22 czerwca 2013

Doniesienia z Ćwirk-Olandii: Jest nas więcej! :-)

Od 6. czerwca jest z nami nowa papużka - z tamtej samej parki, co w zeszłym roku: Ćwirusi i Tijego (czyli Pimpek ma rodzeństwo :-)) Płeć na razie pozostanie tajemnicą, ale wiemy, że będzie zielony. Cieszymy się mocno - tym bardziej, że z sześciu jajeczek dwa pisklątka umarły tuż po wykluciu, a trzy jaja były niezalężone. A Ćwirusia jest bardzo dobrą, cierpliwą i opiekuńczą mamą i naprawdę niesamowitą papużką - smutno by mi było, gdyby wysiadywała jaja na próżno...

Prawda, że uroczy? ^_^

2 czerwca 2013

..."chwila nadeszła, trzeba się pożegnać"

Że koledzy prosili go, żeby recytował im wiersze z pamięci przez dwie godziny (i recytował, po niemiecku też :D), że Niemcy przychodzili do niego i prosili, żeby wytłumaczył im niemiecką filozofię, że w liceum był olimpijczykiem z historii sztuki - to mnie nie dziwi. Ale że robił wszystko, żeby mieć bujną stojącą czuprynę, żeby upodobnić się do jednego z filozofów (..."i za karę za to wyłysiał" :-) ) - tego bym nie przypuszczała . Dziś urodziny, imieniny i 25-lecie kapłaństwa ks. dra Leszka Ł. Na mszy świętej w jego intencji opowiadał o tym wszystkim ks. prof. Zwoliński, tak jak tylko ks. prof. Zwoliński opowiadać potrafi. 

A obok tych trzech intencji - pożegnanie. I niesamowity smutek. Po wszystkim, czego mogłam doświadczyć dzięki jego obecności w tej parafii, w tym kościele - nie umiem inaczej. Dziś jest mi ciężko - bardzo. Pustka. Brak. Rozpacz. Ale wiem też, że z czasem będzie lepiej. W końcu wędruję dalej z bagażem skarbów. Bagaż to przeogromny i nieskończony - a jaki lekki. To skrzydła. To zapatrzenie w głąb - od którego nie sposób oderwać oczu. Bo "nie wszerz się żyje - w głąb." [W. Myśliwski] To "nurt, z którego już nie ma powrotu". To "objęcie tajemniczym pięknem wieczności". [K. Wojtyła]. To perspektywa, z której spoglądam w trudnych, stresujących, pustoszących momentach mojego życia (ostatnio mam większość właśnie takich). Nie mogę pozwolić - i nie pozwolę, bym to wszystko gdzieś zatraciła. 

Był taki czas, w którym szczególnie uważnie wsłuchiwałam się w kazania/wykłady ks. L. Gdy patrzę na siebie z tego okresu, widzę swoje życie jako rozkwitający poemat - jedna myśl dopowiada drugą, jedno kazanie/wykład dopełnia poprzednie albo zasiewa inspirację do własnych refleksji. I rozkwitałam. I rozkwitam. Jestem kwitnącym poematem zachwytu i wdzięczności. Zaiste - Bóg wie, jakich ludzi postawić na naszej drodze. Zostałam obdarowana, ubogacona. Bo to właśnie jest najpiękniejsze w innych ludziach - że możemy się nawzajem obdarowywać i ubogacać - przez swoją inność. O tym także mówił dzisiaj prof. Zwoliński.

Osiągnięcie dzisiejszego dnia - udało mi się nie poryczeć do końca mszy, co było niezwykle trudne. Udało mi się nawet zaśpiewać, choć miałam sporo obaw i zahamowań co do tego (z drugiej strony nie miałabym życia - tata od tygodnia skręcał jakiś kabel do gitary, przejściówkę czy coś... - kto zna mojego tatę, wie, że po prostu nie miałam wyjścia. No i mama - to samo...). Więc zaśpiewałam: że dopóki ziemia się kręci - choć sama sobie nadziwić się nie może, że jeszcze - mimo wszystko, że jeszcze trwa i dźwiga to całe istnienie niepojęte - żeby Bóg o nas nie zapominał. O nas - to znaczy o każdym z osobna.

Dziękuję.