12 maja 2009

...

Oczywiście włażę tu, żeby się chwilowo wymigać od pisania pracy ze wstępu do kulturoznawstwa (moja "moda na sukces" trwa i jeszcze sobie potrwaaa!!). Ale wchodzę tu także, bo mi smutno i chciałam się przed Wami "wypisać"...
Bo to, co wczoraj się tu działo, było okrutne i uświadomiło mi moją nędzę, bezsilność, nicość, małość i inne ości... Bo takie burze w maju, w zielonym kwitnącym maju, kiedy przyroda po tak długiej zimie rozkwita najpiękniejszym, najzielenniejszym życiem, zapachem i kształtem, kiedy pnie się do słońca i darzy nas tym, co najpiękniejsze - swoją majową urodą, swoją barwą... - takie burze są okrutne. Grad pokaleczył drzewa, ich młode liście, zapylone już kwiaty... Połamał, pogiął, ściął, zrównał z ziemią, podziurawił, potargał. Wichura mu dopomogła, deszcz wypłukał nasiona warzyw z ogrodu. Trawnik pokryły zielone kawałki liści, gałęzi, szyszek.
Mój sad płacze. W tym roku nie wyda owoców.
Pewnie, że mogło być gorzej. Nasz dom stoi i ma dach. I całe szyby w oknach. Niektórzy w okolicy nie mieli tego szczęścia... Ludzie w mojej wiosce nie przeżyli jeszcze takiej burzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze mogą pojawić się z małym opóźnieniem - są moderowane.