24 listopada 2014

24 listopada...

Piękny w swej łaskawości jest tegoroczny listopad. Łagodny, suchy, ciepły, delikatny, malujący dzieła sztuki o zachodach słońca. U mnie dziś chyba pierwszy naprawdę solidny przymrozek, ostrzejsze powietrze. Szron na polach. Za to błękitne niebo, gdzieś tam prześwituje słońce. Wiele go u mnie nie będzie, jest już bardzo nisko, za południowym lasem. Przepalamy z rana w piecu - przedtem zazwyczaj wystarczało po południu lub wieczorem. W domku przyjemne ciepło. 

Wciąż czekam na rozwiązanie. Jestem ciężka, obolała i zniecierpliwiona. Znam na pamięć już wszystkie możliwe zwiastuny porodu (a i tak pewnie mnie to zaskoczy...). Nie możemy się doczekać tej małej istotki. Nie możemy doczekać się sprawdzenia w nowych rolach (czy sprostam?). 



Wspaniale nam się mieszka. Teraz patrzę - nie pisałam tu jeszcze, że od września mieszkamy w swoim lawendowym domku.
Mamy lawendowy mały pokoik, w którym obecnie skupione jest nasze życie i piękną lawendową kuchnię. Co prawda kucharka ze mnie taka sobie, ale staram się rozwijać i nie poddawać. [Zupełnie inaczej się eksperymentuje, mając świadomość, że jakby co, to zatruje się lub zagłodzi najwyżej męża, a nie pół rodziny :)...] M. powoli urządza sobie swoje "biuro" na poddaszu :), do szczęścia brakuje mu regału na szpargały i stosy papierów/ książek/ gazet/ podręczników/ kabelków/ bezpieczników/ części elektronicznych wszelakich,

które na razie walają się w kartonach i na podłodze. Powoli, małymi kroczkami, "dorabiamy się" sprzętu AGD. Kiedy kupimy piekarnik, będę bardzo szczęśliwa :). Na poddaszu urządzamy tymczasowy pokój dla papug, które, odkąd za zimno, żeby wynosić je na zewnątrz, domagają się długich przelotów... Będą tam mogły fruwać całą zimę.

W domu, jak to w domu - wiele pracy i nowych obowiązków, które czasem mnie przerastają, ze względu na ciążę. Zawsze jest coś do posprzątania. Czasami kilkukrotne wyjście po schodach bywa wyzwaniem. M. jest moim wielkim pomocnikiem i nie pozwala mi się przepracowywać, ale są dni, kiedy od rana do wieczora jest w pracy, więc muszę jakoś sobie radzić i uczę się samowystarczalności. Zresztą Oleńka i tak jak się uprze, to musi, a w kwestiach porządku, to wiadomo, że nikt lepiej tego nie zrobi... :)

Przeprowadzka też nie była łatwym czasem. Zanim uporządkowałam/posegregowałam i znalazłam miejsce (w jakiejś mierze tylko) na te wszystkie rzeczy (ubrania/dokumenty/drobiazgi), upłynęło sporo czasu. Jest coraz lepiej i przejrzyściej, teraz dbam o to, by domu nie zagracać i bez smutku i zbędnej zwłoki żegnać się z tym, co niepotrzebne/ popsute/ badziewne/ czy po prostu tym, w co już się nie mieszczę (ubrania - po co was aż tyle...?). Kiedyś kupimy jakieś meble i reszta rzeczy w kartonów będzie mogła tam spocząć. Na razie jest pusto, na razie są pilniejsze wydatki.

Mieszkając we dwoje (prawie we troje :)), kolejny raz na nowo poznajemy siebie. Pomagamy sobie, wyręczamy się, podejmujemy nowe wyzwania. Jeszcze raz odkrywam Wielką Miłość do M. w zwykłej codzienności, w zwykłych, banalnych czynach i gestach, w jego uczynności, wyrozumiałości, cierpliwości. Więcej czasu na wspólne rozmowy, wspólne przygotowywanie i spożywanie posiłków, wspólne porządki - to jest takie fajne! To piękne. Kocham, kocham mojego Męża! Jest WSPANIAŁY!