Rok temu wróciłam do pokoju z kwiatami, zakochaną, pełną muzyki, głową i numerem jego telefonu w komórce. Rodzice i ciocia odprowadzali mnie do akademika po jesiennym, lirycznym koncercie, na który ich zaprosiłam. Byłam dumna, szczęśliwa i fruwałam po Krakowie na skrzydłach z nutek :) To był ciepły listopad, nie było wtedy mowy o śniegu, zasuwałam w spódniczce i jesiennej kurtce.
Miło jest wspomnieć ten dzień i tamtą poetyczną jesień, ten koncert, cały świat, jaki stworzyliśmy tam i wtedy... Miło tam wracać w taki mroźny, ponury, zasypany śniegiem listopad, niesprzyjający spódniczkom i dręczący chorobami. Pośród nadmiaru zajęć, zadań, tekstów, zamartwiań ile trzeba zrobić i czy sobie poradzę na dwóch kierunkach, prześwitują tamte chwile, jego uśmiech i słowa piosenek, które śpiewaliśmy z Hanią i Grzesiem.
a ile na mnie spłynęło w tamtych dniach siły, radości, łaski ..... zachwyt nad tamtymi chwilami wciąż jeszcze wyciska mi łezki ... Olka, "to jest tachwila" - jakże symboliczne słowa, jakże wielkie szczęście i .... niewypowiedziana wielkość w malutkim zadumanym koncercie...
OdpowiedzUsuń(pamiętam Twoją spódnicę - tę niby na lewą stronę założoną :) wiesz, ale nagłaśniającego to trzeba skopacza te mikrofony!!!)
warto wracać do wspomnień, tych miłych... najukochańszych. www.angel.blog.pl
OdpowiedzUsuńTak to prawda to byla " ta chwila" a mikrofony same odmowily dzialania jak tylko uslysaly jakie wyjce przy nich spiewaly;):Dwtedy czegos nie zauwazylem ale pozniej docenilem:) i teraz jestem najszczesliwszym czlowiekiem na swiecie:):D
OdpowiedzUsuńPo prostu... trzeba śpiewać i wszystko się ułoży...:) Nie ważne nagłośnienie, ważny akustyk :P:P Dziękuję za komentarze;)
OdpowiedzUsuń