Kryzysy przychodzą gwałtownie i równie gwałtownie mijają. W jednym momencie jestem na skraju wyczerpania, gdzieś w zakątkach umysłu tak mrocznych, że naprawdę dziwię się sobie, kiedy za kilka chwil potrafię tak mocno cieszyć się tym swoim tu i teraz i dostrzegać tyle niezwyczajności w moim zupełnie zwyczajnym przecież życiu. Skrzydeł dodają mi marzenia, plany, pragnienia - dłuuuuuga lista życzeń. Życzeń przyziemnych, jak: umeblowanie salonu, urządzenie pokoiku Hani, zakup piekarnika, wykończenie pomieszczeń na poddaszu, a także tych ponadziemnych: chciałabym jeszcze gdzieś kiedyś wystąpić, zaśpiewać, pójść na kolejne studia/ kurs/ szkolenie, nauczyć się czegoś fajnego - szycia, haftowania, szydełkowania... Patrzę na moją córkę i zdumiewam się jej nowymi umiejętnościami, niezmiennie ogarnia mnie wzruszenie, kiedy po chwilach meganadaktywności leży skulona i wtulona przy mojej piersi i porusza swoimi małymi ustami... Jeśli ktoś pytałby mnie o rady dotyczące macierzyństwa, najważniejsza z nich brzmiałaby "karm piersią! Najdłużej jak się da". Patrzę w naszą wspólną przyszłość - tą, w której coś jej z mężem objaśniamy, coś pokazujemy, czegoś uczymy. Widzę w niej mądrą, radosną, rezolutną dziewczynę, która będzie wytrwale dążyć do swoich celów. Oczyma wyobraźni widzę także nasz umeblowany dom - aranżacje wciąż się zmieniają, wciąż pojawiają się nowe pomysły... - muszę to wszystko gdzieś zapisać, uporządkować... Ale już nie tutaj.
Kochani, nigdy nie myślałam, że to nastąpi ot tak, wyobrażałam sobie to zawsze jako wielkie, przełomowe wydarzenie w moim wirtualnym (i niewirtualnym) żywocie, z doniosłym finałem, ale nie... Mianowicie w ostatnim czasie podjęłam decyzję o zakończeniu blogowania w tym miejscu.
Pewnie, że trochę żal, a ta notka jakiś czas poleżała sobie w wersjach roboczych. Powodów jest kilka, ale właściwie każdy wynika - zabrzmi banalnie - z braku czasu. Kiedy mam ochotę pisać, jest to niemożliwe, kiedy mam już tę chwilkę późną nocą, nie mam weny albo też przegrywam z chęcią snu. Rzadsze pisanie sprowadza się do zbyt długich notek pełnych podsumowań, w których sama się gubię. Umykają mi niuanse, szczegóły, drobiazgi, olśnienia. Relacja przeważa nad refleksją, nie mam czasu usiąść i podumać, zajrzeć głębiej w siebie. Moja pisanina zdaje mi się pełna uogólnień, jeden wpis jest podobny do drugiego. Patrzę na dynamicznie rozwijające się nowe blogi z nowoczesnym, minimalistycznym interfejsem, z pomysłem, z polotem i czuję, jak bardzo opatrzyło mi się to miejsce. Przestało inspirować, a ze mnie uszło całe powietrze.
Przed narodzinami dziecka postanowiłam sobie, że nie zaprzestanę pisania, ale w końcu uznałam, że nie ma sensu robić czegoś na siłę, a zwłaszcza czegoś, co przestało dawać satysfakcję, sprawiać radość, przynosić spełnienie. Dla takiego perfekcjonisty jak ja, nie ma również sensu robienie czegokolwiek na pół gwizdka. Dziękuję w tym miejscu mojemu Mężowi, który długo przekonywał mnie, żebym nie zamykała bloga i wspierał ze wszystkich sił we wszelkich obowiązkach. Przepraszam Cię, wiem, że zrozumiesz, kiedy to przeczytasz.
Mój osobisty blog był wspaniałą przygodą, ale czas ją zakończyć. Kto wie, może kiedyś jeszcze...? Gdy już się uporam z ogromem realnego świata, kiedy odpowiem na jego niezliczone propozycje, podejmę jego wyzwania, opanuję nowe umiejętności, wzbogacę siebie, choć trochę poradzę sobie z tym nadmiarem. Czuję, że mam tę moc!
Zapraszam Was na
blog recenzyjny, póki co także w stagnacji, na
Instagram, na którym czasem szaleję. Zapraszajcie mnie na fejsbuku (Aleksandra Danielewicz), piszcie na moją skrzynkę mailową (a.dudzianka[at]gmail.com).
Dziękuję, że byliście!
Pisałam tutaj od 12. lutego 2006 roku.