12 kwietnia 2015

Dzień dzisiejszy

Jeszcze wczoraj popadałam w rozpacz. Położyłam się bezwładnie na łóżku i zaczęłam szlochać. Stwierdziłam, że już nie wstanę, że pierwszy raz od siedmiu lat nie wysprzątam klatki papugom, nie dosypię im świeżych ziaren, że nie pozmywam naczyń, że zasnę na nierozścielonym łóżku, nieumyta, w dresie, że nie zrobię nocnego prasowania, że nie przygotuję kolejnego prania na jutro... Że nie dam rady.

I chyba dobrze jest się czasem tak szczerze wyszlochać, tak całym ciałem, głośno, zalać łzami poduszkę i przysnąć na chwilę. Po godzinie wstałam, oporządziłam papugi, doprowadziłam kuchnię do jeszcze większego porządku niż był, wyprasowałam, nastawiłam pranie (rano mąż tylko włącza odpowiedni program i już!), umyłam się, rozścielałam częściowo łóżko (nie ryzykowałam podnoszenia Hanki, żeby rozłożyć prześcieradło), nawet przygotowałam mężowi zapiekanki (rano tylko włącza toster i już), zrobiłam mu listę zakupów, napisałam mu liścik miłosny i doczytałam pierwszą część "Igrzysk śmierci". Tak, muszę wypłakiwać się częściej. Dać sobie do tego prawo. To przywraca mnie do pionu. Oczywiście na tak dramatyczne chwile słabości mogę pozwolić sobie tylko, gdy Marek jest w domu, żeby miał kto przytulać płaczące dziecko.

Hania płacze. Bardzo. Często. Długo. Płacze rano, w południe, po południu, a najbardziej wieczorami między 22:00 a 02:00. I te wieczory są najbardziej wykańczające, bo nasz organizm domaga się snu. I jesteśmy wykończeni całym dniem tego płaczu. A zwłaszcza ja, bo słucham go od rana. Są lepsze i gorsze dni, ale ostatni tydzień należał do tych gorszych. Hania śpi bardzo mało i bardzo nieregularnie. Nieprzewidywalnie. Tak - zdarzają się chwile grzeczności. Ale po nich następuje nieutulony płacz. Mąż, który znów okazał się bardziej cierpliwym człowiekiem ode mnie, nosząc i tuląc córkę, zadał mi pytanie: - 'a wyobrażasz sobie, że może być jeszcze stereo?'. A ja odpowiedziałam, że NIE, NIE WYOBRAŻAM SOBIE, a potem wypowiedziałam zdanie, którego do tej pory się wstydzę: 'nie chcę mieć więcej dzieci'. 

Człowiek w rozpaczy naprawdę nie jest sobą. To jedyne moje usprawiedliwienie. Nie rozumiem, jak mogłam nawet tak pomyśleć. Bo dzięki macierzyństwu, dzięki tej małej, kruchej istotce - jestem SZCZĘŚLIWA, jak nigdy i nie jest to  żaden resentyment. Jak nigdy w życiu czuję, że jestem na swoim miejscu, że jestem sobą, że ja to ja. Nie ważne, że z co najmniej 10-kilogramową nadwagą. Nie ważne, że w uplutym dresie, często ze zbyt długo niemytymi włosami albo jeszcze wciąż w koszuli nocnej. Że niewyspana i zmęczona, że z nierównymi paznokciami, bez biżuterii, bez makijażu. Kiedy ona budzi się rano i uśmiecha, kiedy patrzy długo w oczy, jednocześnie mając w buzi pierś, kiedy wyciąga do mnie swoje małe rączki, kiedy gaworzy, bawi się nóżkami, wkłada do buzi piąstki....... - czuję, że jestem obdarowana.

Dzięki Hani czuję, że ŻYJĘ - na pełnych obrotach. Organizuję dokładniej nasze życie, nadrabiam, co mogę, nocami, staram się ze wszystkich sił, działam, nie zatrzymuję się, pędzę. Doceniam każdą wolną chwilę i wykorzystuję ją na maksa. Marzę i planuję. Boże, jak ja kiedyś marnowałam czas, ile rzeczy mogłam zrobić, kiedy jeszcze dziecka nie miałam. Teraz każde pięć minut stało się cenniejsze, każda godzina zyskała na znaczeniu. Jestem dumna i zadowolona z każdego dnia, w którym udało się coś domknąć lub rozpocząć. Z dobrze wykonanych prozaicznych obowiązków i zadań, które z satysfakcją odhaczam w kalendarzowych listach. Nasze dni są takie pełne.

Jeszcze wczoraj byłam w rozpaczy, a dziś jestem w euforii. To był piękny dzień, spędzony na świeżym powietrzu. Po marcowo-kwietniowych tradycyjnych przebojach ze śnieżycami teraz zaczyna się prawdziwa wiosna. Las nieśmiało się zieleni. Zakwitają pierwiosnki, zawilce, miodunki ćmy, podbiały... Ptaki śpiewają jak oszalałe. Pachnie. Niech tylko jeszcze przejdą ciepłe deszcze!

Moja pierwsza wiosna w tym miejscu, w lawendowym domku. Z tych (wciąż nieumytych i nie zapowiada się, że wkrótce będą) okien, z tego balkonu. Moja pierwsza wiosna z Hanią. Jej pierwsza wiosna. 

Tak, dziś też płakała. Bardzo. Ale dziś powiedziałam sobie, że to tylko chwile pomiędzy jej radością. I przetrwamy je, przejdziemy przez nie razem. Będzie dobrze. 

Wiosenne powietrze i słońce napełniły mnie energią. Chcę mieć ogródek warzywny. Chcę mieć owocowe drzewka i krzewy z porzeczkami. I borówkę amerykańską! Chcę zasadzić kwiaty wokół domu. I drzewa iglaste. I ułożyć z kamieni krąg wokół paleniska... 

I chcę mieć jeszcze więcej dzieci. 

Taki to właśnie dzień.









Dziękuję.