ofercie, na którą aplikuję i nie uzyskuję żadnej odpowiedzi albo coś – doradźcie, proszę, jak koić dusze ciotek, wujków i innych ludzi chorobliwie pragnących mojego szczęścia, a gówno rozumiejących...?
7 stycznia 2011
Subskrybuj:
Posty (Atom)