20 maja 2013

o płaczu

...płaczę:

- z bezsilności,
- z niepewności siebie,
- ze strachu,
- ze stresu,
- ze zmęczenia,
- z niewyspania,
- z przeciążenia zadaniami odpowiedzialnymi i nazbyt terminowymi,
- z niezrozumienia,
- z piętrzenia się obowiązków pozazawodowych, a równie terminowych,
- z braku czasu na to, by porządnie się wypłakać.

A wokół maj, a wokół niedziela i świat tak bardzo przeniknięty Bogiem: "święto bezgranicznego, bezbrzeżnego, rozlewającego się życia. Życia prawdziwego, które nie zna zapór i tam, które nas porywa...". Chciałoby się płakać z radości - jeśli już płakać. A ja płaczę, bo boję się tej pustki, kiedy L. już stąd odejdzie (już tuż tuż, coraz bliżej, kwestia tygodni - myślałam, że się z tym pogodzę, ale jakoś ostatnio nie...). Już mi pusto - gdy słucham jego słów tak pełnych, tak znakomitych, tak trafnych i tych ostatnich tutaj - z trudem tamuję łzy.

4 maja 2013

..."Bo to, co napisane, można odtwarzać w nieskończoność"

"Bo to, co napisane, można odtwarzać w nieskończoność. Bez ograniczeń przeżywać uroczystość słów lub też smakować ich gorycz." - napisałam w recenzji "Dzienników" Anny Frank. 

Smakuję gorycz Twoich słów. Smakuję, bo tylko to mi jeszcze pozostało. Rzadko to robię, ale robię - chyba z konieczności potwierdzenia, że one naprawdę padły. Z posiadania dowodu, ile słowem można zburzyć i jak bardzo można nim zranić. Słowem można zniszczyć - wszystko, naprawdę wszystko. Nie pojmuję, że koniec znajomości może nastąpić właśnie w ten sposób. Zazwyczaj to milczenie niszczy przyjaźnie. 

Nie żebym się żaliła - należało mi się. Nie, żebym Cię obwiniała - przyczyniłam się do tych słów, sprowokowałam je - choć niezupełnie świadomie. Chyba po prostu napisaliśmy je w nieodpowiednim czasie, w nieodpowiednich okolicznościach. Bo naprawdę gorycz i moc niszczenia tych słów jest nieproporcjonalna do błahości i banalności powodu naszej kłótni. Ale teraz, gdy już padły, wydaje mi się, że po nich najstosowniejsza może być już tylko cisza. Nieskończona.

*
30 kwietnia, wtorek - ta sama codzienność, która przytłacza mnie od tygodni. Wpół do ósmej, ciepły poranek, biegnę z biura do biura. Między sklepem i kościołem zatrzymuje mnie M. i na oczach licznie zgromadzonych ludzi stojących na przystankach nieopodal wręcza mi niebieską kopertę: "-To jest moje podziękowanie dla Ciebie". Nie wiem, co się dzieje, nie wiem, jak zareagować, jestem totalnie zaskoczona, przytulamy się. Docieram do biura, czytam własnoręcznie napisany, pięknie ozdobiony list - raz, drugi, trzeci i pozwalam sobie na kilka łez radości.

Wdzięczność i dobro przelane na papier - jak wielkie, jak uroczyste. Wiem, jak to jest powierzać papierowi najważniejsze dla nas słowa. Wiem, jak to jest, gdy boimy się o nie, bo wypowiadane są takie kruche, tak podatne - na rozproszenie, szum, nieporozumienie, pośpiech, zapomnienie... Bardzo Ci dziękuję, M., bo to, że wolałaś napisać, niż powiedzieć, świadczy o tym, jak ważna była dla Ciebie przyczyna Twoich słów. Nie spodziewałam się, że spotkanie z poezją Wojtyły tyle może znaczyć. Że mój śpiew może być "cząstką nieba tu na ziemi". Dziękuję. Dziękuję, że mogę smakować uroczystość i piękno Twoich słów - w nieskończoność.